- Julia "Zalia" Zarzecka jest wokalistką i autorką tekstów, która zadebiutowała w 2021 roku
- Ogromnym hitem i przełomem w karierze okazał się utwór "bezsensownie", w który, jak twierdzi, przelała całą siebie
- Zalia ma na koncie nominację do Fryderyków, występ w Opolu, a niedługo wykona piosenkę z własnego repertuaru na scenie Opery Leśnej. Co oznacza dla niej nominacja do Bursztynowego Słowika?
- Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu "W duszy mi gra"
Zalia, a właściwie Julia Zarzecka, określana jest w sieci mianem "objawienia". Odkąd zadebiutowała i zaprezentowała światu krążek "Kocham i tęsknię", ani na chwilę się nie zatrzymała. Doceniania jest zarówno przez ludzi z branży, jak i fanów, którzy przy jej piosenkach przeżywają ważne momenty. Staje na najważniejszych scenach w Polsce, występuje podczas popularnych festiwali i nie ukrywa, że choć życie mija jej w zatrważającym tempie, nie wyobraża sobie robić czegoś innego. W końcu muzyce sprzedała duszę!
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Zalia o muzyce i karierze za granicą
Dominika Kowalewska, cozatydzien.tvn.pl: W mediach nazywają cię objawieniem polskiej młodej sceny muzycznej. Co ty na to?
Zalia: Bardzo miło jest coś takiego słyszeć. Nie ukrywam, że staram się na co dzień mało czytać o sobie w internecie i chociaż znaczna większość artykułów na mój temat jest pozytywna i motywująca, to wiem, że czasem jest to niepotrzebnie sugerujące i potrafi trochę namieszać w głowie. Po swoim obecnym stażu w branży nauczyłam się tego, że najważniejsze jest to, co sama myślę o sobie i czy to ja jestem z siebie zadowolona. Mam wrażenie, że im więcej o sobie czytamy, tym mniej rzeczywiście jesteśmy sobą. Zaczynamy trochę stawać się lustrem czyiś opinii i przez to, że ktoś zaczyna nas rysować w jakiś sposób, to może nam się wydawać, że naprawdę tacy właśnie jesteśmy. Ludzie są różni, niektórzy są absolutnie przepięknymi duszami, ale część tylko próbuje obić na nas swoje przekonania i frustracje. Dlatego dla mnie moi bliscy, przyjaciele, chłopak — to te osoby, na których opinii się opieram, którzy patrzą na mnie prawdziwie i wiem, że chcą dla mnie dobrze. Nawet w kontekście piosenek — to oni są odbiorcami pierwszych demówek, wysyłają mi swoje sugestie, poprawki.
Nie mogę powiedzieć, że czytanie o sobie miłych komentarzy jest czymś nieprzyjemnym. Za każdym razem, kiedy widzę recenzje którejś z moich piosenek albo pozytywny nagłówek na swój temat, to czuję wdzięczność za to, że komuś chciało się w ogóle o mnie napisać.
A czy czuję się objawieniem? W ogóle nie myślę o tym na co dzień — staram się robić to, co kocham, przelewać siebie na muzykę i szukać ludzi, którzy z tym rezonują.
Kim jest Zalia?
Zalia jest Julią Zarzecką, która ma 23 lata. Uwielbia muzykę i bez niej nie potrafiłaby żyć, z czego już wiele razy sobie zdała sprawę. Pasjonuje ją masa rzeczy, a żyje przede wszystkim po to, żeby być szczęśliwa i we wszystkim szuka spełnienia. Zarówno w muzyce, jak i w relacji. Jest otwarta na ludzi, ma dużo wspaniałych osób wokół siebie i cały czas fascynuje ją coś nowego.
Masz zachwycające przygotowanie muzyczne i wokalne, ukończyłaś prestiżową uczelnię za granicą. Czy to ułatwiło ci wejście na rynek muzyczny w Polsce?
Oczywiście są plusy i minusy studiowania za granicą. Będąc tam trochę, się denerwowałam, że zabiera mi to czas, że jestem w Londynie, przez co nie mogę iść do studia i realizować swoich pomysłów od razu. Dlatego przez dwa lata głównie pracowałam z producentami zdalnie. To z pewnością utrudnia płynność pracy. Z drugiej strony zyskałam warsztat, otwartość na muzykę, różne jej brzmienia, barwy, wymysły. Absolutnie otworzyło mi to głowę, za co jestem tym studiom wdzięczna. Wyszłam z wąskiego tunelu tego, co mi się wydaje i jak moim zdaniem powinna wyglądać moja twórczość, bo nagle po prostu pojawiło się ich kilka i teraz wszystkie mają ze sobą połączenia, a ja mogę z każdego z nich korzystać. Same studia dały mi dużo samoświadomości i dojrzałości, bo przeżyć w Londynie, mając 20 lat, to wyzwanie i wyjście ze swojej strefy komfortu. Tam zaczynałam od zera, mogłam budować siebie na nowo.
Skąd w ogóle tyle w tobie odwagi, żeby w wieku 19 lat porzucić życie warszawskie i jechać za granicę?
Studia za granicą to było moje marzenie od zawsze. Naoglądałam się "Hannah Montana" i moje dziecięce pragnienia przelały się na życie dorosłe (śmiech). Byłam wtedy w związku z chłopakiem, który mnie bardzo wsparł w dostaniu się na studia, co nie było proste. Myślę, że sama bym tam nie wyjechała, więc to też było wspaniałe, że miałam kogoś bliskiego ze sobą.
Wiedziałam, że chciałabym studiować muzykę, a w Polsce nie było takiego kierunku, który łączyłby estradę z kompozycją, z pisaniem muzyki i tekstów dla siebie, i dla innych. Znalazłam go właśnie w Londynie. To miasto zawsze było moim celem muzycznym. W moim mieszkaniu nadal wisi plakat Beatlesów – kiedyś byli moją ogromną inspiracją. Potem pojawiła się Amy Winehouse, Metronomy, Adele, King Krule i wiele innych brytyjskich artystów, którzy jeszcze bardziej utwierdzili mnie w przekonaniu, że muszę tam studiować.
Londyn to miejsce, w którym zostawiłam część siebie, tę część, do której zawsze będę wracać. Może kiedyś nawet wrócę na dłużej, ale wszystko w życiu ma swój czas. Teraz skupiam się na Polsce, o wiele lepiej pisze mi się teksty po polsku i czuję się mocno związana z Polską, a szczególnie Warszawą.
W przyszłości rozważasz karierę za granicą?
Kiedyś byłam osobą, która chętnie patrzyła w daleką przyszłość. Teraz to jedynie punkt na horyzoncie. Staram się skupiać na tych podpunktach, które do niego prowadzą, bo wiem, że życie jest zmienne, płynne. Tego nauczyły mnie doświadczenia. Jak dostałam się do szkoły w Londynie, wybuchła pandemia i rok byłam zdalnie.
Myślę, że mam jakieś marzenie związane przede wszystkim z wydawaniem muzyki po angielsku. Nawet niekoniecznie z robieniem kariery za granicą, a z tworzeniem piosenek w uniwersalnym języku, zrozumiałym dla wszystkich. Również dla moich znajomych z Anglii, którzy chętnie słuchają moich piosenek. Marzy mi się pokazać siebie międzynarodowej publiczności i zrobić taki projekt.
Zalia o dojrzałości i muzycznym rollercoasterze
Jak wspomniałaś, masz jeszcze te 23 lata. Jesteś młodą osobą, która wchodzi do studia i okazuje się, że zna się nie tylko na śpiewaniu, ale na muzyce w ogóle. Z jakimi reakcjami się spotykasz?
To jest śmieszne, ale nie traktuję siebie jako młodej osoby. Jak myślę, że mam 23 lata, to jedyne, co przychodzi mi do głowy, to: już tyle czasu minęło! Od 4 lat wydaję muzykę. Ale wracając – miałam szczęście, że zawsze pracowałam z ludźmi, którzy od początku mieli do mnie dużo szacunku. Z Leonem Krześniakiem, który jest moim pierwszym producentem, przyjaźnimy się nadal i obecnie pracujemy razem nad drugą płytą.
Ze wszystkimi innymi muzykami, z którymi miałam szansę pracować później: z Kubą Więckiem, który jest przewspaniałym muzykiem jazzowym i z Brianem (Moo Latte). Oni wiedzą, że gdy przychodzę do studia, to wiem, czego chcę i mam głowę pełną pomysłów. Sama potrafię grać na instrumencie, jestem z wykształcenia pianistką, więc zawsze mam jakiś pomysł. Dzięki temu nie muszą szukać po omacku tego, co mi się podoba i mnie na cokolwiek naprowadzać. Zarzucam wędkę i albo oni ją łapią, albo rzucają swoją i wzajemnie się inspirujemy. Myślę, a raczej mam nadzieję (śmiech), że dobrze się ze mną pracuje, bo jestem konkretna muzycznie.
Wspomniałaś o tym, że uważasz, że 23 lata to wcale nie jest młodość i tę dojrzałość słychać też w twoich tekstach. Jak myślisz, skąd ona się wzięła? Zawsze byłaś takim zbyt dojrzałym dzieckiem?
Tak, zawsze byłam. To jest niesamowite, ale mi to nie mija. Zawsze miałam poczucie, że jestem starsza. Jako dziecko miałam dużo znajomych, którzy byli rok ode mnie młodsi, ja już byłam nastolatką, a oni jeszcze dziećmi (śmiech). Dosyć dużo się wydarzyło przez te 23 lata. Często rozmawiałam z moją terapeutką na ten temat. Powiedziałam jej ostatnio, że bardzo szybko mija mi czas, że już mam 23 lata! Odpowiedziała: "Julia, jak ty sobie tak nakręciłaś ten czas, że robisz 200 rzeczy jednego dnia, no niedługo może zacząć ci się wydawać, że już masz 40 lat".
Mam takie poczucie, że przez ostatnie 3 lata przeżyłam już ze 3 życia. Byłam w Londynie, studiowałam w Polsce na Bednarskiej w tym samym czasie. Stworzyłam związek, poznawałam nowych ludzi, budowałam siebie od zera. W końcu wydałam płytę, a zaraz będzie premiera kolejnej. Cały czas jadę, 300 kilometrów na godzinę, zagrałam ponad 100 koncertów. Skoro wydarzyło się tyle rzeczy, to co ja będę teraz robić? To już zaraz powinnam mieć dzieci?
Ta branża też wymaga od młodego artysty bardzo dużej dojrzałości, szczególnie na początku drogi. Kiedy zaczynałam, byłam swoim własnym menedżerem, producentem i dyrektorem kreatywnym. Odbierałam telefony od wytwórni, wstawiałam posty wszędzie, gdzie się da, promowałam, pisałam i planowałam swoją muzykę, więc wymagało to ogromnego zaangażowania, zdecydowania i dużej odpowiedzialności za siebie.
No i samozaparcia ogromnego.
Absolutnie. Gdy dzwonili z wytwórni, dziwili się, że nie mam menedżera. Poza tym zawód muzyka wymaga asertywności. Łatwo zgubić w nim swoją tożsamość. Ktoś chce cię wrzucić w projekty, które nie są do końca twoje, tylko dlatego, że się to opłaca. Bardzo mocno trzeba trzymać lejce i nie dać komuś ich sobie wyrwać, inaczej brnie się donikąd i często potem obserwujemy przepalone albo chwilowe kariery.
Był wspomniany utwór "Sierpień" i dwa kolejne, aż w końcu pojawiło się "bezsensownie", który okazał się wielkim hitem. Jak myślisz, dlaczego akurat ta piosenka?
Naprawdę nie wiem. Muzyka jest nieprzewidywalna. Możesz uważać, że coś jest twoim najlepszym numerem, a będzie miał najmniej odsłuchań na Spotify i odwrotnie. Z "bezsensownie" było tak, że ten numer to cała ja z tamtego czasu. Napisałam i melodię, i tekst, i akordy, a wyprodukował to Leon. Zależało mi na tym, by był to feat, więc drugą zwrotkę dograł Przyłu. Ta piosenka była wszystkimi moimi ówczesnymi inspiracjami. Całą moją wiedzę muzyczną, jaką miałam, przelałam właśnie na ten numer. Śmieszne, bo kiedy chodziłam z nią po wytwórniach, jedna z nich powiedziała, że to może znaleźć się na płycie, ale to nie jest singiel. Nie będzie to głównym hitem. Nie podpisałam z nimi przez to umowy. A teraz ten numer ma prawie 8 milionów odtworzeń.
Pojawia się satysfakcja: miałam rację.
Tak, ale przyznam, że zazwyczaj muzycznie mam rację. W tej branży trzeba się trzymać swojego przeczucia, bo nikt nie zna twojej muzyki tak dobrze, jak ty. Podobnie było z moim ostatnim singlem "my". Powiedziałam, że chciałabym, żeby to wyszło w wakacje. To jest mega wakacyjny, taki ciepły, miękki, miłosny numer. I zażarło.
Zalia o drugiej płycie i popularności. Jak zareagowała na nominację do Bursztynowego Słowika?
Druga płyta w drodze, wypuszczasz kolejne utwory. Na jakim etapie pracy jesteś i czy data premiery krążka już się klaruje?
Powoli się klaruje, jestem w trakcie pracy, cały czas w swoim zeszycie. Dużo piszę, kończę teksty. Wybieram już, które single będą kolejne. Wczoraj miałam sesję okładkową do płyty, więc to już się dzieje! Mam nadzieję, że wyjdzie w tym roku na jesień. Oprawa i wizualnie, i muzycznie będzie piękna, obiecuje.
Czy już teraz jesteś w stanie powiedzieć, jaka ta płyta będzie?
Ta płyta będzie na pewno bardzo moja. W "Kocham i tęsknię" zebrałam wszystko to, co wynikało z mojego 22-letniego życia – swoje nastoletnie inspiracje i te z pierwszych lat studiów, a teraz oddzielam to grubą kreską i skupiam się na ostatnich dwóch latach. Mam wrażenie, że w mojej debiutanckiej płycie jest dużo dziewczęcości, lekkości, beztroski. Druga płyta to opowieść o dojrzalszej mnie, w nowych, trochę innych barwach — bardziej kobieca, konceptualna, której zapowiedzią jest singiel "Znowu Sam". Nadal w indie i popowo-rockowych brzmieniach, ale już z pewnością i większym pazurem.
Odczuwasz na co dzień popularność?
W taki przyjemny sposób tak. Zawsze jak mnie ktoś rozpozna, a zdarza się to coraz częściej, to jest to taka osoba, do której sama chętnie bym podeszła i z nią pogadała. Więc cieszę się, że rzeczywiście moja muzyka trafia do tych ludzi, do których ma trafić. Że nie jestem tylko znaną twarzą, do której ludzie podchodzą po zdjęcie, tylko że moja twórczość rzeczywiście jest im bliska. W zeszłym roku na koncercie doświadczyłam zaręczyn dwójki moich słuchaczy, niesamowite przeżycie. Chłopak powiedział, że razem z jego dziewczyną są moimi ogromnymi fanami, że moja muzyka ich łączy i słuchają moich piosenek. Napisał mi, że ich ulubieńcem jest "Odpływam" i właśnie do tej piosenki podczas jednego z koncertów poprosił ją o rękę. Oczywiście nie obyło się bez specjalnej dedykacji prosto ze sceny, łez i "tak".
Po jednym z koncertów trasy płytowej mojego debiutanckiego albumu "kocham i tęsknie" wyszłam do fanów i stałam z nimi ponad 1,5 h, żeby zrobić zdjęcia, podpisać gadżety, a przede wszystkim pogadać i poznać ich trochę. To są naprawdę osoby, do których chcesz się uśmiechać, z którymi chcesz rozmawiać i posłuchać opowieści o tym, w jakich momentach towarzyszyła im moja muzyka. W takich momentach te liczby na Spotify przestają być anonimowe, stają się realnymi ludźmi, mają konkretne twarze, to jest naprawdę przełomowy moment, duża radość i satysfakcja.
W zeszłym roku nominacja do Fryderyków, potem opolskie debiuty. W tym roku nominacja do Bursztynowego Słowika. Jak ty przyjęłaś tę ostatnią informację?
Bardzo się ucieszyłam, bo uważam, że to jest absolutnie prestiżowa, piękna nagroda i niezwykłe wyróżnienie dla artysty. To jest taka wisienka na torcie po całej energii i pracy, którą się wykonuje i wkłada w swoje piosenki. Tym bardziej że muzyka to bardzo personalny zawód, bo piosenka to cała ja, to moja historia, melodia — więc dostając nagrodę czy nominację, czuję się też w pewien sposób doceniona jako osoba. Zresztą jest to jeden z takich celów na mojej mapie muzycznej, który dodaje paliwa, by robić to dalej, a przede wszystkim jest ogromnym uśmiechem od świata muzyki, od fanów i tak to traktuję.
Ale wracając do samego występu, do Sopotu jadę przede wszystkim po to, by jak najlepiej zaśpiewać swoją piosenkę, dobrze się przy tym bawić i pokazać się z jak najfajniejszej strony. A to, czy dostanę nagrodę, czy nie, nie jest ode mnie zależne, więc oddaje to w ręce losu!
Tak samo jak opolska scena, tak i Opera Leśna jest ważną sceną w historii polskiej muzyki. Czy ty czujesz trochę ciężar w związku z występem?
Myślę, że to nie uczucie ciężaru, a wyróżnienie. Tak samo jak nie stres, tylko ekscytacja. Cieszę się, że mogę tam być z całym moim zespołem, że mogę zaśpiewać swoją autorską piosenkę. W Opolu nie miałam takiej możliwości. Tym razem jadę tam jako Zalia, ze swoim oryginalnym repertuarem i to, co chcę, to pokazać się z jak najlepszej strony, zagrać na tej wyjątkowej scenie, spotkać innych artystów. Prywatnie bardzo lubię się z Martą Bijan, więc cieszę się, że mamy okazje zagrać w tym samym miejscu i kibicować sobie nawzajem.
Sama wspomniałaś o tym, że te ostatnie lata to był taki trochę rollercoaster, który się wciąż nie zatrzymuje. Ile kosztował cię ten sukces?
To jest paliwo, które uzupełniam: występami na ważnych scenach, graniem na festiwalach, spotkaniami z fanami – tymi, których widuję po koncertach, gdzieś przypadkowo na ulicy, albo którzy zaręczają się przy moich piosenkach. Wkładam w to dużo energii i zaangażowania, ale widzę i czuję, jak to się zwraca. Nie wrzucam tego do studni bez dna, tylko dokładam grosik do grosika. To, co daję światu, wraca do mnie i jest to warte każdego wysiłku. Nie potrafiłabym robić nic innego, sprzedałam muzyce duszę i chyba muszę się już tego trzymać (śmiech). Mimo że nie znoszę wstawać rano, a niekiedy na koncerty pobudki są o 4/5 rano — to wiem, że robię to, po to by zagrać super festiwal, spotkać się ze słuchaczami, zagrać swoje piosenki dla ludzi, którzy są tam specjalnie dla mnie. To ogromne szczęście i spełnienie marzeń, jestem za to bardzo wdzięczna i lubię sobie o tym przypominać. Dzięki temu kładę się spać i wstaję z uśmiechem na ustach.
Żeby ostatecznie kładąc się wieczorem do łóżka być po prostu szczęśliwą z tego, co się robi.
Tak, czymkolwiek się zajmujesz, to myślę, że właśnie to jest najważniejsze – żeby na koniec dnia kłaść się z uśmiechem na twarzy, być wdzięcznym, dumnym z siebie. To jest właśnie to, co daje napęd, jest paliwem, żeby wstać rano i dalej robić to, co daje ci poczucie spełnienia i co kochasz.
O czym jeszcze marzysz?
Moje marzenia raczej nie łączą z konkretnymi zdarzeniami, bardziej z uczuciami. Chciałabym cały czas być zadowolona z siebie, zafascynowana muzyką, dumna z tego, co robię. Liczy się dla mnie szczęście i to zawodowe, i prywatnie. I zdrowie. Myślę, że zdrowie, pasja i szczęście, to takie moje trzy najważniejsze filary, a na takiej podstawie cała reszta ułoży się już sama.
#W DUSZY MI GRA... to cykl muzyczny serwisu cozatydzien.tvn.pl, w którym artyści opowiadają o tym, co kochają najmocniej. Zdradzają, czy muzyka łagodzi obyczaje i co tak naprawdę kryje się w zaciszu ich domów. Poznaj tajemnice wielkich hitów i szczegóły zbliżających się premier.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim newsy rozrywkowe, kulturalne i show-biznesowe, ale znaczną częścią naszej codziennej pracy są także cykle i wywiady, które regularnie pojawiają się na stronie. Możecie nas znaleźć również na Instagramie, Facebooku i TikToku. Dziękujemy Wam za wspólnie spędzony czas.
Czytaj też:
- Tomasz Makowiecki o życiu po talent show, nowej płycie i tacierzyństwie. "Zdarza mi się przepraszać moje dzieci" [WYWIAD]
- Natalia Lesz o córce, planach i początkach kariery. "Miejsce dla hejterów zawsze się znajdzie" [WYWIAD]
- Kasia Klich o powrocie do branży, miłości i życiu po 50. "Zaczyna się moja walka sądowa" [TYLKO U NAS]
Autor: Dominika Kowalewska
Źródło: cozatydzien.tvn.pl
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA