Adam Fidusiewicz o aktorstwie
Aleksandra Czajkowska: Pochodzisz ze sportowej rodziny, a jednak wybrałeś inną drogę. Dlaczego?
Adam Fidusiewicz: Tata był lekkoatletą, mama gimnastyczką. Ale był taki moment w karierze mojej mamy, że trafiła do Janusza Józefowicza, gdzie szkoliła młodzież. Najpierw chodziłem na próby do mamy, potem mi się to spodobało. I tak trafiłem do teatru. A później chciałem robić to samo. No i tym właśnie tropem trafiłem do "W pustyni i w puszczy".
I tak złapałeś bakcyla.
Tak. Kiedy powstał pomysł zrealizowania filmu "W pustyni i w puszczy", producenci szukali Stasia. Różnymi kanałami oprócz castingów. Dzwonili do osób, które prowadziły m.in. szkoły musicalowe, szkółki aktorskie. Dotarli do mojej mamy i zapytali, czy jest u niej w szkółce jakiś 14-letni chłopak, blondyn. Tam były wtedy same dziewczyny, więc mama zaproponowała moją kandydaturę, powiedziała, że może pasuję i w ten sposób trafiłem do filmu. A potem jak już poszło, to poszło. I chciałem to robić całe życie.
Chciałeś to robić całe życie, ale jednak nie od razu poszedłeś na studia aktorskie, tylko na psychologię.
Nie opłacało mi się, żeby iść od razu do szkoły aktorskiej, bo zacząłem grać w "Na Wspólnej", a gdybym poszedł do szkoły teatralnej, to musiałbym tę rolę rzucić. Po pierwsze chciałem trochę zarobić, a po drugie, wydawało mi się, że szkoła aktorska nie jest potrzebna, ale po czasie zmieniłem zdanie.
Dostałeś się za pierwszym razem?
Tak, kiedy skończyłem "Taniec z Gwiazdami", odkryłem, że w show-biznesie nie czuję się świetnie, a chciałbym robić rzeczy poważne jako aktor. Poszedłem tam, wiedząc, że mam już na sobie skazę "gościa z show-biznesu". Potrzebowałem takiego udowodnienia sobie, że jestem coś wart jako artysta, jako aktor.
Na planie "W pustyni i w puszczy" nie było bariery językowej? Ekipa była zagraniczna.
Była na początku, ale szybko ją przełamaliśmy, bo minął cały miesiąc przygotowania się. Więc jeździliśmy i się kolegowaliśmy z Kalim, z Meą, z ekipą. Rozmawialiśmy po angielsku. Od tamtej pory miałem takie marzenia, żeby jeszcze kiedyś popracować z zagraniczną ekipą. Coś mi się podobało w tej pracy. Miałem dobre wspomnienia po prostu.
Od tamtej pory wiedziałeś, że chcesz to robić?
Od samego początku.
Tak na 100 proc.?
Tak. Miałem 14 lat i pracowałem z Gavinem Hoodem. On tak naprawdę pokazał mi, jak można pracować. I to on zapoznał mnie z amerykańską metodą aktorską i sposobem pracy, kontrolą własnych uczuć. I jak pracować z kamerą. Jak zobaczyłem te rzeczy, to pomyślałem, że chcę zajmować się tym całe życie.
Rodzice wspierali twoją decyzję?
Byli za. Mama w tym siedziała trochę, więc to nie było taka jedna wielka niewiadoma. Zakładam, że jak ktoś jest w innej branży, rodzice zajmują się czymś innym i nie wiedzą za bardzo, z czym to się je, to mogą być sceptycznie nastawieni. Ale mama widziała teatr od kuchni, więc nie stawiała oporu. Mama była zawsze wspierająca.
Wcześniej miałeś już romans z teatrem telewizji.
Tak, ale nie nazwałbym tego taką poważną pracą. Więc rzeczywiście to był taki poważniejszy debiut filmowy i ważny etap w mojej pracy zawodowej.
Byłeś wtedy nastolatkiem. Rówieśnicy zmienili podejście do ciebie?
Tak.
Na lepsze czy gorsze?
Ale nie ci ludzie, których znałem. Bo miałem już sympatię tych ludzi, których znałem, a ci, którzy mnie nie znali, zawsze patrzyli inaczej.
To znaczy?
W taki sposób, w jaki się patrzy na osoby, które są obciążone jakiegoś rodzaju popularnością. Nasze wyobrażenia na temat osób znanych rzutują na postrzeganiu takich osób. Czyli jak ktoś sobie wyobraża, że jestem gnojem, to widzi mnie jako gnoja. Jak ktoś sobie wyobraża, że jestem fajniejszy niż inni, to widzi mnie jako fajniejszego niż inni. Każdy widzi tego, co chce. Mój kolega kiedyś fajnie powiedział o popularności, że to jest taka lupa, która sprawia, że mamy dwa razy większe uczucia wobec danych osób.
Rola Stasia Tarkowskiego była dla ciebie szufladką?
Dla pewnego pokolenia to była dosyć ważna rola. Dużo osób kojarzy mnie jako Stasia, ale teraz poznaję coraz więcej młodych osób, które nie znają mnie z tej roli. Dla nich jestem Adamem Fido z internetu. Więc to się wszystko zmienia. Prawdopodobnie dla starszego pokolenia jestem zaszufladkowany jako Staś. Dla trochę młodszego jestem pewnie jako Max z "Na Wspólnej". A dla jeszcze młodszego mam zupełnie świeże rozdanie.
Często, kiedy w sieci przypomina się rolę Stasia z "W pustyni i w puszczy" pojawia się temat Karoliny Sawki. Internauci lubią łączyć was w parę.
Tak.
Jaki macie kontakt po tylu latach ze sobą? Czy w ogóle go macie?
Bardzo rzadko się spotykamy, ale zawsze jak się zobaczymy gdzieś, czy to na castingu, czy na ramówce, gdziekolwiek, to mamy bardzo ciepłe wspomnienia. Nie widujemy się, nie ma regularności spotkań. To, co z nią przeżyłem, jest jedną z większych przygód mojego życia. Ona się z tym łączy, więc mam dobre z nią skojarzenia.
A wtedy te relacje można było nazwać przyjaźnią? Czy to dużo powiedziane?
Chyba tak. Jak się z kimś przeżyje coś dużego, to wtedy się robi jakiś rodzaj przyjaźni. Zależy, jak zdefiniujemy przyjaźń, jeśli jako coś, co jest regularnie podtrzymywane, to wtedy nie. Ale czasami niektórzy twierdzą, że przyjaźń jest wtedy, kiedy można się spotkać po długim czasie i cały czas ma się poczucie, że to to. Wtedy tak.
Resztę wywiadu przeczytasz pod materiałem wideo:
Adam Fidusiewicz o karierze w Stanach Zjednoczonych
20 lat temu powiedziałeś, że chciałbyś nauczyć się wielu rzeczy, aby być wszechstronnym. Udało się?
Myślę, że rzeczywiście jestem wszechstronny, ale pod takim kątem technicznym. Że potrafię sam zbudować studio, w którym coś nagram, w którym to zmontuję i wyślę. I okazało się, że przyszły takie czasy, że to jest bardzo potrzebne, bo COVID pokazał nam, że trzeba umieć samemu robić castingi przez self-tape'y. A jeśli chodzi o ruch: trenuję, bo sprawność fizyczna jest również przydatna. Pokazały mi to ostatnie role w amerykańskich produkcjach. To były sceny akcji, kaskaderskie sceny, które sam wykonywałem.
Przez wiele lat wcielałeś w postać Maksa w "Na Wspólnej". Od pewnego czasu Maksa nie ma, jednak jest pozostawiona furtka.
Tak, bo jest możliwość, że wrócę. Mam kochaną panią producentkę, którą nazywam ciocią. Możliwe, że przyjdę do niej za parę lat i powiem: "Błagam, ciociu przyjmij mnie, proszę, skończyły się pieniądze", a ona odpowie: "Możesz przyjść, synu marnotrawny" (śmiech).
Jest szansa, że wrócisz?
