Damian Michałowski o początkach mieszkania z uchodźcami z Ukrainy. "Trzeba dać im czas"

Damian Michałowski o zachowaniu wobec osób z Ukrainy
Damian Michałowski o zachowaniu wobec osób z Ukrainy
Źródło: ANDRAS SZILAGYI/MWMEDIA
Damian Michałowski, podobnie jak wielu Polaków, przyjął do swojego domu rodzinę z Ukrainy. W rozmowie z nami opowiedział o pierwszych dniach z nowymi lokatorami i wyjaśnił, że nie można na siłę narzucać im swojego rytmu dnia. "Do tego trzeba dojrzeć" - powiedział.

Damian Michałowski wraz z żoną przyjęli pod swój dach mamę z córką, które uciekły przed wojną w Ukrainie. Prowadzący "Dzień Dobry TVN" jako jeden z nielicznych, poruszył w mediach społecznościowych temat relacji, które nie zawsze są łatwe, szczególnie na początku wspólnego mieszkania.

Dziennikarz w rozmowie z nami opowiedział, jak to wyglądało w jego przypadku. Wyznał, że na początku panie były bardzo speszone, jednak z dnia na dzień ich kontakt się poprawiał. Teraz one same pomagają innym Ukraińcom, którzy teraz przekraczają granice i szukają schronienia.

Damian Michałowski o rodzinie z Ukrainy

Aleksandra Czajkowska: Przyjął pan do domu osoby uciekające przed wojną w Ukrainie. Wiele osób w Polsce także zaoferowało uchodźcom schronienie, jednak pan jako jedyny poruszył w mediach społecznościowych temat tego, jak zachowywać się na początku.  Damian Michałowski: Przez pierwsze dni moi goście (mama z córką) byli zamknięci u siebie w pokoju, praktycznie go nie opuszczali. Panie wychodziły tylko na posiłki i wtedy udawało nam się złapać z nimi jakiś kontakt. One były bardzo skrępowane tym, że całe swoje życie musiały spakować do jednej walizki i uciec z domu. Zaoferowaliśmy im pomoc, ale też nie wiedzieliśmy jak pomagać, żeby ta pomoc była skuteczna. Czego na pewno nie można robić, to narzucać tym osobom rozmów na siłę, zwierzeń, optymizmu i bliskości. Do tego trzeba dojrzeć.  Chyba niewiele osób zdaję sobie z tego sprawę. Tak, sporo moich znajomych do mnie dzwoniło i mówili, że również przyjmują rodzinę z dziećmi i chcą ich zabrać na plac zabaw, do kina i jeszcze gdzieś. Gościnność to coś wspaniałego, ale w tym przypadku potrzeba czasu i spokoju, aby oswoić się z tą sytuacją, z nowym miejscem, z nowymi ludźmi, bo oni nas kompletnie nie znają.

Nasze panie były tak skrępowane, że na początku nie chciały nic jeść, bo czuły się źle w tej całej sytuacji, tym bardziej, że to często nie są osoby, które są na skraju ubóstwa. Z nami mieszka dziewczyna, która studiuje dwa kierunki w Ukrainie i pracuje, jej mama również pracowała, więc te osoby musiały kompletnie zmienić swoje życie, dlatego te początki były takie trudne

My im daliśmy na to czas, pokazaliśmy, że jesteśmy otwarci, ale oddajemy im przestrzeń, dajemy im miejsce do tego, żeby mogły być same i to wydaje mi się, było kluczem do sukcesu. Z każdym dniem częściej wychodziły z pokoju. 

Zobacz wideo:

Cezary Pazura powiedział, jak rozmawia z dziećmi o wojnie. "Staramy się improwizować"
Cezary Pazura powiedział, jak rozmawia z dziećmi o wojnie

"Nie publikuję zdjęć moich gości"

Kiedy nastąpił moment przełomowy? Te panie przyjechały do nas z psem. Wiadomo, że trzeba z nim wychodzić na spacery, pokazać okolicę, trochę porozmawiać. Z biegiem czasu udało nam się mamę wyciągnąć raz na kawę do kuchni. Moja żona akurat miała wyciągniętą rozprutą kurtkę naszych dzieci, którą miała zszyć, ale kiedy ta pani przyszła i ją zobaczyła, od razu powiedziała, że ona bardzo chętnie to pozszywa. Zapytała też, czy mamy jakieś inne rzeczy do zszywania, więc poszukaliśmy wszystkich spodni, jakie nasze dzieci mają poprzecierane na kolanach i poprosiliśmy o pomoc. Ta pani od razu poczuła się lepiej, poczuła się potrzebna, że może nam się czymś odwdzięczyć. Cały dzień cerowała, zszywała, robiła wzorki, łaty i od tego momentu udało nam się więcej z nimi porozmawiać, przełamać te lody. Następnego dnia zapytały, czy mogą coś ugotować, od razu się zgodziliśmy.

Ugotowały bułeczki z ziemniakami i kurczakiem. Nasze dzieciaki się tym zajadały, więc one były bardzo zadowolone, że im tak smakuje. Wiadomo, że nic tak nie łączy jak kuchnia. I tak krok po kroku z każdym dniem coraz lepiej nam się ten kontakt rozwijał

W końcu doszło do takiego momentu, że zapytaliśmy, czy one chciałyby gotować dla osób z Ukrainy, które dopiero co przyjeżdżają do Polski i nie mają jeszcze schronienia. Panie bardzo entuzjastycznie na to zareagowały i ucieszyły się, że mogą jeszcze komuś pomóc. Przez kolejne trzy dni w naszym domu trwała produkcja tych bułeczek z ziemniakami i kurczakiem, od rana do 16.00 wyrabiały ciasto, piekły, faszerowały. Razem opisywaliśmy skład po polsku i po ukraińsku.  Mamy też u siebie w miejscowości taki mały sklep rzeczy potrzebnych, który powstał na potrzeby uchodźców z Ukrainy, zbiórka powstała wśród mieszkańców. Jest tam jedzenie, ciuchy, pampersy, środki czystości i moja żona zabrała tam młodszą dziewczynę, żeby sobie coś wybrała. Za pierwszym razem nie chciała nic, ale na drugi dzień zapytała, czy mogą tam pójść jeszcze raz z jej mamą i wtedy już coś wybrały. Później okazało się, że ludzie, którzy to prowadzą, potrzebują wolontariuszy, więc zapytaliśmy tę córkę, która zgodziła się od razu. I teraz codziennie od 10 do 14 jest w tym punkcie i pomaga sortować te wszystkie rzeczy. Pomaga im również się porozumieć po ukraińsku, załatwić pewne rzeczy, co jest bardzo trudne na początku. I doszło do takiego momentu, kiedy panie są bardzo zajęte, bo jedna pomaga w tym punkcie w wolontariacie, a druga pani robi pierożki i prowiant dla ludzi, którzy przyjeżdżają na Dworzec Zachodni w Warszawie, a wieczorem siadamy wszyscy razem i jemy barszcz ukraiński, który gdzieś tam w międzyczasie udało się ugotować. 

Widzieliśmy na Instagramie te słynne bułeczki. (śmiech) Tak, ale nie publikuję zdjęć moich gości. Nie chce naruszać ich prywatności. Nawet przez głowę mi nie przeszło, żebyśmy sobie zrobili wspólne zdjęcie przy stole, albo w ogrodzie, na którym siedzimy uśmiechnięci i udajemy, że jest dobrze, bo tak nie jest. Ale staram się pisać o niektórych sytuacjach na Instagramie, żeby dać wskazówki, tym którzy spodziewają się gości, sam przez to przechodzę i wszyscy musimy nauczyć się żyć w tej rzeczywistości. Te panie są u nas od 26 lutego, czyli ponad dwa tygodnie. 

To trudna sytuacja dla obu stron. Tak, my też nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji, nie przyjmowaliśmy obcych ludzi do domu. Rozmawiałem na ten temat z panią psycholog w "Dzień Dobry TVN", która powiedziała, że trzeba zachowywać się normalnie. To znaczy, żeby cały czas robić swoje, odprowadzać dzieci do szkoły, iść do pracy i co najważniejsze, ustalić pewien harmonogram, plan codziennych zajęć, żeby te osoby wiedziały, co jest i o której. Bo kiedy byliśmy sami w domu, czasami jedliśmy obiad o 13, a czasami o 17 w zależności od naszych zajęć. Te panie nie wiedzą, o której my wracamy, czy mają same coś ugotować, czy poczekać na nas, dlatego wcześniej omawiamy cały plan dnia i wszystko jest wiadome, a one czują się bezpieczniej, dobrze, bo wiedzą co jest o której. Jest im dzięki temu łatwiej.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tu:

Autor: Aleksandra Czajkowska

Źródło: cozatydzien.tvn.pl

Źródło zdjęcia głównego: ANDRAS SZILAGYI/MWMEDIA

podziel się:

Pozostałe wiadomości