Aleksandra Czajkowska: Z roku na rok pojawia się pani w coraz to większej liczbie filmów. Kiedy kończyła pani łódzką filmówkę, właśnie tak wyobrażała sobie pani przyszłość?
Paulina Gałązka: Nie, absolutnie. Jestem osobą twardo stąpającą po ziemi i mam świadomość tego, jak wygląda rynek, jaki jest popyt i podaż nowych aktorów. Co roku pojawia się spora liczba absolwentów, a wielu z nich musi zmienić zawód, żeby móc się utrzymać, więc nie oceniałam tak optymistycznie swoich możliwości i ewidentnie spotyka mnie tu wiele dobrego, czego się nie spodziewałam.
W trakcie kariery chciała pani zmienić branżę? Pojawiły się jakieś momenty załamania?
Nie miałam na to czasu. Od początku mam zachowaną ciągłość pracy, ponieważ od 10 lat pracuję szczęśliwie w Teatrze Ateneum. Jednak to, czego nauczyłam się przez ten czas od zakończenia szkoły, to jest work-life balance, którego trzeba cały czas się uczyć i utrzymywać przy tak zazdrosnym zawodzie, jakim jest zawód filmowca. Bardzo łatwo jest zapomnieć o sobie, w tej adrenalinie i pasji, która towarzyszy pracy nad projektem.
W wywiadach wspominała pani o zazdrości i obłudzie, z którymi jest związane aktorstwo, a raczej światek wokół niego. Pani bardzo oddziela życie prywatne od publicznego, mocno kontroluje, co trafia do mediów, a co nie. Od początku podchodziła pani do tego tak świadomie, czy podjęła taką decyzję po jakimś wydarzeniu?
To się ukształtowało we mnie, wchodząc coraz głębiej w zawód. Obserwowałam starszych kolegów i koleżanki i słuchałam ich uwag. Zrozumiałam, jak bardzo stresujące może być to, kiedy nasze życie prywatne również jest na świeczniku. Wtedy stresują cię nie tylko sprawy związane z projektem, ale również z prywatnym życiem, które jest obserwowane. Bardzo lubię mieć azyl w życiu prywatnym, jest to przestrzeń mojego oddechu, wsparcia i bardzo lubię być osobą anonimową na ulicy. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby być w kontakcie z rzeczywistością.
W prywatnych sytuacjach np. na zakupach często ktoś podchodzi i prosi o zdjęcie lub autograf?
Zdarza się i są to miłe spotkania. Widzowie głównie rozpoznają mnie po głosie, a wydaje mi się, że media szanują decyzję o tym, że nie chcę pokazywać prywatnej strony życia. Jednak kiedy brałam ślub i to w miejscu odległym od Warszawy, bardzo się zdziwiliśmy z mężem, kiedy nasze najpiękniejsze zdjęcia ślubne zostały zrobione przez paparazzich (śmiech). To dla nas miła pamiątka, ale byliśmy tym mocno zaskoczeni.
"Nie pasuje na aktorkę, jest zbyt normalna, taka dziewczyna z sąsiedztwa" - to jeden z komentarzy o pani znaleziony w sieci. Często słyszy pani takie głosy?
Przez to, że aktorzy są na świeczniku, niektórym może się wydawać, że ten zawód nie jest tak dostępny jak inne. Bardzo często słyszę o sobie takie opinie, o których pani mówi. Jest mi bardzo miło. Czuję, że jestem w kontakcie z rzeczywistością, jestem tym "normalsem" na ulicy, normalnym człowiekiem, jak każdy inny. W moim etosie aktorskim, w mojej filozofii, to jest bardzo ważne, ponieważ my pracujemy, naśladując świat dookoła nas. Kocham grać przeróżne postaci, mój repertuar ról jest bardzo rozległy i myślę, że to jest ważne, żebyśmy potrafili być w kontakcie z ludźmi.
Resztę artykułu przeczytasz pod materiałem wideo:
Paulina Gałązka o aktorstwie
Pani emploi aktorskie jest bardzo bogate. Mówi się o pani, że jest kameleonem w tym zawodzie, a to nie pozwala na zaszufladkowanie.
Mam taką nadzieję, staram się do tego nie dopuścić, bo przez mój typ urody mam takie zagrożenie, że najczęściej dostaję propozycję ról atrakcyjnych kobiet, a ja kocham się rozwijać. Uwielbiam, gdy nowa rola jest dla mnie wyzwaniem, wyjściem ze swojej strefy komfortu, nauczeniem się czegoś nowego, dlatego tak bardzo lubię różnorodność. Staram się, aby każda rola mnie jakoś rozwijała, coś mi dawała i jest to dla mnie ważne, bo wówczas mam wrażenie, że dbam o moje "paliwo" i o pasję do zawodu.
Miała pani kiedyś problem z metamorfozą do jakiejś roli?
Zawsze mam tak, że bardzo skrupulatnie się przygotowuję, dużo czasu temu poświęcam i uważam to za jakiś proces, który nie jest zakończony. A o tym, czy on się udał, decyduje widz. Wszystkie role odległe ode mnie prywatnej jak np. Emi w "Dziewczynach z Dubaju" kompletnie inna osoba niż ja prywatnie, czy postać w filmie "Na twoim miejscu", gdzie wcielałam się w mężczyznę, który był w ciele kobiety i rola w serialu "Znaki" gdzie grałam dziewczynę z drugim stopniem niepełnosprawności umysłowej, wszystkie te role były odebrane bardzo dobrze, były wiarygodne dla widzów, a skoro widzowie tak uważają, to ja się zdaję na ich zdanie.
Film "Horror Story", w którym zagrała pani Maję, opowiada o trudnym wchodzeniu młodych ludzi w dorosłość.
Muszę zaznaczyć, że ja się zakochałam w tym filmie, kiedy obejrzałam go na festiwalu w Gdyni. Reżyser wykonał świetny research, co do procesu rekrutacji w korporacjach, jakie są sytuacje studentów po wyższych studiach, a także ludzi bez studiów, którzy szukają pracy. To skomplikowany czas, bo każdy chce, żebyś miał w CV trzy lata doświadczenia, a ty dopiero zaczynasz pracę i jest to prawdziwe horror story. Dużo przypadków jest z życia wziętych.
Jak to wchodzenie w dorosłość wyglądało w pani przypadku?
Nieco inaczej. Ja znam wiele takich sytuacji od przyjaciół, którzy pracują w korporacjach, ale w świecie aktorskim jest to troszkę bardziej egalitarne, dlatego że często potrzebne są role młodych osób, w związku z tym, myślę, że tutaj nie ma trudności przechodzenia rozmów kwalifikacyjnych. Nasze rozmowy kwalifikacyjne to są castingi i to bardzo trudna forma, której trzeba się nauczyć. Za moich czasów w szkole były przeprowadzone tylko dwa warsztaty odnośnie do castingów, jak przejść ten proces i co zrobić, ale rzeczywiście tutaj ważniejsze jest doświadczenie. Nasze castingi są bardziej przejrzyste, dostajemy jakąś scenę do zagrania, konkretne zadanie aktorskie, które musimy zrealizować. A to, co muszą przygotować i na co być gotowi ludzie, którzy podchodzą do rekrutacji w np. korporacjach, to jest rzeczywiście horror story (śmiech).
Po maturze nie złożyła pani papierów od razu na aktorstwo. Studiowała pani stosunki międzynarodowe. Dlaczego właśnie to?
Byłam w klasie w liceum o profilu historyczno-filozoficznym, w związku z tym taki politologiczny kierunek wydawał mi się interesujący. Był też moją pasją, a że mnie nie interesowała polityka lokalna, a bardziej fascynowało mnie ujęcie globalne, międzynarodowe, światowe procesy, więc wybrałam właśnie to. Moim ulubionym przedmiotem była psychopatologia polityki, ale na pierwszym roku studiów na Uniwersytecie Warszawskim rzucił mnie chłopak, miałam kryzys i stwierdziłam, że może spróbuję jednak wysłać papiery do szkoły aktorskiej.
Nie ma to jak kryzysy (śmiech).
Zawsze przynoszą jakieś zmiany i rozwój (śmiech). Złożyłam papiery do Łodzi, bo zależało mi na tym, żeby nikt z mojego środowiska się o tym nie dowiedział, ponieważ spodziewałam się odrzucenia i porażki, więc zależało mi na tym, żeby utrzymać to w sekrecie.
Zakładała pani, że może się nie udać?
Tak, ale nie chciałam zrobić tak jak moja mama, która zrezygnowała z przyjęcia roli wokalistki w zespole rockowym w Warszawie i poszła do technikum spożywczego w swoich rodzinnych stronach. Za dzieciaka się nasłuchałam, że: "ja mogłam, ale nie pojechałam" i nie chciałam tej sztafety przekazać moim ewentualnym przyszłym potomkom, tylko dać sobie szansę.
To już kolejna osoba w pani rodzinie ze zdolnościami muzycznymi. Dziadek był artystą folkowym, mama również śpiewała...
Moja mama zdobywała nagrody właśnie za śpiewanie, a dziadek był artystą folkowym i rolnikiem, więc ten artyzm w domu był bardzo zakrojony. Tylko ten kobiecy etos był u mnie w rodzinie, chyba tak jak w większości domów — matka Polka, bogini ogniska domowego, zapewniająca opiekę innym. Ale może można być zarówno moim dziadkiem jak i moją babcią? Myślałam, że da się połączyć te jakości i być artystą i kobietą.
I da się?
Myślę, że tak i jest tylko coraz fajniej.
Paulina Gałązka o przyjaźni w show-biznesie
Mówiła pani, że nadal ma tych samych przyjaciół co 15 lat temu, a pojawiły się też nowe osoby, z którymi jest pani blisko ze świata aktorskiego, świata show-biznesu?
Jak najbardziej i mam swoją grupę wsparcia zawodową. Bardzo ważny jest dla mnie zespół z Ateneum, w tym też Marian Opania, z którym gramy w spektaklu i który zagrał w "Horror Story", uwielbiam z nim pracować, uczyć się od niego, jest to człowiek, który daje z siebie zawsze 200%. Jestem zaszczycona, że mogłam wystąpić w tym samym filmie co on. Teatr Ateneum to taka moja rodzina. Agata Kulesza, Przemek Bluszcz- to osoby, do których udaję się po poradę w razie wątpliwości zawodowych.
Gra pani nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Od czego zaczęła się ta zagraniczna kariera?
Zaczęła się od arthouse'owego kina niemieckiego, za co dostałam nominację na Festiwalu w Monachium, co jest bardzo zabawne, bo ja nie mówię w ogóle po niemiecku (śmiech).
Czyli grała pani po angielsku?
Tak, to był bardzo ciekawy film, takie studium psychologii mordercy, grała w tym filmie także Amanda Plummer, którą miałam przyjemność poznać. Na premierze filmu, po jego obejrzeniu powiedziała do mnie: "You are amazing" [Jesteś niesamowita przyp. red]. Popłakałam się ze wzruszenia, że powiedziała to Amanda Plummer, którą kocham z "Pulp Fiction", że to właśnie ona powiedziała mi coś takiego.
Nie mówi pani po niemiecku, ale biegle posługuje się językiem męża — norweskim.
W Norwegii od czasu do czasu gram jakieś małe role, nie ma wielu możliwości jak dla mnie, do tej pory były to role polskich prostytutek albo rosyjskich pomocy domowych i nie mam żadnego problemu grać takich ról. Mnie zawsze bardzo ciekawi to, jak system pracy wygląda w innych krajach, a system norweski jest znacząco inny niż polski.
Czym się różnią?
Dużo krótszy czas pracy, dużo większa efektywność w godzinach pracy, dużo większe skupienie wszystkich na planie i ekipy są mniejsze. Poza tym, jestem fanką produkcji skandynawskich, jako widz.
Abstrahując od ról, które gra pani w Polsce, czy od ich ilości, byłaby pani w stanie mieszkać za granicą tak na stałe?
Nie wiem. Wydaje mi się, że granie w ojczystym języku daje dużo większe możliwości spełnienia się i ciekawszych ról, bo na swoim gruncie możesz zagrać wszystko, możesz być kameleonem, a jednak bariera językowa ogranicza możliwości zawodowe. Aczkolwiek kocham podróżować, lubię być w różnych miejscach, poznawać ludzi, pracować z nimi. Dziewięć miesięcy temu byłam w Ugandzie na planie arthouse'owego kina angielskiego, grałam epizod turystki i to również było wspaniałe doświadczenie, móc zobaczyć jak tam się pracuje. To było niesamowite, ale jak wracam na swoje śmieci, to człowiek czuje się jednak najlepiej (śmiech).
Jest pani aktorką serialową, filmową, teatralną, a także ostatnio i dubbingową. Widzowie byli zachwyceni polskimi dialogami w "Barbie".
To był mój debiut. Wcześniej nie miałam nic wspólnego z dubbingiem, a tutaj doświadczona reżyserka, Agnieszka Matysiak wiedziała, że ja będę pasowała głosowo do głosu Barbie Margot Robbie, ze względu na barwę głosu i budowę aparatu mowy. Przez to udało mi się wejść w te tony, które Margot Robbie miała w filmie. To była dla mnie ciekawa praca i doświadczenie i zdecydowanie chcę więcej. Rozsmakowałam się w tym.
W styczniu uczyła się pani jazdy motocyklem i muszę zapytać, czy już jest po.
O Boże, to było trudne doświadczenie, ale brak strefy komfortu to moja strefa komfortu (śmiech). Skorzystałam z hipnozy medycznej, bo tak bardzo się bałam każdej lekcji. Tym bardziej że moja nauka jazdy samochodem (też do roli) była żmudna, a pierwsze miesiące obfitowały w stłuczki.
Słyszałam też o paru potrąconych operatorach (śmiech).
Tak, to też (śmiech). Potrąciłam samochodem delikatnie asystenta kamery na planie i wjechałam rikszą rowerową w kamerę, więc rzeczywiście miałam duże obawy. Czułam stres i adrenalinę, jakbym szła na sytuację życia i śmierci, natomiast miałam znakomitego instruktora, który jest emerytowanym tancerzem i kaskaderem w fazie spoczynku. Łączył w sobie energię opiekuńczą i energię do działania. Moi bliscy wiedzą, że to, że nauczyłam się jeździć na motocyklu, to jest jakiś cud.
Czyli lubi pokonywać pani własne słabości?
Totalnie.
Pojawiło się już coś nowego na liście?
Ostatnio na planie "Samych swoich" musiałam nauczyć się jechać konno na oklep. I to też był trudny proces nauki, ale trafiła mi się świetna instruktorka i koń, który był już doświadczonym filmowo koniem, ponieważ występował w filmie "Kamerdyner". Dodatkowo Idol był bardzo cierpliwy przez swój wiek. Dał mi dużo zrozumienia, przez co mogłam zbudować z nim pozytywną relację, a potem na planie świetnie dogadałam się z końmi, na którym grałam przed kamerą, właśnie dzięki tym lekcjom z Idolem.
Nad czym teraz pani pracuje?
Niedługo zaczynam zdjęcia do tajnego projektu. Skończyłam zdjęcia do filmu "Diabeł", który jest kinem sensacyjnym i to jest gatunek, w którym pierwszy raz mogę się sprawdzić. Kolejna postać zupełnie inna niż grane dotychczas, radna z Tarnowskich Gór, kryjąca w sobie smutną tajemnicę. Jestem ciekawa, jak widzom spodoba się film, bo ja się zakochałam w Tarnowskich Górach.
Czego mogę pani życzyć zatem?
Przede wszystkim zdrowia i chęci do działania. Mam nadzieje, że one nigdy się nie skończą.
#ZZA KADRU - to cykl Aleksandry Czajkowskiej, która rozmawia o kultowych filmach z kultowymi aktorami. Jak wspominają pracę na planie, czy przyjaźnie zawarte wtedy przetrwały do dziś, czy film stał się przepustką do sławy i jakie sceny nie pojawiły się na ekranie? Tego wszystkiego dowiecie się w kolejnych wywiadach.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim newsy rozrywkowe, kulturalne i show-biznesowe, ale znaczną częścią naszej codziennej pracy są także cykle i wywiady, które regularnie pojawiają się na stronie. Możecie nas również znaleźć na TikToku, Facebooku oraz Instagramie. Dziękujemy Wam za wspólnie spędzony czas.
- Książę Harry odkrył swój nowy talent. Zadebiutował jako... stand-uper
- Hanna Gucwińska nie żyje. Prowadząca "Z kamerą wśród zwierząt" miała 91 lat
- Harry Styles obciął włosy? Fanki są zawiedzione nowym stylem artysty
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA