Maria Niklińska o buntowniczym wizerunku i swojej karierze. "Było we mnie dużo rozdarcia i bólu" [WYWIAD]

Maria Niklińska promuje nową płytę
Maria Niklińska promuje nową płytę
Źródło: Paweł Wrzecion/Mwmedia
Maria Niklińska jest aktorką, wokalistką, autorką tekstów i kompozytorką. Tym razem zaprezentowała nową piosenkę, która nosi tytuł "Pomiędzy nami". Na fanów artystki czeka również teledysk. Utwór opowiada o relacji z drugą osobą, radzeniu sobie z chłodem, samotnością czy burzliwym związkiem, ale też odkrywaniu samego siebie. W rozmowie z Kaliną Szymankiewicz z serwisu cozatydzien.tvn.pl, artystka opowiedziała o uczuciach, które towarzyszyły jej w trudnych, ale i wyjątkowo twórczych momentach. Nie zabrakło szczerej refleksji o jej wizerunku w show-biznesie.

Maria Niklińska jest absolwentką Akademii Teatralnej w Warszawie i Circle in the Square Theatre School. Jak to określiła, "przymusowe" wakacje w pandemii, wykorzystała na odpoczynek, nabranie dystansu do siebie i innych osób oraz na edukację. Artystka zaczęła studia w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej. Od jej debiutanckiej płyty minęło już kilka lat. Utwór "Pomiędzy nami" promuje płytę "Marlen", która ukaże się jeszcze w tym roku. Teledysk do tej piosenki nawiązuje do stylistyki rockowej i lat 80. W klipie wystąpiła sama artystka oraz aktorka Teatru Jaracza w Łodzi, Marta Jarczewska. "Wcieliła się w kobietę emocjonalną, spragnioną uczuć, ale też pokazała taką jasną, niewinną stronę naszej osobowości. Ja z kolei jestem tą częścią bardziej mroczną, być może nawet niebezpieczną. Tą, która odkrywa, że słowa, »nie zapominaj, mało mnie znasz« mówi do samej siebie" – opowiada Niklińska w rozmowie z cozatydzien.tvn.pl.

Maria Niklińska o twórczym i bolesnym czasie pandemii

Kalina Szymankiewicz, cozatydzien.tvn.pl: Jakie przeżycia, doświadczenia, stany emocjonalne doprowadziły panią do opowiedzenia historii zawartej w utworze pt. "Pomiędzy nami"?

Maria Niklińska: Podobno najlepsze piosenki powstają, gdy artysta jest szczęśliwy albo bardzo nieszczęśliwy. Stany pośrednie są najmniej twórcze. Gdy pisałam tę piosenkę, nie czułam się najlepiej. W jakimś sensie było we mnie dużo rozdarcia i bólu. Gdy już powstała, czułam się mocniejsza. Utwór opowiada o relacji z drugą osobą, ale też z samym sobą. Często uprawiam taką formę rozmowy. Po tym procesie twórczym poczułam ulgę. Pomyślałam, że ważna jest nie tylko druga strona, ale przede wszystkim ja sama. Ta piosenka jest dość energiczna, w klimacie jakiejś złości czy żalu, odnosząca się do sytuacji, w jakiej się znalazłam, gdy czułam, że nie ma z niej wyjścia. Utwór opowiada o tym, że nie jesteśmy w stanie poznać kogoś naprawdę, a nawet dowiedzieć się, kim sami jesteśmy.

Dostaję dużo wiadomości od słuchaczy. Widzę, że poczuli to, co chciałam przekazać. Okres pandemii był bardzo intensywny dla wielu osób. Jedni byli przytłoczeni emocjami, bo dużo się u nich psychicznie działo, a byli zamknięci w czterech ścianach, mieszkali z całą rodziną i czuli, że nie mieli dla siebie dużo przestrzeni. Z kolei inni byli totalnie odosobnieni. I dlatego w piosence jest też mowa o chłodzie i samotności. W pandemii doświadczyłam obu tych stanów. Nie wiem, co jest trudniejsze.

Jest pani typem samotnika?

Potrafię być sama ze sobą. Choć lubię i jestem w kontakcie ze swoją rodziną i przyjaciółmi. Ale chyba większą traumą byłoby pozbawienie mnie przestrzeni. Pandemia postawiła nas w skrajnych sytuacjach. Ze mną było tak, że wykorzystałam ten czas na pracę twórczą. Nie uznaję użalania się nad sobą. Zauważyłam, że w tym czasie relacje z ludźmi zyskały na jakości.

Czego w tych relacjach dowiedziała się pani o sobie?

Nieprzypadkowo mówi się, że druga strona może być naszym lustrem. Zauważyłam, że wszystko, co nie podobało mi się u innych, irytowało, drażniło, to mogły być moje własne fobie czy lęki. To są rzeczy, które wydają się naszą przeciwnością i na tym też to polega, że budzą one w nas emocje, ponieważ skądś je znamy. Wcześniej nasze otoczenie sprzyjało porównywaniu się. Ostatni czas pozwolił nam się zatrzymać i przyjrzeć sobie z bliska.

Dalsza część rozmowy z Marią Niklińską poniżej.

Maria Niklińska o buntowniczym wizerunku

Jaka postać odbija się w pani lustrze? Druga strona Marii Niklińskiej to?

Ta moja druga strona jest na pewno bardziej zdecydowana, wiedząca czego chce. Nie wiem, czy mroczna, na pewno bardziej konkretna, śmiała. Rzeczywiście był taki czas, gdy lubiłam moją delikatną odsłonę, taką trochę wycofaną. Część odbiorców właśnie chciała mnie taką widzieć. Myślę, że role, które grałam, też mnie tak definiowały. Wpadamy w tzw. szufladki.

W pani muzyce wychodzi na prowadzenie ta buntownicza część. Skąd to uczucie?

Zawsze było we mnie dużo pytań dotyczących rzeczywistości, kwestionowania różnych spraw czy niezgody na pewne sytuacje. Jestem wrażliwą osobą. Bunt nie przejawia się u mnie w jednoznaczny sposób. Nie mam tatuaży, nie awanturuję się na ulicy. Nie jest to mój sposób komunikacji. Show-biznes lubi nazywać ludzi: ta to jest zbuntowana, a ta romantyczna. A jesteśmy wszystkim. Mój bunt dotyczył właśnie takiego zero-jedynkowego myślenia. Nigdy nie chciałam być określona jednym zdaniem.

A co z odwagą wypowiedzi artystycznej? Pięć lat temu, w sieci pojawił się teledysk do piosenki "Ile jeszcze", który przyciągnął uwagę scenami całujących się kobiet. Pani zagrała z elementami stroju zakonnicy.

Opowiedziałam wtedy o różnych formach poszukiwania miłości. Wydaje mi się, że sam teledysk trochę wyprzedził swój czas. Pojawiły się zarzuty, że chciałam kogoś urazić, co jest nieprawdą. Ale to jest jakaś odwaga. Ten klip wzbudził sporo emocji, jednak wiele osób też mi za niego dziękowało. Wiem, że dla odbiorców wiele znaczył przekaz, że można kochać, kogo się chce.

To jest ciekawe, że w zalewie nagości, wulgarności, która jest dookoła, zmysłowy teledysk, w którym ktoś się całuje, wywołuje tyle emocji. Jestem za pokazywaniem kobiecości, zmysłowości, nagości, ale jeśli nie jest ona wulgarna.

Kariera Marii Niklińskiej. Show-biznes i przemijanie

Kolejne studia miały pomóc pani stanąć mocno na ziemi. Wyobraża sobie pani całkowitą rezygnację z show-biznesu?

Jestem przede wszystkim artystką. Show-biznes nie był nigdy moim priorytetem. Gram, śpiewam, piszę, tworzę projekty filmowe. Nie lubię używać słowa "powołanie", ale to jest z pewnością moja pasja, która ciągle do mnie wraca. Zawsze chciałam tworzyć, a pęd show-biznesu mnie przytłoczył. Oczekiwania były chore. Najważniejsze było ubranie, fryzura.

Jak wspomina pani pierwsze kroki w tym specyficznym świecie? Teraz byłoby łatwiej rozpocząć karierę?

Wtedy było łatwiej, bo mam wrażenie, że wartościowe treści łatwiej się przebijały. Z kolei teraz jest łatwiej o kontakt z widzem na większą skalę. To ogromna zaleta mediów społecznościowych.

Media społecznościowe mogą też zakrzywić obraz drugiej osoby. Jak zbudować szczerą relację z drugim człowiekiem w dobie takich mediów czy aplikacji randkowych?

Takie aplikacje w ogóle nie są dla mnie. Nie korzystałam z nich, ale nie oceniam, jeśli ktoś się z tym dobrze czuje. Myślę, że można tam znaleźć miłość, ale to zupełnie nie moja bajka. Uważam, że spotkania na żywo są dużo lepsze.

Obawia się pani upływającego czasu, przemijania, zmian w wyglądzie?

Myślę, że musimy wrócić do tego pytania za pięć, dziesięć lat, bo wtedy będę miała więcej przemyśleń na ten temat. Zupełnie szczerze - czuję się młodo i ten temat nie jest dla mnie teraz istotny. Dziękuję rodzinie za geny (śmiech). Wspaniale obserwować moją babcię i mamę, które są dla mnie ponad wiekiem. Ale jeśli chodzi o postrzeganie ciała w naszej kulturze, to nie powinno mieć to znaczenia. Jestem za naturalnością, nie robiłam sobie żadnych operacji, ale nie neguję osób, które mają na to ochotę. Powiem wprost, nie wiem, co będzie za 20 lat, ale podoba mi się naturalna stylistyka. Nie farbuję włosów, robię delikatny makijaż. Podobał mi się styl Francuzek. Jednak i ta moja naturalność była czasami źle postrzegana. Ale jeśli ktoś chce krytykować, to zawsze coś znajdzie. Uważam, że piękno nie ma jednego kanonu. To różnorodność jest pociągająca.

Przeczytaj więcej:

Koncert Zadzwońcie po Milicję w katowickim Spodku
Koncert „Zadzwońcie po Milicję" w katowickim Spodku
Największe przeboje lat 80. i początku lat 90. rozbrzmiały w katowickim Spodku. W koncercie „Zadzwońcie po Milicję" zagrały największe gwiazdy tamtych czasów. Rockowymi twórcami, którzy kontestowali peerelowski system, interesowała się władza ludowa.
Źródło: Co za Tydzień
podziel się:

Pozostałe wiadomości