Katarzyna Żak o kobiecości, strachu przed starością, obojętności ludzi i byciu "żoną swojego męża"

Katarzyna Żak, aktorka
Katarzyna Żak w #COZAKOBIETA! o polskim kinie, rodzinie i kobiecości
Źródło: archiwum prywatne
#COZAKOBIETA. Jest aktorką teatralną, filmową, serialową, dubbingową. Wokalistką z niemałymi sukcesami na koncie. Wyprodukowała dwie płyty i spektakl. Współpracowała z największymi. Jej nazwisko odmieniane jest w mediach przez wszystkie przypadki. Nie pozostaje bierna w tematach istotnych dla tych, o których próżno szukać wzmianek w sieci i od lat wspiera kobiety, a mimo to dla wielu wciąż pozostaje "żoną swojego męża". O kobietach w kinie, strachu przed starością, sukcesach partnera, wyborach córek i działalności charytatywnej opowiedziała Katarzyna Żak w rozmowie z Aleksandrą Głowińską.

Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: Głównych ról dla dojrzałych kobiet wciąż jest jak na lekarstwo. 

Katarzyna Żak: Na szczęście od mniej więcej 10 lat tendencja jest zwyżkowa, jeśli chodzi o role dla kobiet 50+. Szczególnie jeśli weźmiemy pod lupę kino europejskie. To pozytywny objaw.

Kto „zawrócił rzekę”?

Parę ładnych lat temu Meryl Streep, będąc aktorką przed „60”, apelowała do producentów w Hollywood, by zwiększyć liczbę ról dla dojrzałych kobiet. Bardzo spodobało mi się pytanie, które wtedy zadała. "Czy naprawdę nie ma wokół was matek, sąsiadek, babek, ciotek, które są interesującymi osobami i mają ciekawe historie do opowiedzenia?".

I została usłyszana.

Dzięki temu pojawiło się zdecydowanie więcej ról, więc chyba tak. Nowy film z Emmą Thompson "Powodzenia, Leo Grande", który jest fascynującą opowieścią o dojrzałości kobiecej, to dowód na to, że zdarzają się perełki. Oczywiście są ściśle związane z pozycją wielkich aktorek na rynku, które same wyszukują sobie scenariusze. Podobnie zresztą było z serialem "Wielkie kłamstewka". Produkowały go dwie aktorki Reese Witherspoon i Nicole Kidman i osiągnęły sukces, zaryzykowały - wzięły los w swoje ręce. Ale miały też narzędzia, by to zrobić. 

A co z Polską?

Na szczęście na naszym rodzimym rynku pojawia się coraz więcej seriali ,w których jest miejsce dla dojrzałych bohaterek. Ostatnio zachwycił mnie serial "Skazana". Jedną z głównych bohaterek, która jest około "50", świetnie gra Agata Kulesza. Jej postać w więzieniu spotyka się z kobietami w różnym wieku. Przegląd żeńskich postaci jest olbrzymi. Ich charakterów, osobowości. To fantastyczne. Serial spotkał się z olbrzymią aprobatą widowni, więc jest przestrzeń, żeby robić więcej takich rzeczy. 

Jaka byłaby diagnoza, gdyby pani miała ją postawić. Dlaczego ról dla kobiet dojrzałych wciąż jest dużo mniej. Bo nie o poziom umiejętności przecież chodzi.

Nie wiem. Naprawdę. Być może cały czas patrzymy na rynek serialowy, którego odbiorca jest młodszy. Producenci mogą myśleć tymi kategoriami. Widzowie chcą oglądać bohaterów w swoim wieku, bo ich problemy są im bliższe. To jest całkiem zrozumiałe. Ale coraz więcej osób w dojrzałym wieku spędza czas w domu przed telewizorem, więc jest widownia, która chętnie rzuciłaby okiem na serial z aktorami 50+ w rolach głównych.

To w takim razie z czego to wynika?

Polskim producentom trochę brakuje odwagi, by podjąć to ryzyko. I mimo że polskie kino jest w naprawdę świetnej kondycji, nie mamy żadnego kobiecego przedstawiciela, który by lobbował zatrudnianie „starych aktorek”. Może to przyjdzie z czasem. 

Pani nie myślała nigdy o tym, żeby jak Reese Witherspoon i Nicole Kidman wziąć sprawy w swoje ręce?

O nie, nie! Ja się do tego nie nadaję. Ani do reżyserii, ani do produkcji. Nie znam się na tym. To nie ja, chociaż wyprodukowałam spektakl muzyczny "Bardzo śmieszne piosenki”. Wymyśliłam wszystko od zera. W scenariuszu pomógł mi trochę śp. Piotr Machalica. Ale nadal to rzecz na małą skalę. I nawet nie chodzi o to, że nie ma we mnie chęci, by coś takiego zrobić. Jestem osobą bardzo zachowawczą. Mierzę siły na zamiary. 

I "zachowawczo" zrobiła pani odważny krok w stronę muzyki. 

Tak. Wyprodukowałam dwa albumy „Bardzo przyjemnie jest żyć” i potem "Miłosna Osiecka”, który ukazał się trzy lata temu. I mimo pandemii odniosłam z tą płytą spory sukces. Byłam na najważniejszych festiwalach i przeglądach poświęconych twórczości Agnieszki Osieckiej, gram koncerty, płyta się sprzedaje i mimo że bardzo bałam się zaryzykować, to cieszę się, że się odważyłam. Teraz szykuję się do kolejnego muzycznego projektu. Spełniło się moje marzenie. I chociaż czasy nie są optymistyczne, trzeba coś robić, żeby się rozwijać. Nadal mierzę siły na zamiary. Wiek nie jest dla mnie przeszkodą, ale nie porwałabym się na wielką trasę koncertową (śmiech). 

Katarzyna Żak od lat jest szczęśliwą mężatką. Jaki jest sekret?

Wróćmy jeszcze na chwilę do kobiet w kinie… Bogusław Linda w ostatnim wywiadzie skrytykował m.in. podział Oscarów. Jego zdaniem nie powinno być osobnej kategorii dla kobiet i osobnej dla mężczyzn. Zgadza się pani z tym?

Oj, chyba nie... Jest dobrze tak, jak jest. Nie należy tego zmieniać. Od dziesiątek lat funkcjonuje podział na kategorie, nie tylko jeśli chodzi o Oscary, ale również o wszystkie pozostałe nagrody amerykańskie, europejskie, w tym polskie. Chociaż w tym jesteśmy równouprawnione. 

To ze względu na te nierówności "składała pani ręce do Boga", żeby córki nie wybrały aktorstwa? 

To bardzo trudny zawód dla kobiety. Szczególnie dla takiej, która chciałaby się poświęcić rodzinie, mieć dzieci. Łączenie tego jest oczywiście możliwe, ale jest jednocześnie bardzo trudne. Kiedy ja zaczynałam swoją przygodę z aktorstwem 30 lat temu, to były zupełnie inne czasy. Byliśmy w innym miejscu, żyliśmy w innym kraju. Nie mówię, że było gorzej, po prostu inaczej. Od tamtej pory dużo się zmieniło. Myślę, że moim córkom, które mają tak rozpoznawalnego tatę, byłoby bardzo trudno przebić się i zmierzyć się z porównywalnością. Nawet nie mówię o hejcie. Ale czy te czynniki zaważały? Gdyby była w nich determinacja i chęć uprawiania tego zawodu, to one by to zrobiły. Zostałyby aktorkami. Znam dziesiątki dzieci aktorów, których rodzice byli przeciw wyborowi tej ścieżki zawodowej. Ale one miały w sobie determinację i chęci. W moich córkach tego nie było. I dzięki Bogu. 

A skoro już o dzieciach i rodzicach... "Dziewczynce nie wypada, "dziewczynka nie powinna"... Słyszała pani za młodu pod swoim adresem podobne uwagi? 

Słyszałam. Jestem osobą, która była wychowywana głównie przez mamę i przez babcię. Ten model był powielany. Babcia uważała, że dziewczynkom wielu rzeczy nie wypada i tak wychowała moją mamę. Moja mama przekazała mi ten sam wzorzec, a ja z kolei podałam dalej moim córkom. Idąc przez lata, łamiąc pokoleniowe tabu, to się zmieniło i nie było tak restrykcyjne, jak to, w co wierzyła moja babcia, wychowując mnie w latach 70. i to, co ja wpajałam córkom jeszcze 10 lat temu. Ten model jest powszechny w Polsce. "Uśmiechnij się, dygnij, podziękuj i przeproś” - tak wychowywano moje pokolenie. Dzisiejsze młode dziewczyny idą pod wiatr. Pokazują, że mają swoje zdanie, osobowości, że nie ma dla nich tematów tabu. Stawiają granice. Potrafią o siebie zawalczyć. To mi się w dzisiejszych kobietach bardzo podoba. 

Co może pomóc zerwać z tym, co wpajano nam przez lata? 

Dojrzałość. Doświadczenie. Dystans do siebie i do otaczającego świata, który rodzi się z doświadczenia. To zamknięte koło. Mam 58 lat. Parę rzeczy widziałam, kilku doświadczyłam, i tych dobrych, i tych złych, i tych tragicznych. Z wieloma musiałam się zmierzyć. W pewnym wieku więcej rzeczy się rozumie i więcej pragnie się zachować dla siebie. 

Kobietom jest nie tylko trudniej o role czy „społeczne przyzwolenie”, ale i o własne nazwisko. Justyna Nagłowska, mimo że prowadzi jeden z najpopularniejszych podcastów w Polsce, dla portali plotkarskich jest „żoną Borysa Szyca”, który w nawiązaniu do nagłówków w sieci podpisuje się "mąż Justyny Nagłowskiej". Ma pani poczucie, że również jest definiowana przez pryzmat męża?

Zauważyłam to zjawisko, ale i przyzwyczaiłam się do tego. To jest szczególnie popularne w polskich mediach. To jest takie nasze. Za granicą, nawet na portalach plotkarskich, nie uświadczymy takich nagłówków. Dziennikarze tam nie piszą żona XYZ czy mąż ABC. Nie wyszczególnia się byłych czy obecnych partnerów i małżonków. Używa się imienia i nazwiska. A u nas? Łopatologiczne przypominanie czytelnikom, czyim kto jest partnerem, żeby się nie daj Boże nie pomylili. Dlatego zadziwił mnie „news” w jednym z serwisów, że "Katarzyna Żak i Cezary Pazura są małżeństwem od 37 lat".

(śmiech)

Mnie również to strasznie rozbawiło. Oczywiście dalszy ciąg artykułu dotyczył już naszej historii, że jesteśmy razem, poznaliśmy się w szkole i że jesteśmy przykładem fajnego małżeństwa, które ze sobą współpracuje. Ale na chwilę zostałam żoną Cezarego Pazury. Ktoś nie sprawdził, ktoś nie poprawił błędu… (śmiech). Albo nie wiem.

Nie wkurza się pani o to? Nie o pomyłkę w nazwisku, tylko o to "mężowanie".

Nie mam z tym problemu. Tak było od zawsze. Poza tym ja na początku oddałam się wychowaniu dzieci i znacznie później zaczęłam grać niż Cezary. Nigdy nie miałam też problemu z tym, że mój mąż jest rozpoznawalny, że jestem "żoną Cezarego Żaka". Wiedziałam, że jest bardzo utalentowanym aktorem. Miałam nadzieję, że prędzej czy później ktoś go zauważy. Że ktoś da mu szansę. I tak też się stało. Bogu dziękowałam, że chłop ma pracę i pieniądze do domu przynosi (śmiech). Nie jestem osobą, która mogłaby rywalizować z mężem. W czym miałabym? On jest facetem, ma swoje role i swoje podwórko. Ja jestem kobietą i mam swoje. A przecież tylko na tym polu moglibyśmy rywalizować. No błagam (śmiech). Nie jesteśmy ludźmi tej kategorii. 

Zawsze cieszyłam się z każdego sukcesu męża, a Cezary cieszył się z moich.

A sukces dobrze jest uwiecznić na zdjęciu, które ktoś życzliwy potem dokładnie prześwietli. Internauci liczą nam zmarszczki, dodatkowe kilogramy... Bierze pani te komentarze do siebie?

W ogóle się tym nie przejmuję. Mam do siebie dystans. I gdybym nie miała, to nie eksperymentowałabym z różnymi charakteryzacjami. A już na pewno nie wrzuciłabym na Instagram zdjęcia w stroju kąpielowym.

Jak się wygląda jak milion dolarów, łatwo wrzucać zdjęcia w stroju kąpielowym wszędzie i w każdym wieku.

To po prostu dobre zdjęcie. Ja tak do końca nie wyglądam (śmiech). Oczywiście zdjęcie nie jest poprawiane, jest bez filtrów, ale jak ktoś je powiększy i będzie chciał w nim coś znaleźć, to znajdzie. Może nie zmarszczki, bo mam na nosie duże okulary, ale coś na pewno dostrzeże. Zresztą ja kocham swoje zmarszczki. Każda z nich oznacza, że coś już w życiu przeżyłam. Trudno, żebym wyglądała, jak 30-latka, mając 58 lat. To ja. Tak wyglądam. Może za pięć lat już nie będę tak wyglądała, to nie będę wrzucać takich zdjęć.

Ale hejterzy bywają okrutni.

Wrzucając zdjęcia, jestem przygotowana na każde komentarze. Jak to w internecie. A jak milion dolarów to wygląda Aneta Kręglicka. Jakby wczoraj zdobyła tytuł Miss World. I ostatnio ujął mnie jej wpis, w którym odniosła się do komentarza internauty próbującego jej narzucić, co powinna, a czego nie powinna.

Co napisała?

Można przeczytać na Instagramie pani Anety. Ona publikuje zdjęcia, żeby pokazać, jak wygląda w tym wieku. Pokazuje tyle, ile chce. Sama stawia granice. Podpisuję się pod tym. Nie wrzucam rzeczy, o których nie chcę, żeby cały świat wiedział. Nie piszę o problemach, o których nie chcę, by pisano. Piszę o hospicjum, które udało nam się zbudować. Budowa trwała prawie 9 lat, w sierpniu zaczęło przyjmować pierwszych pacjentów. Zebraliśmy ponad dziesięć milionów złotych i jestem z tego cholernie dumna, ale temat opieki paliatywnej jest démodé. Nikogo to nie interesuje, bo ludzie chcą zobaczyć, ile ja mam zmarszczek i czy mam cellulit na brzuchu, a nie czy robię coś fajnego.

A fajnych rzeczy robi pani dużo.

Jestem ambasadorką czytania dzieciom. Namawiam kobiety do profilaktyki nowotworowej, jak np. mammografia. Ostatnio pięć moich koleżanek w okolicach "50" usłyszało diagnozę. To są kobiety z rakiem piersi. Lekarze wykryli nowotwór dzięki badaniom profilaktycznym. Jedna z nich zrobiła badania "na wszelki wypadek" i niestety lekarz znalazł u niej guzek. U pozostałych też to był przypadek. My, kobiety, musimy przypominać sobie nawzajem o tym, jak ważne jest zdrowie i że trzeba o nie zadbać. Jeśli dzięki mnie chociaż jedna kobieta zrobi badania, to jest to mój wielki sukces. Ale o tym się nie pisze. Tak jak o osobach starszych. Jesteśmy społeczeństwem starzejącym się i wkrótce może dotyczyć to każdego nas. I każdy z nas może dosięgnąć niedołężność z powodu starości. Każdy z nas może takiej opieki potrzebować dla siebie lub swoich najbliższych. Ale to nikogo nie interesuje. Jak odebrałam nagrodę dobroczynności, nikt nie napisał za co i co zrobiłam dobrego, tylko jak wyglądałam na gali. 

Czyja to wina?

Media to potęgują, ale na życzenie swojego klienta, czyli czytelnika. To ludzie klikają. A nikt nie kliknie w to, że jestem ambasadorką budowy hospicjum i że przyjęcie pierwszych pacjentów to wzruszający moment. Ludzie klikną w to, że pokazałam zdjęcie w kostiumie kąpielowym. Takie życie. 

O hospicjach może mało kto pisze, ale o "starzeniu się z godnością" rozpisują się wszyscy. Co to według pani znaczy?

Każdy ma prawo do tego, żeby starzeć się z godnością po swojemu. Żeby wyglądać, jak chce, ubierać się, jak chce, robić, co chce. Każdy ma prawo do akceptacji swojego ciała, do własnego pomysłu na siebie. Każdy ma prawo do starzenia się tak, jak chce. A jeśli ktoś ma problem – to jest wyłącznie jego sprawa.

Pani boi się starości?

Oczywiście, że tak. Jeśli miałabym powiedzieć, czego się tak naprawdę w życiu boję... To boję się choroby, która by spowodowała, że stałabym się ciężarem dla najbliższych. Boję się choroby nieuleczalnej. Takiej, na którą nie będę miała wpływu. I dlatego staram się dbać o swoje zdrowie. O siebie, o regularne badania. 

Zawsze tak było?

Wyniosłam to z domu. Moja mama była lekarzem, moja córka też. Tematy chorób i badań nie są nam obce. Jeżeli coś mogę zrobić, to to robię. Zdrowy tryb życia: dieta, ćwiczenia oraz częste i liczne badania. Nie tylko kontrolne badania krwi raz w roku. W dojrzałym wieku tych badań trzeba wykonywać więcej. Staram się to robić. I przynajmniej w ten sposób mieć, nawet pozorną, kontrolę nad swoim zdrowiem. 

Temat powierzenia opieki nad bliskimi wyspecjalizowanym placówkom wciąż budzi sporo emocji. 

To jest indywidualna sprawa. Jeśli ktoś ma środki i możliwości, by opiekować się chorą osobą w domu, to taka opieka jest zawsze lepsza. My opiekowaliśmy się przez kilka miesięcy moją bardzo chorą mamą, ale nas była czwórka. Łatwiej było nam to wszystko zorganizować. Wymienialiśmy się godzinowo, planowaliśmy życie tak, by zawsze ktoś był w domu przy mamie. Mieliśmy taką możliwość, ale znam ludzi, którzy jej nie mają. Nie tylko dlatego, że są sami w tej sytuacji, ale również często ze względu na to, że po prostu nie wiedzą jak i nie potrafią się zająć chorym. 

Często stan zdrowia bliskich wymaga od nas więcej niż codziennej pielęgnacji czy pomocy w podstawowych czynnościach.

Chorzy często potrzebują specjalistycznej pomocy. I wtedy warto skorzystać z profesjonalnej opieki. 

I do hospicjum, którego jest pani ambasadorką, można się zgłosić?

Tak, Aniołowo w Chojnicach to hospicjum i zakład opiekuńczo-lecznicy, ośrodek działa w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Nie reklamuję prywatnej placówki. Hospicjum w Chojnicach jest świetnie zorganizowane. Obok prawie każdego pokoju pacjenta jest małe pomieszczenie dla jego bliskich. Mają tam swoje miejsce. Nieduże. Malutki pokoik, w którym mogą spędzić czas z chorym bez obawy o nocne powroty, przespać noc i na drugi dzień wrócić do obowiązków. To jest najważniejsze, że poza tym, że pacjent zyskuje profesjonalną opiekę lekarzy, pielęgniarek i rehabilitantów, może spędzać czas z rodziną prawie jak w domu. I gdyby takich miejsc w Polsce było więcej, "oddawanie" bliskich nie byłoby tak trudne. Szczególnie w sytuacjach, kiedy ośrodek jest oddalony o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania i wspólne spędzanie czasu jest utrudnione. Wtedy cierpią obie strony. 

Inicjatywie przewodzą kobiety.

Tak. Cały sztab budowy hospicjum to były same kobiety. I udało się. Trochę to trwało, ale dałyśmy radę.

Poszło gładko?

Skądże. Najpierw pandemia nam przeszkodziła, potem wybuchł pożar w drugim chojnickim hospicjum, więc było dla nas jasne, że trzeba ratować tamto miejsce. Odbudować je i zrobić remont. Na nasze Aniołowo poszły naprawdę ogromne pieniądze, to była ogromna odpowiedzialność. Było tych kłód po drodze dużo, ale nie poddałyśmy się. 

I to jest definicja hasła "girl power”.

Zdecydowanie. Inicjatorkami są dwie lekarki, które prowadziły hospicjum domowe, czyli po pracy wsiadały do samochodu i jeździły po Chojnicach i okolicy do chorych, którzy potrzebowali wizyty lekarskiej. Nie chodziło tylko o diagnostykę, ale również o podanie leków, kroplówek czy opatrzenie ran. Po kilkunastu latach takiej wyczerpującej pracy, gdy jedna z nich zachorowała, uznały, że nie mają już na to siły. Wtedy wpadły na pomysł, by zapewnić chorym opiekę na miejscu. Zapewnić pacjentom możliwość całodobowej opieki medycznej.

A jeśli rodzina nie odwiedza chorego… Jak wtedy walczyć z samotnością?

Przychodzą młodzi wolontariusze, którzy dbają o sferę duchową i rozrywkę. Czytają, śpiewają, grają w gry. Zapewniają towarzystwo. To jest bardzo istotne. Człowiek czuje, że nie jest sam. W ośrodku jest też świetlica dla emerytów, którzy mogą, ot tak, przyjść z ulicy, by spędzić czas inaczej niż w domu. Zresztą seniorzy często pomagają w ośrodku. Spędzają czas z podopiecznymi, pieką ciasta do kawiarenki, korzystają ze świetlicy.

Dziś czuje pani dumę?

Jestem bardzo dumna z tego, co nam się udało. Jestem spełnioną mamą. Jestem w szczęśliwym, wieloletnim związku. Pracuję zawodowo. Działam społecznie. Robię tysiąc rzeczy. I chcę, żeby one po mnie pozostały. Nie martwię się upływającym czasem, bo on i tak upłynie. Nie da się go ani zatrzymać, ani zawrócić. Teraz czuję się potrzebna i mam dla kogo żyć. A w życiu przecież najpiękniejsze jest życie…

Katarzyna Żak
Katarzyna Żak
Katarzyna Żak
Źródło: archiwum prywatne/autor: Iza Grzybowska

#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Autor: Aleksandra Głowińska

Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości