Daniel Olbrychski o przemijaniu i wieku
Aleksandra Czajkowska, cozatydzien.tvn.pl: Oscar Wilde w "Portrecie Doriana Graya" napisał: "Tragedią starości nie jest to, że człowiek się starzeje, lecz to, że pozostaje młodym".
Daniel Olbrychski: To najbardziej nas złości, że już bliżej niż dalej, że człowiek przeżył znaczną część życia, którą los czy Pan Bóg zapisał i staram się cieszyć tym, co jest. Nie mogę powiedzieć, że jestem teraz mniej radosny, niż byłem w różnych okresach mojego życia - w dzieciństwie czy młodości. Chciałbym, żeby to trwało w dobrej świadomości i zdrowiu fizycznym, czemu bardzo pomagam, bo nawyki wyczynowego sportowca są ze mną od bardzo dawna i bez nich żyć nie mogę. Bardzo ważna jest aktywność umysłowa i fizyczna. Siostra mojej matki zmarła, mając 111 lat, pewnie by się z Wildem zgodziła, bo miała fantastyczny stosunek do świata, do ludzi i do życia. A mnie ta aktywność trzyma. Właśnie ta codzienność, że trzeba wstać, wykonać te 100 brzuszków rano...
Wykonuje pan 100 brzuszków codziennie?
Tak, od prawie 60 lat. Kiedy mam czas, siodłam konia. Trzeba tak sobie ułożyć życie, żeby sytuacje nas zmuszały do aktywności. Ponadto gram równolegle w 4 przedstawieniach.
To bardzo dużo zobowiązań.
Tak, to prawda, ale to ciągły trening. Trzeba nauczyć się na pamięć tych tekstów, a kiedy jestem za granicą to gram w obcym języku. To jest stała gimnastyka umysłu i ciała, i fajny stosunek do ludzi, do życia, aktywność, czujność, reakcja na to, co dzieje się wokół.
Niedawno świętował pan urodziny...
Tak, jeszcze nie okrągłe, może za dwa lata się uda (śmiech). Moi dziadkowie, którzy dożyli sędziwego wieku, zawsze mawiali (a byli wtedy młodsi niż ja teraz): "na Wielkanoc, jak dożyjemy, to zrobimy to, to i to" (śmiech). To nie było takie kokietliwe, tylko życiowe, więc ja mówię, że jak dożyję, to będę miał za 2 lata 80, ale kompletnie się tak nie czuję. A może to nie jest wcale sędziwy wiek? Może czuję się jak człowiek, który dobija do 80-tki, ale jest sprawny?
Resztę wywiadu przeczytasz pod materiałem wideo:
Daniel Olbrychski o dzieciństwie i domu w Drohiczynie
Wspomniał pan o dziadkach, a ja chciałam zapytać, jakie miał pan dzieciństwo?
To był PRL, czasy stalinowskie, ale spędziłem je w cudownym miejscu, Drohiczyn nad Bugiem, na Podlasiu.
To właśnie tam ma pan dom.
Tak, ale nie od tego czasu. Mam dzięki temu, że kocham to miejsce. Zarobiłem na niego, pracując przeważnie poza granicami kraju, kiedy definitywnie wróciłem z Francji, a wydawało mi się, że nie wrócę, że będę jak ci nasi emigranci XIX-wieczni, tylko wzdychać Norwidem "Do kraju tego...". Właśnie, ten kraj jawił mi się jako miejsce mojego dzieciństwa. Podlasie, Bug, Drohiczyn.
Brzmi jak bajkowa, piękna kraina...
Piękna kraina, jeszcze ciągle turystyką niezadeptana. W Drohiczynie dla nikogo nie jestem sensacją, turystów nie ma, a wracając, dzieciństwo wspominam bardzo sielsko. Matka wykładała w liceum język polski i francuski, stąd moja znajomość tego języka. W domu w weekendy mówiliśmy po francusku.
Pańscy rodzice przenieśli się tam z Warszawy?
Przeniosła się matka ze mną i z moim starszym bratem. Warszawa powojenna była zburzona, nie było pracy, mieszkanie moich rodziców było kołchozem, w którym mieszkało kilka rodzin. Wtedy to miasto nie było dobre dla rodziny, dla małych dzieci. Powstanie Warszawskie spędziłem w brzuchu mamy, urodziłem się w Łowiczu, bo Niemcy gnali ludność Warszawy na Zachód, przez Pruszków. Rodzice się odłączyli i zamieszkali u rodziny niedaleko Łowicza, kiedy przyszła moja chwila już ta część Polski była od Niemców oswobodzona, front zbliżał się do Odry i wtedy zostałem bryczką zawieziony do Łowicza do szpitala, gdzie przy lampie naftowej przyszedłem na świat. Ale całe dzieciństwo, które pamiętam, to ten cudowny Drohiczyn nad Bugiem, gdzie teraz mam dom i już cały tęsknię, żeby zaczęły się wakacje, skończyły się gry i nie ma mnie przez dwa miesiące dla żadnych propozycji zawodowych. I nawet gdyby mnie wzywała sama Angelina Jolie, to nie przez te tygodnie (śmiech).
Był pan bardzo aktywnym młodzieńcem, który w wielu sportach otarł się o zawodowstwo...
Byłem pewny, że zostanę mistrzem olimpijskim. Mama wróciła do Warszawy, bo zdrowie jej szwankowało, a warunki mieszkaniowe były w miarę do życia, chociaż jeszcze przez część mojej szkoły podstawowej i początki liceum były takie czasy, że czasami brakowało na zapłacenie za światło i uczyłem się przy świecach. Dopiero kiedy zacząłem występować w Młodzieżowym Studiu Poetyckim Andrzeja Konica, w klasie przedmaturalnej, to zacząłem zarabiać więcej od emerytury moich rodziców razem.
Zobaczył pan, że można z tego wyżyć.
Tak, moje zarobki były duże względem emerytur, które były tak małe. Kiedy wylądowałem na warszawskim bruku z rodzicami, to najpierw zazdroszcząc talentów muzycznych bratu, ja również chciałem chodzić do szkoły muzycznej i zapisałem się do klasy skrzypiec, ale uczyłem się tylko 3 lata, bo za bardzo pociągały mnie sporty wyczynowe, które wzięły się z sukcesów polskich sportowców. To kształtowało mnie bardziej niż Trylogia Henryka Sienkiewicza. Nie byłem jednak pewny, w jakiej dyscyplinie chciałem osiągnąć mistrzostwo, a uprawiałem ich wiele, ale każda z nich bardzo mi się przydała w moich rolach.
W filmach Andrzeja Wajdy, w "Potopie", a właściwie w całej Trylogii.
Dokładnie, w "Hamlecie", w wielu sztukach teatralnych przydały mi się zasady szermierki. Boks - w filmie "Bokser"; hokej - w latach 80. za granicą grałem zawodowego hokeistę i jako jedyny grałem bez dublera w filmie "Kampf der Tiger"; biegi - oczywiście w "Jowicie", gdzie zagrałem biegacza i byłego boksera, jazda konna doszła do tego potem do filmu "Popioły".
Daniel Olbrychski o aktorstwie i przyjaźni z Jerzym Hoffmanem
I wszystko zaczęło się od studia Andrzeja Konica?
Tak, debiutowałem w "Kwiatach Polskich" 13 grudnia 1961 r. z Magdą Zawadzką.
Tak długo się znacie?
Tak, od liceum. Nagrałem nawet "Grande Valse Brillante", to dopiero potem Ewa Demarczyk rozsławiła ten wiersz do muzyki Zygmunta Koniecznego, ale mnie już wtedy Konic wyuczył, że w tym wierszu Tuwima jest kilka rodzajów walca. Wtedy zrozumiałem, że muszę iść do szkoły teatralnej, złożyłem jeszcze papiery na romanistykę i AWF, ale dostałem się za pierwszym razem. Byłem bliski zawalenia matury, gdybym jej nie zdał, nie spotkałbym rok później w szkole teatralnej Andrzeja Wajdy, który szukał bohaterów do "Popiołów", a gdyby mnie wtedy nie znalazł, to ta cała moja przygoda aktorska nie potoczyłaby się tak błyskotliwie i tak szybko.
"Popioły" były mocnym startem w karierze.
Tak, poznała mnie wielomilionowa polska publiczność i cały świat filmowy z Hollywood włącznie. Bo "Popioły" w 1966 r. otwierały poza konkursem niestety festiwal w Cannes, gdzie odbierałem gratulacje nie tylko od przewodniczącej jury, którą była Sophia Loren, ale i Kirka Douglasa, Nicholasa Raya, Bernarda Bertolucciego, wtedy byłem objawieniem filmowym, miałem 19 lat i to wszystko przyspieszyło. A Trylogia wzięła się stąd, że Jerzy Hoffman wypatrzył mnie właśnie w "Popiołach".
Właśnie dziś są jego urodziny (Rozmawiamy 15 marca).
Tak, 91. Właśnie nie mogę się do niego dodzwonić, chyba bankietują (śmiech).
Czyli utrzymujecie cały czas kontakt?
Tak, to jest mój starszy braciszek, jeden z ojców filmowych.
No tak, najpierw Azja w "Panu Wołodyjowskim", później Kmicic w "Potopie", aż w końcu Tuhaj-Bej w "Ogniem i mieczem".
On mnie nazywa "ty w trójcy jedyny" (śmiech). W tej chwili nagrywam audiobook, już "Ogniem i mieczem" nagrałem, "Pana Tadeusza" również, a w tej chwili zbliżam się do wysadzenia kolubryny w "Potopie". Akurat w urodziny Hoffmana bronię Częstochowy w audiobooku (śmiech).
Wiele osób, szczególnie tych z młodego pokolenia, które nie znają wszystkich produkcji, w których pan zagrał, pokochało Pana właśnie za rolę Andrzeja Kmicica w "Potopie".
No ale przed tym miliony gwałtownie protestowało.
Jak do tego doszło, że tak rozchwytywany aktor dostaje rolę w "Potopie" i ludzie się buntują?
Byłem wtedy bardzo popularny i nie chodzi o to, że dobrze zagrałem Azję w "Panu Wołodyjowskim", bo wysoko oceniła to i publiczność i krytyka, ale że już za dużo tego dobrego dla mnie. Rozpętali to dziennikarze, a potem cała Polska. "Gówniarz ma grać Kmicica?". Hoffman dostawał listy z pogróżkami, że jeżeli ja zagram to jego i mój dom będzie spalony. Miałem już wtedy syna, pisali, że go porwą. To była taka nienawiść, że już byłem krok od zrezygnowania.
Ale?
Ale do tego tak naprawdę nie przekonał mnie Jerzy Hoffman, który powiedział, że nie będzie robił filmu, jeśli ja nie zagram, ale Kirk Douglas. On wtedy dzwonił do mnie, żeby zaproponować mi rolę w filmie w jego reżyserii. Powiedziałem, że jestem zajęty, a on, że rozumie.
Później zadzwoniłem do niego i opowiedziałem, że mnie tu nienawidzą, bo mam grać bohatera w polskim filmie historycznym. Zapytałem, czy nadal ma zamiar kręcić ten swój film. A on z kolei zapytał, czy ten ważny polski film jest już nieaktualny. Więc mu powiedziałem: "Wybuchła awantura. Cała Polska mnie nie chce, dostaję listy, gwiżdżą na mnie na ulicy". Powiedział mi, że żyję w jakimś niebywałym dla aktora kraju. W Stanach, jeśli on zagra dobrze, to go chwalą, a jak zagra źle, to go krytykują, ale żeby była jakaś dyskusja narodowa, zanim coś zagra, to takiego zaszczytu nie miał. Zapytał, czy uważam, że dobrze to zagram i kazał mi zapomnieć o jego projekcie, który ostatecznie do skutku nie doszedł. Powiedział mi: "zagraj i rzuć wszystkich na kolana".
I rzucił pan.
Spotkaliśmy się po kilku latach w Hollywood. "Potop" był nominowany do Oscara. Douglas mnie pyta: "Jak tam?". Triumf, mówię. Krytycy, którzy tak mnie atakowali, w pierwszych zdaniach recenzji bili się w piersi. "No widzisz" - spointował Kirk. Tadeusz Konwicki ładnie powiedział przy pierogach ruskich w popularnej wówczas stołówce Związku Literatów: "Panie Danielu, historia Kmicica u Sienkiewicza, jest bardzo równoległa z pana historią, z krytykami i polską publicznością. Cała Lauda nienawidzi Kmicica, a potem wpadają mu w ramiona. Pana przygoda aktorska to dokładnie emocjonalnie ta sama historia", i tak to było. Padli mi w ramiona i do tej pory film ten jest pokazywany kilka razy w roku, więc 3-4 pokolenie widzi mnie i o dziwo, nawet jeśli nie noszę wąsów, to mnie rozpoznają (śmiech).
Miałem wiele szczęścia, tu Andrzej Wajda, tu Jerzy Hoffman, w teatrze Adam Hanuszkiewicz. Trzech fundamentalnych ludzi, którzy akurat potrzebowali mnie w takim wieku, w jakim byłem. Wajda mnie rozpoczął Olbromskim, potem Hoffman Azją, Hanuszkiewicz Guciem w "Ślubach panieńskich" i Hamletem. Na tych trzech wielkich reżyserów trafiłem we właściwym momencie i to szczęście towarzyszyło mi przez całe życie.
Tadeusz Łomnicki i Daniel Olbrychski "Potop"1974
Posted by Daniel Olbrychski- fanpage nioficjalny on Monday, December 28, 2015
Daniel Olbrychski o rodzicielstwie. Jakim był ojcem?
Ewą Ziętek, z którą zagrał pan w "Weselu", powiedziała mi kiedyś, że według niej nie była najlepszą mamą. "Aktor jest jednak skupiony na sobie" - mówiła. A pan, jakim jest ojcem?
Problem polega na tym, że ja troje dzieci mam każde z inną kobietą. Pierwsze małżeństwo mi się nie udało w jakiś sposób, drugie też, a jedno dziecko jest pozamałżeńskie. Moje życie nie aktorskie, ale osobiste było tak rozhuśtane. Ja byłem fajnym ojcem. Najwięcej ze mną przeżyła moja córka Weronika, a z Rafałem, mimo że porzuciłem jego matkę, kiedy on miał niecałe trzy lata, to do dorosłości nie było świąt czy wakacji, których by nie spędzał ze mną. I to całkowicie. Nie widzę żadnego powodu, dla którego zapracowany lekarz, inżynier czy polityk jest lepszym ojcem od aktora. Byłem zajęty piękną pracą, czasami nieregularną, ale czasu na dzieci nigdy nie szczędziłem. Oprócz mojego najmłodszego syna, z którym rzadziej się widywałem. Przyjeżdża do mnie za miesiąc. Chce mi przedstawić narzeczoną, on jest pół Niemcem, pół Polakiem, ale świetnie wie, kto jest jego ojcem. Dużo czasu spędzał ze mną w Europie, a później również mieliśmy bardzo częsty kontakt. Wiktor Longo-Olbrychski wspaniale śpiewa i komponuje.
Daniel Olbrychski z córką
Posted by Aktorzy scen i filmów polskich. on Wednesday, April 1, 2020
Najstarszy syn poszedł w pana ślady...
Poszedł, ale nie miał tego mojego charakteru i w muzyce i w aktorstwie. Trzeba być w tym konsekwentnym.
To znaczy?
Wielki aktor jak wielki sportowiec musi mieć dwie niby wykluczające się cechy poza talentem, który jest od Boga i pracowitością, którą ma się z charakteru, czyli wielką pewność siebie i wielką pokorę. Sportowiec pewność, że musi wygrać, bo jeśli w to nie wierzy, to przegra. Aktor jeśli zostanie obsadzony w roli Hamleta, musi uważać, że jest najlepszy, bo inaczej nie ma prawa powiedzieć "być albo nie być". I połączenie się tych dwóch niby wykluczających się elementów, daje szansę, że dojdzie się na szczyt. Rafałowi czegoś zabrakło. Może pokory właśnie. Jego płyta była okrzyknięta debiutem roku gdy miał 18 lat, jego pierwsza rola w filmie "Rozmowa z człowiekiem z szafy" przyniosła mu nagrodę za najlepszy debiut im. Zbyszka Cybulskiego.
A pan był jej pierwszym laureatem.
Tak, rok po śmierci Zbyszka. Więc czegoś zabrakło. Zagrał 6 głównych ról w filmie, potem po latach Marie Laforêt moja przyjaciółka, która już nie żyje, kiedy wysłuchała jego pierwszej płyty, powiedziała, że takich osób w Europie nie jest dużo, może 200, ale po 5 latach zostaje 50, a po 10 - 2 na całą Europę: "Od ciebie Rafał zależy, czy będziesz wśród tych 150, czy 50". No i Rafał w tym momencie mógłby powiedzieć, że słów ojca i Marii nie wykorzystał do końca.
Myśli pan, że tego żałuje?
Nie wiem, ale czegoś mu zabrakło. Cieszę się, że od lat ma stabilne, piękne życie osobiste.
Daniel Olbrychski o związku z Marylą Rodowicz
Często jest pan pytany o związek z Marylą Rodowicz?
Właśnie nie, trochę się tym bawimy. Maryla ładnie odpowiedziała, kiedy zagrałem w "Polityce" u Patryka Vegi gdzie pokazywałem tyłek, i w którymś tabloidzie pokazali ten kadr na okładce i zapytali Marylę, czy rozpoznaje ten tyłek, na co ona powiedziała, że nie oglądała tego tyłka od 50 lat i prosi, żeby jej o to nie pytać (śmiech).
Nie jest pan zmęczony tymi pytaniami?
Nie, ja bardzo rzadko udzielam wywiadów, nikt mnie o nią od wieków nie pytał. Kiedy była premiera "Potopu" i kiedy dostawałem nagrodę za najlepszego aktora, a wtedy byliśmy z Marylą razem, powiedziałem jej "ofiarowuję ci tę rolę" i to obowiązuje do dnia dzisiejszego.
Piękny dowód miłości.
Nie mogłem tego odebrać, wtedy ją kochałem i tak postanowiłem.
A kiedy widzicie się na żywo, czuje się pan jakoś inaczej?
Ona, jak to się mówi na Podlasiu, poszła mi w szkodę. A ja ją sobie pięknie odciąłem, tak, jak amputuje się nogę lub rękę. To było tak brutalne, odciąłem ją bez znieczulenia. Jak powiedziałem to Andrzejowi Wajdzie, to zadedykował mi tytuł filmu "Bez znieczulenia". Kiedy ją widzę, myślę o niej: fajna piosenkarka, wspaniała, podziwiam ją, ale tak ją skutecznie odciąłem, że mgliście pamiętam, że mnie z nią coś łączyło. Teoretycznie o tym wiem, ale już tak prywatnie nie wzbudza we mnie, ani negatywnych, ani pozytywnych uczuć, ani emocji. Podziwiam ją za twórczość, bardzo lubię jej dzieci, podziwiam ojca dwójki Krzysztofa Jasińskiego.
Ostatnio jednak próżno szukać pana w polskich produkcjach. Reżyserzy nie chcą pana obsadzać?
Nie wiem, ale na pewno moja noga nie stanie na festiwalu filmowym w Gdyni, za to chociażby, że nie dali ani jednej nagrody Jerzemu Skolimowskiemu za "IO". Czym to pani wytłumaczy, że mam propozycje ze wszystkich kinematografii, łącznie z Hollywood, nagrałem w ostatnich dekadach ponad 20 filmów zagranicznych, a w Polsce nic ważnego. Gościnnie z wielką przyjemnością występuję w polskich serialach, uważam, że są lepiej zrobione, lepiej grane, niż filmy fabularne. Odkrywam nowe aktorki, aktorów. Gdyby nie seriale można by zamknąć szkoły teatralne, ponieważ nie ma miejsca, żeby zdolni ludzie się pokazali. A wracając do początku naszej rozmowy, wydaje mi się, że właśnie teraz cieszę się bardziej każdym dniem mojego życia. Mówimy sobie z Krystyną "oby trwało tak, jak najdłużej".
Bardzo dziękuję za rozmowę.
#ZZA KADRU - to cykl Aleksandry Czajkowskiej, która rozmawia o kultowych filmach z kultowymi aktorami. Jak wspominają pracę na planie, czy przyjaźnie zawarte wtedy przetrwały do dziś, czy film stał się przepustką do sławy i jakie sceny nie pojawiły się na ekranie? Tego wszystkiego dowiecie się w kolejnych wywiadach.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale nadal trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.
- Księżna Kate na nowym portrecie z dziećmi. Tak wyglądają teraz George, Charlotte i Louis
- Krzysztof Skórzyński zdradził tajemnicę szczęśliwej bransoletki. "Od tamtej pory jej nie zdjąłem"
- Adam i Dariusz Zdrójkowscy o udziale w "Azja Express". "Na naszej linii były spięcia"
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: WireImage