Nie wykluczam żadnej możliwości, bo różnie może być. Na razie potrzebowałem przerwy, bo chcę się skupić na innych projektach.
Ta przerwa była spowodowana pracą w Stanach Zjednoczonych?
Nie. Już 18 lat pracowałem przy "Na Wspólnej" i to był taki czas, żeby dać odpocząć sobie i innym.
No to jak zaczęła się ta Ameryka?
Od pandemii. Szukali postaci do "Jacka Ryana". Znaleźli już jakiegoś gościa z Izraela, ale akurat wtedy Izrael wprowadził zakaz opuszczania kraju. I tutaj miałem farta, i przyjęli mnie.
Ile czasu tam spędziłeś?
Chyba miesiąc. Było parę dni zdjęciowych do "Jacka Ryana", bo to zamknięta formuła, ale musieliśmy być na miejscu, w pogotowiu. Zacząłem się uczyć więcej języka. Wschodniego i zachodniego, żeby nie brzmieć takim twardym akcentem, ale też, żeby znać język rosyjski, bo pewnie częściej będę zatrudniany jako Rosjanin. Żebym potrafił coś zaimprowizować po rosyjsku, kiedy będę na castingu. Postawiłem mocno na języki, ale też na budowę fizyczną, bo w Stanach Zjednoczonych to jest dosyć ważne, żeby ludzie akcji byli dobrze zbudowani, więc cały czas chodzę na siłownię. Później dostałem się na aktorskie warsztaty międzynarodowe, w których wzięło udział 12 osób z 450. Było to dla mnie dużym wyróżnieniem. Pokazało mi to, jak funkcjonuje ten rynek i że trzeba być ciągle gotowym. To mi trochę pootwierało głowę. Dzięki temu ogarnąłem agencję w Londynie, a oni załatwili mi rolę w serialu "FBI: International". Zagrałem złego Rosjanina, który mści się za śmierć swojego brata.
Mógłbyś mieszkać za granicą na stałe?
Nigdy nie mieszkałem. Myślę, że tęskniłbym za rodziną. Tak mi się wydaje. Ale chciałbym kiedyś spróbować pomieszkać gdzieś indziej. Lubię też mentalność zagraniczniaków. Są może trochę bardziej otwarci w niektórych kwestiach. I to mi się podoba. Widzę, że to przekłada się na funkcjonowanie.
Spotkałeś kiedykolwiek na swojej drodze ludzi, którzy chcieli wykorzystać twoją popularność dla własnych korzyści?
Zakładam, że się pojawili. Ja nie dopuszczam tak łatwo do siebie bardzo blisko ludzi, a jeśli dopuszczam, to wiem dlaczego. Na pewno są osoby, które próbowały wykorzystać moją popularność, żeby coś tam osiągnąć, ale staram się o tym nie myśleć.
Adam Fidusiewicz o psychofanie
Na TikToku masz prawie pół miliona obserwujących. Opowiadasz różne ciekawostki, pijąc przy tym kawę.
Tak, zacząłem to robić w pandemii za namową dobrego kolegi, który pracuje w PR. Skorzystałem z jego porady. Przeanalizowałem, że jeżeli chciałbym prowadzić content popularny, to musiałbym śledzić wszystkie trendy i patrzeć, co się dzieje. A ja nie chcę tracić energii na to. Nie chcę sobie niszczyć głowy. Pomyślałem, że mogę zrobić coś, co mi łatwo przychodziło i łatwo będzie mi się nagrywało. I może być regularnie. Bo codziennie mi się zdarza jakaś historyjka, jak każdemu.
Ostatnio opowiedziałeś w jednym z filmów, że byłeś na policji w sprawie psychofana.
To jest stara historia. Sprzed 5 lat. Chciałem sprawdzić możliwość grania w grę i jednoczesnego streamowania. Grałem w Dragon Balla i ktoś mi nagle zapłacił 10 zł. Niedługo po tym zaczął do mnie pisać taki chłopak, a ja, jako że wysłał mi te pieniądze, czułem się zobowiązany, żeby mu odpisywać. I raz na jakiś czas gadaliśmy sobie. Ale potem przestałem, bo przecież nie będę siedział z jakimś nieznajomym i pisał cały czas. No i zaczął mi robić sceny typu: "Aha, nie szanujesz mnie, tak? Uważasz mnie za gorszego od siebie? Oddawaj te pieniądze, oddawaj pieniądze". No i to się zaczęło. Potem już pisał do mnie bardzo długie wiadomości o tym, jak go skrzywdziłem, o tym, jaką wyrządziłem mu przykrość. A potem robił takie niezrównoważone rzeczy, np. czuł się przeze mnie obrażony, a jednak kupował bilety i przychodził na spektakl po to, żeby siedzieć w pierwszym rzędzie i mieć obrażoną minę. Kiedy jechałem na festiwal do Gdyni, to pisał do mnie, że nie życzy sobie mojej obecności w Gdyni, bo to jest jego teren i że mam czuć się niepewnie, jak będę chodził po ulicach.
To jest niebezpieczne.
Tak, też sobie tak pomyślałem. Jak wysłał mi zdjęcie, że ma bilet na nasz spektakl "Telewizja kłamie", to pomyślałem, że może przyjdzie z kwasem, albo z nożem. Dlatego poszedłem na policję.
Przestał pisać?
Tak, dostał też zakaz zbliżenia się i kontaktowania, więc może też dlatego...
A wcześniej miałeś takie przypadki? Czy to pierwszy raz? Bo jednak aktorzy...
Tak, czasami się zdarza, że ktoś pisze, ale też rozumiem, jak to działa. Kiedy ktoś popularny pojawia się gdzieś, to my to widzimy i wyobrażamy tę osobę przez pryzmat tego, jak na nią patrzymy. Budujemy poczucie bliskości z tą osobą i stąd się bierze to, że chcemy mieć z nią kontakt. Wydaje nam się, że to jest nasz przyjaciel. Poza tym chyba ludzie są trochę samotni w dobie internetu i szukają sobie różnych sposobów na nawiązanie relacji.
Myślę, że w dobie internetu bardziej niż wcześniej.
Tak, też jestem tego pewien. I zazwyczaj można się dogadać, powiedzieć, że nie jest się zainteresowanym dłuższymi rozmowami, albo można zawsze zablokować kogoś, jeżeli to jest uciążliwe naprawdę.
Ludzie często pytają cię o życie prywatne? Nie mówisz o nim w sieci.
Właśnie nie. Ja buduję content oparty na dzieleniu się takimi codziennościami, życiowymi historyjkami, z którymi każdy się może utożsamić. I raczej z bawienia się słowem, bawienia się kontekstem, bawienia się takimi rzeczami. Więc mało osób pyta mnie o życie prywatne. Tylko czasami, ile mam kubeczków do kawy (śmiech).
A właśnie, ostatnio Edyta Górniak powiedziała, że jest uzależniona od kofeiny i wyjechała do Indonezji na terapię.
Serio?
Tak, serio. Patrząc twoje nagrania na TikToku, muszę zapytać o to samo (śmiech).
Nie myślałem o tym w ten sposób, ale piję codziennie 7 kaw, więc chyba jestem. Jestem na diecie, według której jem tylko w godzinach 12-20, więc jak się budzę rano, to muszę zaspokoić się czymś innym. I to najczęściej jest kawa.
Jaka była najgłupsza rzecz, jaką przeczytałeś o sobie w mediach? Najbardziej wyssaną z palca, nierealną.
Kiedyś napisano o tym, że siedzę na kiosku i jestem szalony, bo za wszelką cenę chcę zwracać na siebie uwagę. I pamiętam, że byłem wtedy młody i mnie to bardzo zabolało, bo zupełnie inaczej wyglądała cała sytuacja, zostało to inaczej przedstawione i zrobili ze mnie wariata. Teraz jak patrzę na youtuberów, na to, co oni robią, to moje siedzenie na kiosku, to tak naprawdę to jest nic. A oberwałem za to bardzo mocno. To było takie dla mnie zastanawiające.
Wtedy internet wyglądał trochę inaczej.
To prawda. Bardzo się zmienił. Pamiętam, że jak zaczynałem działać na TikToku, to mówili, że jestem niepoważny. A potem wszyscy zaczęli robić TikToka i to już było ok. Stało się to normą, ale ja oberwałem (śmiech).
Miałeś kiedyś dość aktorstwa i chciałeś zająć się czymś innym?
Tak. Miałem takie momenty. Ale to wszystko zależy od tego, co sobie wmawiasz. Jak zrobisz z siebie ofiarę, bo wszyscy dookoła są "tacy źli", to łatwo jest wpaść w negatywną narrację. A wystarczy zmienić myślenie. Nagle okazuje, że można wziąć życie w swoje ręce i jest wszystko fajnie.
A gdybyś nie został aktorem, to kim mógłbyś być?
Rysownikiem albo programistą.
Rysownikiem?
Tak. Bo bardzo lubiłem rysować, ale chyba dobrze, że zostałem aktorem, bo przy AI to się już raczej nie opłaca (śmiech).
Adam Fidusiewicz o polityce i galach freak-fightowych
Nie wypowiadasz się w mediach na tematy polityczne. Aktorzy pod tym względem są podzieleni. Dlaczego nie chcesz zabierać głosu w tej sprawie?
Wkurza mnie sytuacja, w której czuję presję, że mam się teraz opowiedzieć za czymś. Myślę, że to nie służy dobrze aktorom, ani nikomu. Na pewno zwiększa podziały. Mnie interesują mechanizmy, które rządzą ludźmi. I o tym mogę dużo gadać. I naprawdę nie mam wcale przyjemności w tym, aby wytykać komuś, że jest zły, bo bardziej ze mnie zimny analityk, niż kaznodzieja.
Wziąłbyś udział w Fame MMA?
Tak, rozważałem to. Moja przyjaciółka mówi, że "każdy szanujący się influencer powinien to zrobić".
Ale naprawdę? Zgodziłbyś się?
Pewnie tak, za odpowiednią kwotę jak najbardziej. Na pewno nie chcę mówić tutaj, że nie, pod żadnym pozorem, bo już znałem takich, co się zarzekali, że czegoś nie zrobią. Znałem takich, co zarzekali się, że nigdy nie zrobią reklamy, a potem robili. Znałem też takich, co mówili, że nigdy Facebooka nie zainstalują, bo to straszna wiocha, a potem instalowali. To samo było z TikTokiem. Ze wszystkim tak było, więc nawet nie zamierzam się zarzekać.
Jesteś teraz szczęśliwy?
Tak, chyba jestem.
A były takie momenty, w których mógłbyś powiedzieć, że nie byłeś?
Tak, parę lat temu byłem nieszczęśliwy. Wmawiałem sobie (pod kątem zawodowym), że jestem taki biedny i niedoceniony. Ale wziąłem się za siebie.
Co było impulsem do tej zmiany?
Myślę, że to były wypadkowe różnych rzeczy, które się zdarzyły, które stopniowo się składały na to. Oczywiście to jest trochę szczęścia, bo np. wpadła mi rola w "Jacku Ryanie", co mnie zachęciło, żeby pracować nad sobą. Tutaj coś jeszcze, potem te warsztaty międzynarodowe. Myślę, że to jest wypadkowa różnych rzeczy. Ale warto pamiętać o tym, że szukanie winnych na zewnątrz się nie opłaca.
#ZZA KADRU - to cykl Aleksandry Czajkowskiej, która rozmawia o kultowych filmach z kultowymi aktorami. Jak wspominają pracę na planie, czy przyjaźnie zawarte wtedy przetrwały do dziś, czy film stał się przepustką do sławy i jakie sceny nie pojawiły się na ekranie? Tego wszystkiego dowiecie się w kolejnych wywiadach.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Beata Kawka wydała córkę za mąż. Sama nigdy nie wzięła ślubu. Podała powód
- Agnieszka Włodarczyk uczciła 2. urodziny syna. Fani zwrócili uwagę na zachowanie Roberta Karasia
- Katarzyna Glinka zrobiła wrażenie. W zjawiskowej sukni odcisnęła dłoń w Międzyzdrojach
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA