Cezary Pazura jest jednym z najpopularniejszych polskich aktorów. Na swoim koncie ma role w produkcjach takich jak m.in.: "Tato", "Kroll", "Show", "Sztos", "Chłopaki nie płaczą", "Kiler", "Nic śmiesznego", "Tajemnica zawodowa", "Kariera Nikosia Dyzmy" czy "E=mc²".
Cezary Pazura szczerze o "Psach" i "Kilerze"
Na ekranie pojawił się w serialu "Czarne stopy" w 1986 r., jednak to film "Kroll" w reżyserii Władysława Pasikowskiego, u boku Bogusława Lindy otworzył mu drzwi do polskiej kinematografii. Już w 1992 r. Cezary Pazura zagrał rolę Waldemara "Nowego" Morawca w filmie "Psy", która na stałe zapisała się na kartach polskiego kina.
"Psy" doczekały się aż trzech części i we wszystkich trzech mogliśmy zobaczyć Cezarego Pazurę. 20 listopada minęło dokładnie 30 lat od premiery pierwszej z nich. Z tej okazji specjalnie dla nas Cezary Pazura wrócił wspomnieniami do pracy na planie filmowym "Psów" i zdradził ciekawostki, o których wcześniej nie wspominał.
30 lat od premiery "Psów". Cezary Pazura wspomina pracę na filmie
Aleksandra Czajkowska, cozatydzien.tvn.pl: Minęło 30 lat od premiery filmu. Spodziewał się pan, że film stanie się tak kultowy?
Cezary Pazura: To już 30 lat minęło? Nawet nie wiedziałem. Od początku wiedziałem, że to będzie film wyjątkowy, ale nie został specjalnie dostrzeżony przez krytykę. Najważniejsze było to, że widzom się podobał i nabierał krzepy z biegiem lat. Psy są jak wino, im starsze, tym lepsze. To jest taki film, który się nie starzeje i mam nadzieję, że pamięć o tym filmie zostanie jeszcze na długi, długi czas.
Był pan na początku zawiedziony swoją rolą Nowego, Waldemara Morawca. Dlaczego?
- Ja jeszcze wtedy nie umiałem czytać scenariuszy za bardzo (śmiech). Bo kiedy było mało liter, to wydawało mi się, że rola jest mała. Teraz z biegiem lat już inaczej na to patrzę. Po "Krollu" miałem pewien niedosyt, a wydawało mi się, że rola Nowego nie jest dużą rolą, mimo że to nie prawda. I tak kilka scen zostało wyciętych, które zrealizowaliśmy. Zwłaszcza kiedy leżę w szpitalu po wypadku i przychodzi do mnie Bogusław Linda, ale to chyba dla dobra filmu.
Psy · Film akcji, 1992 · Czw. 20:00, Stopklatka #dzisiajwtv https://t.co/GyklP7ZT6d
Posted by Dzisiaj w TV on Thursday, October 29, 2020
Było więcej tych wyciętych scen z panem?
- Całkiem sporo, cały szpitalny wątek. Ale to bardzo dobrze, bo to opóźniało akcję. Trzeba było przejść do finału. Nowy znajdował tam jeszcze kasetę, którą mu Franz Maurer zostawił, to był dodatkowy wątek, to wszystko zostało wyrzucone. Było to niepotrzebne.
"Psy" zmieniły coś w pana życiu?
- Moje spotkanie z Władkiem Pasikowskim ulokowało mnie w odpowiedniej grupie aktorów "modnych" i "pożądanych" przez producentów i publiczność, także praktycznie ustawiło mi to całą moją karierę. To był bardzo dobry początek dla młodego aktora. Wymarzony.
Na planie pojawiła się cała plejada polskich aktorów. Czy były tam osoby, które poznał pan po raz pierwszy?
- Większość osób w "Psach" poznałem po raz pierwszy. To był mój drugi kontakt z Bogusławem Lindą, wcześniej nie miałem tak bogatych doświadczeń filmowych, więc pierwszy raz poznałem Janusza Gajosa, z Maćkiem Kozłowskim znaliśmy się ze szkoły, a resztę osób poznałem na planie.
Mówił pan, że pomysł na ten film dał Olaf Lubaszenko i rola Ola była pisana dla niego, jednak przez to, że grał inną główną rolę w filmie, nie mógł zagrać tej. Finalnie w postać Ola wcielił się Marek Kondrat. Uważa pan, że dobrze się stało?
- Marek Kondrat wybitnie wykreował tę postać. Olaf luźno rzucił taki pomysł Władkowi, że powinien taki film zrobić i pewnie z myślą o Olafie, nazwał tę postać Olo, ale przez ten zbieg okoliczności tę rolę otrzymał Marek Kondrat i myślę, że był to bardzo dobry wybór. Marek dał niezwykłą jakość tej roli, jeśli to była zamiana, a trzeba by o to zapytać reżysera, jak było naprawdę. Ja mogę mówić tylko o tym, jak to zapamiętałem. Na pewno źle się nie stało. Stworzyli z Bogusławem parę mężczyzn rywalizujących ze sobą o jedną kobietę o różnych zasadach i o tym właśnie jest ten film.
Scena w podziemiach szpitala, kiedy rozwala pan szpitalne szafki w szale złości na Franza Maurera była wyjątkowa. Nie było czasu na duble, bo reżyser z operatorem byli wtedy pokłóceni, a pan spieszył się do teatru.
- Poróżnili się. Tak. Bardzo dobrze to pamiętam, bo spieszyłem się wtedy na spektakl do Warszawy, grałem wtedy w Teatrze Ochoty, a kręciliśmy to w Łodzi. Tam były dwa bufety, jeden pił herbatę w jednym, a drugi w drugim na końcu szpitala. I ja musiałem tak biegać między nimi i negocjować. To był jeden dubel praktycznie. W pierwszym nie pękły wszystkie szyby w szafkach, a okazało się, że te szafki miały szyby pancerne, żeby nikt się do nich nie włamał. A ja byłem tak zdenerwowany, że one się rozsypały (śmiech). Lekarz, który był na planie, mówił mi, że one nie mają prawa się rozpaść od takiego uderzenia, więc nie wiem skąd ta siła.
Może dlatego ta scena jest taka dobra.
- Tak, bo byłem rzeczywiście strasznie wkurzony. Jest taki moment, kiedy opieram się ręką o jedną z nierozbitych szafek i tak drżałem ze złości, że ta szyba również zaczęła drżeć. To robiło niezwykłe wrażenie, ale prywatnie byłem bardzo zdenerwowany, bo musiałem dojechać do pracy (śmiech).
I zdążył pan?
- Zdążyłem. Byłem o 19:03, spóźniłem się tylko 3 minuty.
Więcej było podobnych sytuacji?
- Kiedy kręciliśmy całą noc strzelaninę w hotelu. To był budynek chyba szkoły plastycznej, a scenografowie zrobili na potrzeby filmu duży neon z napisem "Hotel". I ludzie zaczęli przyjeżdżać i się meldować, myśleli, że to prawdziwy hotel, szukali recepcji (śmiech). Trochę nam to przeszkadzało, tu nocne zdjęcia, a tu zaspani ludzie przyszli wynająć pokój do nieistniejącego hotelu.
"Psy" na początku nie cieszyły się dobrą sławą. Dopiero z czasem zaczęły zyskiwać miano kultowego filmu.
- Myślę, że ta moda pisania źle o polskich filmach trwa do dziś. Jak ktoś napisze coś niedobrze, to zawsze można to później odkręcić, jeśli film okaże się naprawdę dobry, a lepiej się nie wychylać. Brakuje mi wśród recenzentów ludzi, którzy mają swoje zdanie.
Zauważa pan w tym większy problem?
- To nie jest problem, to taka moda. Pewnie gdybym był recenzentem, też bym się nie wychylał za bardzo (śmiech). Ja po prostu jestem aktorem i wiem, jak ciężko się robi takie rzeczy, większość rzeczy mnie się podoba. Nie muszę się za nimi uganiać i chcieć oglądać po wielokroć, ale jak ktoś już coś zrobił i to ma sens, to zawsze mi się podoba. Mogę widzieć pewne niedoróbki, niedociągnięcia, ale to nie decyduje o tym, że cały film jest zły. A z tego, co pamiętam "Psy" w "Gazecie Wyborczej" miały jedną gwiazdkę lub pół.
Jak pan reagował na słowa krytyki?
- Miałem to kiedyś w nosie. Cieszyłem się, że gram, że zarabiam jakieś pieniądze, że mogę z kolegami się spotkać, pogadać, jakoś niespecjalnie mnie to interesowało, dopiero gdzieś po "Kilerze" zacząłem na to zwracać uwagę. Na festiwalu w Gdyni, pamiętam, że miałem 4 filmy: "Sara" Maćka Ślesickiego, "Sztos" Olafa Lubeszneko, "Szczęśliwego Nowego Jorku" Janusza Zaorskiego i "Kilera" Juliusza Machulskiego, czyli można powiedzieć, że miałem karetę w ręku, a z nią wygrywa się partię. Wtedy miałem takie głębokie przekonanie, że jakąś nagrodę dostaniemy, a na pewno Olaf Lubaszenko za debiut, tym bardziej że w tej kategorii był jedynym debiutantem. Jednak, kiedy okazało się, że był jeden debiutant, to nie przyznano w tym roku nagrody wcale. "Kiler" dostał tylko nagrodę publiczności, bo najgłośniej klaskali, a wygrał film "Deszczowy żołnierz". Oglądała pani?
Nie, a lubię polskie kino.
No właśnie, także właśnie wtedy zacząłem się zastanawiać, jak to jest z tymi ocenami i kto tak rzeczywiście o tym decyduje. Wspaniale jest dostać nagrodę publiczności, ale to nie ona decyduje, czy aktor będzie grał. Nie widzowie mnie obsadzają, ale producenci. Ten 1997 r. był przełomowy, coś mi się zaczęło nie zgadzać, bo kiedyś myślałem, że to jest kompletnie nieważne. Ważne jest to, żeby się ludziom podobało.
Miał pan ciekawe podejście, bo zazwyczaj młodzi aktorzy czytają każdy wpis na swój temat, a pan miał odwrotną strategię.
- To trudno było nazwać recenzjami, to były jakieś personalne wycieczki. Jak np. czytałem recenzję, w której było napisane, że jednej aktorce urósł drugi podbródek. To jest recenzja filmu? Ja chciałbym się czegoś dowiedzieć o realizacji filmu, o grze aktorskiej, a nie o podbródku. Tego raczej nie było w recenzjach.
Spodziewał się pan, że będą "Psy 2"?
- Nie spodziewałem się, ale jakoś szybko podjęto taką decyzję i bardzo się ucieszyłem, bo takie spotkanie z kolegami z planu to jest zawsze przygoda. Wtedy filmy polskie podobały się publiczności i rzeczywiście wychodziły. Były o czymś, były konkretne, były bliskie człowiekowi, bliskie widzowi. Teraz nie wiem, co trzeba zrobić, żeby powtórzyć taki sukces.
Która część jest panu bliższa?
- Na pewno pierwsza, bo od tego się zaczęło, bez jedynki nie byłoby dwójki, więc ten pierwszy film bardziej mi się wrył w pamięć.
W 2020 r. na ekrany kin wszedł film "Psy 3". Od razu zgodził się pan w nim zagrać, czy miał pewne zawahania?
- Tak. Władek powiedział mi, że wysyła mi scenariusz, bo chciałby zrobić trójkę. Bardzo się ucieszyłem, powiedziałem, że to najwyższy czas. Powiedział mi, żebym się zastanowił, czy chcę w tym wziąć udział. Odpowiedziałem mu, że jeszcze nie czytałem, a już wiem, że chcę, w ciemno. Bo ja już mam tę postać, chyba tak we mnie, jest już starsza, trochę inna, ale nadal tam jest, ale to jest nadal on, ten Nowy... Jak ja się tam nazywałem? (śmiech)
Waldemar Morawiec (śmiech).
- Właśnie, Waldemar Morawiec. Powiedziałem, że przeczytam, co mnie spotka w tej nowej części, ale bardzo się cieszę na to spotkanie.
Nie miał pan żadnej obawy?
- Ja uważam, że trzeba robić. Jestem zero-jedynkowy. Jeżeli pani mi zadaje pytanie robić, czy nie robić? Ja zawsze powiem robić. Jak jest pomysł, scenariusz i dobre teksty to trzeba grać.
Teraz w najnowszym wywiadzie powiedział pan, że ruszają prace nad "Kilerem 3".
- Właśnie nie powiedziałem tego w ten sposób, ale tak to zostało odczytane.
Czyli nie będzie nowego "Kilera"?
- Nie wiadomo, ja chciałbym, żeby był. Są jakieś pomysły, luźne sugestie, czy to ma być film współczesny, czy odwołujemy się mocno do przeszłości, to jest najważniejsze pytanie. Nie byłoby tych pytań, gdyby nie sukces drugiej części "Top Gun". Ja nie wierzyłem, że to się uda po 30 latach, a im się udało. I to mi dało taką odwagę do tego, żeby to ruszyć. Julek Machulski przez wiele lat się opierał, nie chciał tego realizować ze względu na brak pomysłu, środków. Niektórzy koledzy nie chcą grać, niektórych nie ma już z nami. Kto da radę jeszcze zagrać? I przede wszystkim historia musi być barwna i współczesna, to nie może być film sprzed 25 lat. Tam jest dużo znaków zapytania.
Chciałabym wrócić jeszcze do "Psów". Czuł pan wzrost zainteresowania swoją osobą po premierze?
- Po jedynce nie, po dwójce dopiero. Pamiętam, że była taka sytuacja, że nie mogłem się dostać na swój własny bankiet (śmiech).
Jak do tego doszło?
- W Łodzi było takie kino "Stylowy", najbliżej szkoły filmowej, a potem to kino upadło i była tam dyskoteka. Powiedzieli nam, że bankiet jest właśnie tam. Po premierze sieć taksówkowa była wynajęta, żeby przewieźć tam ludzi z premiery, a ja o tym nie wiedziałem. Szedłem pieszo z kina na bankiet i przyszedłem za późno. Przed wejściem stały setki ludzi, żeby się dostać, żeby zobaczyć Lindę, był dziki tłum, nie mogłem się przez niego przebić. Jak mi się już udało, to bramkarz do mnie mówi: "Do kolejki!". (śmiech) Ja powiedziałem, że ja tutaj gram w tym filmie, ale dopiero kiedy osoba z produkcji mnie zobaczyła, powiedziała, że jestem aktorem. Nie byłem jeszcze rozpoznawalny za bardzo, ale już poczułem, że coś ważnego się wydarzyło w moim życiu, że teraz może być inaczej.
Teraz taka sytuacja raczej nie miałaby miejsca.
- Nie wiadomo (śmiech). Wczoraj jak wchodziłem do Teatru 6. Piętro na swój spektakl, na dole stała wycieczka młodzieży spoza Warszawy z nauczycielkami. Panie chciały sobie zrobić ze mną zdjęcie i niektóre dzieci też i taki chłopiec w okularach podszedł do pani i mówi: "A kto to jest ten pan?", pani mówi: "To jest pan Cezary Pazura", on się na nią popatrzył, popatrzył na mnie i mówi: "pff, nie znam" (śmiech), także już nie wszyscy mnie znają. Mogą zacząć nie wpuszczać (śmiech).
#ZZA KADRU - to nowy cykl Aleksandry Czajkowskiej, która rozmawia o kultowych filmach z kultowymi aktorami. Jak wspominają pracę na planie, czy przyjaźnie zawarte wtedy przetrwały do dziś, czy film stał się przepustką do sławy i jakie sceny nie pojawiły się na ekranie? Tego wszystkiego dowiecie się w kolejnych wywiadach.
Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Brat Maryli Rodowicz choruje na raka. Powiedział o swoim marzeniu
- Syn Rafała Królikowskiego o znanym nazwisku. "To mnie stresowało i stresuje do dzisiaj"
- Ewa Drzyzga o karierze synów. Czy pójdą w jej ślady?
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA