Klaudia El Dursi o samotnym macierzyństwie, karierze, przewrotnym losie i strachu przed przemijaniem

#CO ZA KOBIETA! Klaudia El Dursi
#CO ZA KOBIETA! Klaudia El Dursi
Źródło: MWMEDIA
#COZAKOBIETA! Złoty bilet otworzył jej drzwi do show-biznesu, które tak naprawdę zawsze były dla niej otwarte. Z jakiegoś jednak powodu bała się przez nie przejść. Dopiero kiedy ktoś popchnął ją przez próg, okazało się, że jest do tego stworzona. Że ma „full pakiet”, choć dotąd nie myślała o sobie w ten sposób. I do zaoferowania światu o wiele więcej niż ładna buzia. Dziś w rozmowie z Aleksandrą Głowińską dla cozatydzien.tvn.pl opowiada o tym, jak to jest zmierzyć się z chichotem losu w pojedynkę, jak wielkie oczy ma strach przed ludźmi i upływem czasu, ile trzeba zapłacić za błąd, gdy zna cię cała Polska i jak stać się najlepszą matką dla swoich dzieci, nie mając pojęcia, co robić, opowiedziała Klaudia El Dursi. „Nie czuję, żebym musiała cokolwiek ze swojego życia ukrywać. To wszystko doprowadziło mnie tu, gdzie teraz jestem” – mówi.

Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: Kiedy myślę „dzieciństwo”, to widzę…

Klaudia El Dursi: Rodzinę.

Dużą?

Wielką! Moja mama miała siedmioro rodzeństwa. Każdy z nich miał minimum dwoje dzieci. Było nas naprawdę sporo. Zawsze z tęsknotą i wzruszeniem wspominam święta, które spędzaliśmy wszyscy razem. Nasi dziadkowie bardzo dbali o to, by nikogo nie zabrakło przy stole.

Ale nie uwierzę, że jako dzieci chętnie przy tym stole siedzieliście.

Pewnie, że nie (śmiech). Uwielbialiśmy z kuzynostwem ganiać po polu z kurami, psami. Szaleć wśród krzewów i grządek. Zrywaliśmy świeże owoce z drzew, wyrywaliśmy warzywa, pieliliśmy chwasty. To był czas beztroski.

Pamiętasz, w co najbardziej lubiliście się bawić?

Po prostu lubiliśmy się bawić. Szyliśmy na bieżąco. Wiesz, zabawy z wymyślonymi zasadami, bez ładu i składu. To były czasy, kiedy wspinało się na drzewa, ganiało bez opamiętania po dworze. Kiedy dzieciom pozwalało się na więcej. Różne głupoty się robiło.

Ta wolność smakowała jak szczęście.

Mam poczucie, że jakość tego dzieciństwa była zupełnie inna. Rozwijaliśmy się razem z naturą, poznawaliśmy smaki, zapachy. Uczyliśmy się siebie i na swoich błędach.

Twój pokój był równie kolorowy co wspomnienia z wyjazdów do dziadków?

Plakatów nie wieszałam, ale moje ściany były bardzo kolorowe i strojne. Pisałam na nich różne sentencje, swoje złote myśli, rysowałam, szkicowałam, malowałam obrazy. Mój pokój był zawsze bogato ozdobiony.

Mama nie mówiła „zostaw te ściany, świeżo malowane”?

No właśnie nie (śmiech). Nie wiem, dlaczego dostałam taką swobodę. Muszę ją kiedyś o to zapytać. Trzymała mnie dosyć krótko twardą ręką, ale w kwestii wystroju pokoju nigdy nie miała żadnych obiekcji. Jedną ze ścian pomalowałam na niebiesko, żeby moje szkice były lepiej widoczne. To był bardzo intensywny odcień niebieskiego. No nie każdy rodzic, by się na to zgodził. Moja mama nie miała nic przeciwko. Jestem jej ogromnie wdzięczna, że przymykała na to oko, bo na tej ścianie mieściły się wszystkie moje nastoletnie emocje, miłości, złamane serca, ślady przyjaciół i ważnych dla mnie osób. Uwielbiałam ją.

Za malowanie po ścianach nie, ale za coś dostawałaś szlabany.

(śmiech) I dostawałam je na potęgę! Ale nie wiem za co.

Mhm. (śmiech)

Naprawdę.

Na co najczęściej?

Na wyjścia na dwór.

No i zamknięta w domu malowałaś po ścianach… Koło się zamyka (śmiech).

To był koniec świata, jak nie mogłam wyjść na dwór. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy na ogródkach działkowych. No i latem dostawałam szlabany na tej działce. Co ja mogłam takiego zrobić, żeby dostać szlaban? No nic! Tam nie było co zbroić. Wydaje mi się, że moja mama trochę wykorzystywała sytuację.

To znaczy?

Jak dostawałam szlaban, to cała zgraja moich kolegów i koleżanek z ośki, przychodziła do mojej mamy z prośbą, żeby jednak pozwoliła mi się z nimi bawić. Wtedy mówiła: aaa, to wypielcie tamto z chwastów, tu przekopcie, tu wynieście, zróbcie to i tamto, wtedy Klaudia wyjdzie (śmiech). I zaczynaliśmy zbiorowe pielenie, podlewanie, podcinanie żywopłotu, grabienie liści i różne inne prace ogrodowe. A po skończonej pracy faktycznie mogłam wyjść na podwórko.

Sprytna sztuczka. Korzystasz z tych matczynych nauk?

Chciałabym, ale nie mam jak (śmiech). Wtedy wyjście na dwór leżało nie tylko w moim interesie, ale też kolegów i koleżanek. Najfajniej było spędzać czas w grupie. I na zewnątrz. To były dwa warunki udanej zabawy. W domu dzieci się nudziły. A teraz? Nie potrzebują wychodzić na dwór. Teraz „idź na dwór, zostaw ten telefon”, brzmi jak kara. Kiedyś było odwrotnie.

Czyli w dzieciństwie miałaś zgraną paczkę, na którą zawsze mogłaś liczyć. W liceum to się zmieniło.

Miałam dwie zaufane koleżanki. Zresztą ten temat bardzo często, nawet teraz w dorosłym życiu, do mnie wraca. Zastanawiam się, skąd się wzięła taka antypatia względem mnie. Bo to „dokuczanie” nie było takie oficjalne. Miałam koleżanki, ale wszystkie przyjaźnie urywały się za progiem szkoły. Dziewczyny nie dopuszczały mnie bliżej do siebie. Tworzyły zgrane paczki, a ja zawsze musiałam walczyć o ich względy.

Były zazdrosne?

Teraz pozostają tylko domysły.

A czego, twoim zdaniem, można było ci zazdrościć?

Wydaje mi się, że dziewczyny mogły nie czuć się komfortowo z tym, że bardzo dużo osób zwraca na mnie uwagę, na to jak wyglądam, jak się wyróżniam i może to im przeszkadzało.

Razem ze ścieżką edukacji skończył się ten problem?

A skąd. Do dzisiaj się z tym spotykam. I mam pewną obserwację: im bardziej atrakcyjne kobiety, tym bardziej niemiłe (śmiech). Nie wiem, czy tylko ja tak trafiam, czy faktycznie to jakaś zależność.

A ty czułaś, że masz wszystko czego pragnie nastolatka? Byłaś ładna, zaczynałaś karierę w modelingu, o której marzy co druga dziewczyna, dobrze się uczyłaś, miałaś poczucie humoru i powodzenie u chłopaków. Trudno znaleźć coś „na nie”.

W ogóle nie myślałam o sobie w ten sposób. Nie wiem dlaczego. Byłam typową nastolatką. Miałam dużo kompleksów. Pewność siebie zbudowałam z wiekiem.

Z czego to wynikało?

Może z tego, że zawsze od siebie wymagałam dużo. Może nawet dużo za dużo. Nigdy nie miałam poczucia spełnienia. Nigdy nie czułam, że coś mi się należy. Nigdy nie chciałam spocząć na laurach. Ale też nie czułam się przez to lepsza od innych. Czułam się wyróżniona, owszem, ale nie tylko pozytywnie. Negatywnie również. To powodowało, że czułam się inna od reszty. Inna. Nie lepsza.

(cisza)

Im jestem starsza, im bardziej świadoma, jak ogromny wpływ miało dzieciństwo na moje życie teraz, tym więcej zauważam „nieprawidłowości”. Jako dziewczynka wszystko wydawało mi się sielskie, anielskie i cudowne.

A nie było takie?

Jak byłam dzieckiem, to nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, że mam problem z tymi dziewczynami. Dochodziły mnie słuchy, że one wolały iść „na miasto” beze mnie, bo „faceci patrzą się na mnie, a nie na nie”, ale nie odbierałam tego – jakkolwiek to zabrzmi – negatywnie. Myślałam, że to normalne. Czasem idziemy gdzieś razem, czasem osobno. Dopiero z perspektywy dorosłego obserwatora dostrzegam wykluczenie i to, że borykałam się z wieloma trudnościami. I z wielu nie zdawałam sobie sprawy.

I z tego, że jesteś super też nie.

Może nie myślałam o sobie, że jestem super, bo moja mama zawsze mnie hamowała w takim myśleniu. Dużo wymagała, mało chwaliła. Ale wyszło mi to na dobre.

A ty zazdrościłaś innym dziewczynom?

Gdybyś zapytała mnie czy teraz komuś czegoś zazdroszczę, odpowiedziałabym szczerze, że nie. Szalenie lubię w sobie tę cechę. Nie wykształciłam w sobie poczucia zazdrości. Niby to jest naturalne, że jak sąsiad ma bardziej zieloną trawę w ogródku, to trochę zazdrościmy, bo też byśmy chcieli. A ja się cieszę, że sąsiad ma ładną trawę, bo mogę nią nacieszyć oczy. Mam kilka złych cech, niektóre na pewno są gorsze niż zazdrość, ale to mnie akurat nie dotyczy.

To teraz. A kiedyś?

Chyba relacji z rodzicami. Chociaż nie wiem, czy to można podpiąć pod zazdrość.

Ale dziś macie już dobrą relację. Mama ogląda cię w telewizji?

Doczekałam się tego momentu! Choć faktycznie, jeśli ktokolwiek miałby mnie skrytykować, to na pewno byłaby to moja mama (śmiech). Ale dziś czuję, że jest ze mnie dumna.

A ojciec? Myślisz, że wie, że zrobiłaś karierę?

Nie myślę o tym, ale w dobie internetu pewnie wie, czym się zajmuję.

Byłby z ciebie dumny?

Na pewno nie. W jego kulturze kobieta nie powinna robić takich rzeczy.

Kiedy widzieliście się ostatni raz?

Miałam kilkanaście lat. Spotkaliśmy się po dziesięciu latach przerwy. I na to spotkanie przywiózł mi burkę.

Chciał, żebyś ją założyła?

Jak wysiadłam z pociągu, próbował mnie nią okryć! Więc pewnie gdyby zobaczył swoją córkę w tych staniczkach w "Hotelu Paradise", to nie byłby zadowolony. To jest niezgodne z jego kulturą.

Przejmujesz się tym?

Nie spędza mi to snu z powiek. Chyba w ogóle nigdy nie miałam do niego żalu. W zasadzie jestem mu wdzięczna, że nas zostawił i że wychowałam się w Europie z dala od tej kultury. Nie miałabym fajnego życia, będąc zamknięta w domu z dziećmi, chowając się pod burką.

"Wyparłam to. I żałuję, że tak jest. Chciałabym pamiętać"

Klaudia, a kojarzysz taki cytat? Miłości nauczyła mnie mama brakiem miłości.

Myślę, że jestem tego pięknym tego przykładem.

A wiesz kto to powiedział?

Nie.

Ty.

To jest mój cytat?

Tak.

Nie pamiętałam, że to powiedziałam, ale kiedy to przytoczyłaś, poczułam, że to jest tak bliskie memu sercu, jakby było moje.

Jesteś mamą, masz za sobą epizod samodzielnego macierzyństwa. Dziś bardziej doceniasz to, ile trudu musiała włożyć twoja mama w to, żebyście z siostrą „wyszły na ludzi”?

Samodzielnego macierzyństwa doświadczyłam, będąc o wiele młodsza niż moja mama. Moja mama miała też siostry skore do pomocy i nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale myślę, że miała jednak trochę łatwiej niż ja. Jak miałam kilka miesięcy, poznała mojego ojczyma. Może jej macierzyństwo było samodzielne, ale nie samotne. A ja naprawdę byłam szalenie młoda i zupełnie sama. W dodatku w niezgodzie z własną matką, która się ode mnie odwróciła. Czułam się bardzo samotna.

Pokłóciłyście się?

Mama miała mi za złe, że podjęłam decyzję o rozstaniu z ojcem dziecka. I myślała, że to będzie wychowawcze, jak w tym i tak trudnym już dla mnie momencie się na mnie obrazi i zostawi samą z tym wszystkim.

Rozumiesz, czemu tak postąpiła?

Myślę, że liczyła, że pójdę po rozum do głowy i wrócę do ojca dziecka, żeby mój syn wychowywał się w pełnej rodzinie. Wiedziała, jak trudno jest wychowywać dzieci samodzielnie. Może dlatego chciała, żebym schowała swoje dobro do kieszeni i patrzyła tylko na dziecko. A ja poza nią nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Moje przyjaciółki były na innym etapie życia. Siostra za granicą. To był trudny czas. Ale niewątpliwie łatwiej mi zrozumieć pewne decyzje mojej mamy.

A pamiętasz dzień, w którym zobaczyłaś dwie kreski na teście?

Nic a nic. Wyparłam to chyba z pamięci. To było dla mnie wtedy naprawdę szokujące. Ogrom emocji. Różnych. Ale żałuję, że tak jest. Chciałabym pamiętać.

Trudno się dziwić. 19 lat, wielkie plany, marzenia, ambicje. To był dla ciebie koniec, czy mimo wszystko potrafiłaś dostrzec piękny początek, bo zawsze marzyłaś o rodzinie?

Zawsze o tym marzyłam, ale te moje marzenia ziściły się w złym momencie. I ze złą osobą. To nie było tak, że zobaczyłam dwie kreski na teście i układałam sobie przyszłość z dzieckiem u boku. Rozważałam różne opcje. Marzyłam o księciu na białym rumaku. Wizualizowałam sobie szczęśliwe życie jak w najpiękniejszej komedii romantycznej. Ale wiedziałam, że to raczej mnie nie spotka.

Czyli nie chodziło o dziecko.

Nie. To partner był powodem, dla którego moje myśli nie były skoncentrowane na szczęśliwej przyszłości. Byliśmy razem kilka miesięcy, ale nie wyszło.

I wtedy w głowie pojawił się głos mamy?

Wiedziałam, że to nie wypali, ale chyba wierzyłam, że mama ma rację. Może czułam, że tak byłoby mi łatwiej. Że tak trzeba dla dobra dziecka. Wróciliśmy do siebie, ale szybko okazało się, że ta relacja nie ma przyszłości i dziecko niczego nie zmieni.

Dzisiaj możemy śmiało stwierdzić: dałaś radę. Sama, z niemowlakiem, z utratą pokarmu, z samotnością. Ze wszystkim. Ale był czas, kiedy czułaś, że tym razem może się nie udać przejść przez to wszystko suchą stopą?

Czarnych myśli nie miałam nigdy. Nie miewam ich ogólnie. Tę cechę też w sobie lubię. Nie pielęgnuję w sobie czarnowidztwa. Nie zatracam się w beznadziei. Zawsze szukam rozwiązań, bo wiem, że gdzieś są, tylko trzeba się rozejrzeć. Ale żeby nie było – miałam i obawy, i troski, i momenty zwątpienia.

Czujesz, że synowie doceniają twój trud? Powiedzieli ci kiedyś: mamo, dziękuję, dałaś radę?

Bardzo bym chciała, żeby tak było. I chyba tak jest. Wydaje mi się, że najpiękniejszym świadectwem tego jest to, co wydarzyło się podczas tej rozmowy. Mój starszy syn zadzwonił do mnie, żeby podzielić się ze mną czymś, co mu się przydarzyło. Było mu przykro, więc wybrał mój numer. Jestem pierwszą osobą, u której szukał wsparcia i rady. Czuję ogromne wzruszenie.

(cisza)

Stworzyłam piękną relację z moim synem, który jest w bardzo trudnym wieku. Ma 15 lat. Hormony buzują. Głupoty wtedy są w głowie. Ale udało mi się. To jest najcenniejsze. Metodą prób i błędów doszliśmy do tego miejsca. Nie wiedziałam, jak to się robi. Jak się buduje taką relację. Nie wiedziałam, jak być najlepszą mamą, na jaką mnie stać. I mimo że się kłócimy, często nie zgadzamy, bywam wobec niego dosyć surowa, dużo wymagam, a on na mnie narzeka i mówi, że jestem „ciężka”, to koniec końców zawsze mój numer wybiera jako pierwszy, kiedy dzieje się coś ważnego w jego życiu. W każdej sytuacji. Nie wiem, czy mnie doceniają, ale wiem, że jestem dla nich ważna. Z Jasiem jesteśmy na etapie budowania relacji. Muszę sobie zapracować na jego zaufanie, żeby on, tak jak jego starszy brat, wiedział, że zawsze może do mnie przyjść i podzielić się tym, co się w jego życiu dzieje.

A ty jesteś z siebie dumna?

Każdego dnia uczę się pozwalać sobie na bycie z siebie dumną. Z jednej strony myślę, że to, co dzieje się w moim życiu od kilku lat, jest wspaniałe. Nie zakładałam tego, nie planowałam, w najodważniejszych marzeniach bym sobie tego nie wyśniła. A tu nagle w wieku 30 lat odmienia się moje życie o 180 stopni.

A co jest z drugiej strony?

Z drugiej strony myślę, że chociaż bilans na pewno jest dodatni, to zbyt często muszę mówić moim dzieciom „poczekaj, mama teraz pracuje, teraz nie mogę, muszę to nagrać”. Nienawidzę tego. I wtedy nie czuję się taką super mamą. Chcę wykorzystać szansę, którą dostałam od życia, ale jestem mamą dwójki wymagających dzieci, z którymi mam i chcę mieć bardzo bliską relację. Oni mnie potrzebują. A mój tryb pracy wymaga ode mnie dużo czasu.

Trochę życie w rozkroku.

Trochę tak. Staram się lawirować między pracą a domem tak, by osiągnąć złoty środek. Unikam nadmiernego relacjonowania życia w social mediach. Zależy mi na tym, żeby żyć tu i teraz. Żeby widzieć życie moimi oczami, a nie obiektywem telefonu.

I jesteś w mniejszości. Gwiazdy raczej chętnie wpuszczają internautów do swojego świata.

Trochę mnie to przeraża. Mam wrażenie, że są osoby, które kreują czas spędzany z rodziną, swoje wakacje, swoje całe życie pod Instagram. To nie w moim stylu.

A propos czasu poświęcanego rodzinie… Kiedy rozmawiam z matkami dwójki dzieci, często słyszę, że borykały się z poczuciem winy z powodu „zaniedbywania” jednego dziecka. Oczywiście problem leżał głównie w ich głowie, bo zrozumiały, że matka też człowiek i rozdwoić się nie może, ale czy ty miałaś podobnie? Czułaś, że poświęcasz jednemu z synów więcej czasu niż drugiemu?

Wdrażałam starszego syna we wszystkie czynności, które wykonywałam przy młodszym. Prosiłam, żeby mi pomagał, podawał rzeczy. Pokazywałam, że jesteśmy rodziną, jesteśmy w tym razem. I to zadziałało. Myślę, że mój starszy syn nigdy nie czuł, że rodzeństwo „zabrało mu mamę”. Dawid cieszył się, że jest mały Jasio, a Jasio był w ogóle w luksusowej sytuacji – miał oboje rodziców i cudownego starszego brata. Wygrana pozycja.

Powiedziałaś kiedyś, że twoja mama pozwalała ci na zbyt wiele. A na co ty nie pozwoliłabyś swoim synom, co tobie było wolno?

Ja nigdy nie robiłam głupot. Dlatego mogłam więcej.

Nigdy?

Nigdy. Nie ciągnęło mnie do alkoholu, papierosów, do używek. Nigdy nie wróciłam do domu pijana. Bezproblemowe dziecko (śmiech).

(śmiech)

Oczywiście miałam swoje za uszami, ale z perspektywy czasu widzę, że to nie były problemy. Dzisiaj mamy nastolatków mają trudniej. Alkohol jest dostępny wszędzie. Narkotyki czyhają za każdym rogiem. To jest ogromny problem. I ogromna odpowiedzialność, żeby dziecko przed tym uchronić i zauważyć, zareagować, kiedy coś się będzie działo.

W czasach licealnych musiałaś „chuchnąć” po powrocie do domu?

Moja mama nigdy mnie jakoś nie kontrolowała. Może wiedziała, że nie musi mnie sprawdzać. Pamiętam, jak pojechałam na wyjazd integracyjny ze szkoły i ona ani razu do mnie nie zadzwoniła. Wiedziała, że nie musi. Miała do mnie zaufanie.

A ty którym typem mamy jesteś?

Ja dzwonię.

Często?

Czasem. Przez pomyłkę oczywiście (śmiech). Niechcący mi się kliknęło. Jak już mi się kliknęło, to przecież zapytałam, co tam słychać i chwilę pogadaliśmy. Ale to wynika z tego, że Dawid jest bardzo odważny, niczego się nie boi. I chociaż nie mam z nim problemów wychowawczych, to lubię mieć pewność, że wszystko u niego dobrze.

Twoje dzieci musiały zapłacić cenę za twoją sławę?

Poniekąd cały czas płacą. Są w jakimś stopniu piętnowane, wytykane. Są cały czas na „kontrolowanym”. Myślę, że dzieci nie chcą mieć sławnej mamy. Jasio jeszcze niedawno żył w bańce i nie miał świadomości, że mama jest rozpoznawalna. Kiedy ktoś podchodził zrobić sobie ze mną zdjęcie, najpierw płakał, potem się nie zgadzał na żadne fotografie, a dzisiaj stacje ostentacyjnie na środku i pyta: ale wy się znacie? (śmiech). Teraz niestety dochodzi już do niego więcej. Rówieśnicy pokazują mu, co się „pisze w internecie”.

I co się pisze?

Ostatnio zapytał mnie, dlaczego chodzę na golasa po mieście. Byłam w szoku. Zapytałam: ale jak na golasa? Odpowiedział, że koledzy mu powiedzieli, że widać mi było piersi. Chociaż wcale nie było ich widać. I widzę, że ma w sobie taką złość i niezgodę. Pyta, czy zrobiłam coś złego, bo ludzie tak mówią.

Serce matki boli.

Boli. Dawid jest bardzo wrażliwy. Nie radzi sobie dobrze z życiem na świeczniku i boli go to, z jaką łatwością jest oceniany przez rówieśników.

Klaudia El Dursi
Klaudia El Dursi
Źródło: MWMEDIA

Tłumaczysz im, że to, co mówią ludzie, świadczy o tych ludziach, nie o was?

Tłumaczę wielokrotnie, ale to jest trudne, bo nawet ja sobie samej muszę tłumaczyć. Mimo że wiem, że to, co czytam w komentarzach nie jest o mnie, a o tych ludziach, którzy są nieszczęśliwi, zakompleksieni, mają w sobie dużo złości i nie zostali nauczeni, by nie krzywdzić innych osób, dlatego oni chcą tym samym odpłacić innym, to czytanie tego boli.

Nie da się na to uodpornić?

To zawsze dotyka. Nie da się przejść obok tego obojętnie i nie ma słów, które pozwolą wytłumaczyć, dlaczego ludzie krzywdzą słownie w internecie osoby, których nigdy nie poznały. Ludzie nie mają pojęcia, jak ogromne może to nieść za sobą konsekwencje.

A wy ostatnio przeszliście sporo. Internauci jednak docenili twoją postawę. „Popełniła błąd, przeprosiła, zostawcie ją w spokoju” – czytałam w komentarzach.

Długo się zastanawiałam, czy w ogóle zabierać głos.

Ale finalnie zabrałaś głos.

Odje*ałam. Czułam się z tym źle i czułam się w obowiązku, żeby za to przeprosić. Byłam ogromnie zmęczona tą sytuacją. To było coś okropnego. Bardzo mnie to dotknęło. Jestem transparentną osobą. Nie kłamię, nie lubię tego. Jestem szczera – może nawet nad wyraz. Ale nie czuję, żebym musiała cokolwiek ze swojego życia ukrywać. To wszystko doprowadziło mnie tu, gdzie teraz jestem. I tak też było w przypadku jazdy samochodem.  

Dostawałaś prywatne wiadomości po tym, co się stało?

Mnóstwo.

Co w nich było?

Internauci życzyli mi śmierci. Życzyli śmierci mojej rodzinie. Pisali, że mają nadzieję, że przejadą mnie i moje dzieci. Nazywali mnie mordercą.

Jak to przetrwałaś?

Było bardzo trudno. Do tego stopnia, że obawiałam się pójścia z synem na koncert. Bałam się ludzi. Jak zobaczyłam tłum, czułam, że wszyscy na mnie patrzą i życzą mi źle. To było straszne. Wycofałam się i postanowiłam przeczekać go w samochodzie.

(cisza)

Byłam wycieńczona. Wzięłam telefon, powiedziałam, co czułam. Szczerze przeprosiłam. Odłożyłam go i zostawiłam ten temat za sobą.

"Apetyt rośnie w miarę jedzenie. A ja ciągle wymagam więcej"

Trudno mówić o przypadku w twoim – nomen omen – przypadku, bo Złoty Bilet otworzył ci drzwi, które tak naprawdę zawsze były dla ciebie otwarte. Prowadzenie reality show zaspokaja twój apetyt, czy ciągle jesteś głodna więcej i więcej?

Z jednej strony super jest tak, jak jest, ale znikąd się nie wzięło powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. A ja ciągle wymagam więcej.

Od siebie czy świata?

Od siebie. Mam poczucie, że mogłabym pokazać się jeszcze z innej strony. Pochwalić innymi talentami. Ale…

Ale?

Znowu marudzę, ale jeśli udałoby się rozszerzyć działalność, to moje dzieci jeszcze częściej słyszałyby, że muszą zaczekać, bo mama pracuje. I będę miała do siebie pretensje, że może niepotrzebnie to wzięłam. To zamknięte koło obaw. Tak źle i tak niedobrze.

A widziałabyś siebie w śniadaniówce?

Dużo osób o to pyta.

Może też uważają, że pasujesz do „Dzień Dobry TVN”?

Może. I gdybym mieszkała w Warszawie, poszłabym w to od razu. To musi być niesamowite doświadczenie, bogate, rozwijające.

Więc czemu nie?

Bo mieszkam w Bydgoszczy. Kosztowałoby mnie to za dużo nieobecności.

Nadal nie myślisz o przeprowadzce? 

Nie.

Dlaczego?

Lubię tą moją Bydgoszcz.

Co jest fajniejsze w Bydgoszczy niż w Warszawie?

Wszystko.

Hmm…

No dobra, może restauracje nie (śmiech). Ale Bydgoszcz daje mi poczucie bezpieczeństwa. Ludzie są tu szczerzy, otwarci, pomocni. No i zgiełk dużego miasta mnie przeraża.

Warszawa nauczyła cię czegoś o ludziach, a czego telewizja nauczyła cię o sobie?

Że dziwnie akcentuję (śmiech). Wszyscy mi to mówią. Że godom jak ślązaczka.

"Trudno mi się pogodzić z bezlitosnym upływem czasu"

Co sprawia, że Klaudia El Dursi czuje się kobieca?

Mój partner sprawia, że czuję się bardzo kobieca. Mam 35 lat. 40 zbliża się wielkimi krokami i czuję mocną niesprawiedliwość, że mężczyźni po 40 zyskują. A kobiety? Zaczynam czuć ten ząb czasu. Widzę, że grawitacja zaczęła działać. Czuję, że to wszystko zmierza w wiadomym kierunku. No a ten mój Jacek… On każdego dnia się mną zachwyca. Każdego dnia komplementuje moją urodę. Nawet, teraz kiedy przytyłam 16 kilogramów i czuję się mniej komfortowo, a kroje oversize stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi, to on dotyka mnie wszędzie i mówi, że moje ciało jest wspaniałe. Że jestem seksowna. Że super wyglądam. Dzięki niemu czuję się kobieca w każdym wydaniu.

Zabrzmiało, jakbyś się bała starości.

Bo się boję. To chyba będzie pierwszy moment, w którym mój optymizm nie dźwignie ciężaru. Trudno będzie mi wtedy sądzić, że wszystko jest super.

Starość przeraża cię ze względu na to, co się dzieje wizualnie z ciałem człowieka?

To chyba wynika z mojego poczucia estetyki. Może nikt się nie obrazi, jak użyję porównania do roślin. Nie lubię ich do końca właśnie przez to, że wśród tych pięknych, zielonych, jędrnych liści, zdarzają się takie z obeschniętymi końcówkami. I wtedy taka roślina wygląda dla mnie nieestetycznie. I z ludźmi też tak jest. Jak się starzejemy, to niby nadal jesteśmy ładni, ale gdzieś tam na brzegach trochę obeschnięci. I trudno mi się z tym bezlitosnym upływem czasu pogodzić. Mam poczucie, że to ostatnia prosta, kiedy akceptuję siebie w 100 proc.

I wtedy cała na biało wkracza medycyna estetyczna.

Myślę o tym. Koleżanka uzmysłowiła mi, że jestem w szalenie komfortowej sytuacji, bo wszystkie poprawki mam jeszcze przed sobą.

Nigdy nie zdecydowałaś się na żaden zabieg?

Tylko botoks. To moja największa ingerencja. Wypełniaczy się boję.

Czego konkretnie?

Że będę czuła ciało obce.

Naprawdę?

Naprawdę. Wiesz, miałam kompleks bardzo małych piersi. Umówiłam się na operację wszczepienia implantów. Dostałam termin, zrobiłam wszystkie badania, wpłaciłam zaliczkę, ale dwa dni przed operacją zrezygnowałam. Na razie nie czuję nawet potrzeby maskowania zmarszczek. Ukrywam tylko siwe włosy.

Skutecznie. Nigdy ich u ciebie nie widziałam.

Wyrywam je. Ale pod spodem błyszczą (śmiech). Pierwszy siwy włos to był dla mnie przełomowy moment. Bardzo emocjonujący. Pierwszy krok do starzenia się.

Ok, czyli starość w kontekście wizualnym jest straszna, ale poza tym? Chciałabyś być kiedyś babcią?

Oczywiście. Ekscytuje mnie to. Nie mogę się doczekać wnuków. Chciałabym zobaczyć, jak moje dzieci będą radziły sobie w dorosłym życiu. Chciałabym móc im jak najdłużej pomagać. Pod kątem duchowym nie czuję lęku przed starością. Fascynuje mnie to, co przede mną i moją rodziną. Jestem gotowa na tę przygodę.

Klaudia El Dursi
Klaudia El Dursi
Źródło: MWMEDIA

#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.

Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim newsy rozrywkowe, kulturalne i show-biznesowe, ale znaczną częścią naszej codziennej pracy są także cykle i wywiady, które regularnie pojawiają się na stronie. Możecie nas znaleźć również na InstagramieFacebooku i TikToku. Dziękujemy Wam za wspólnie spędzony czas.

podziel się:

Pozostałe wiadomości