Dorota Kolak o kobietach w filmie, życiu po "60" i małżeństwie. "Nam się po prostu poszczęściło"

Dorota Kolak była gościem cyklu #CO ZA KOBIETA!
Dorota Kolak była gościem cyklu #CO ZA KOBIETA!
Źródło: PIOTR ANDRZEJCZAK/MWMEDIA
#COZAKOBIETA! Aktorstwo dało jej szansę, by wyjść z cienia, mimo że wcale nie czuła się źle w drugim szeregu. Dziś z jej doświadczenia i wiedzy korzystają kolejne pokolenia polskich aktorów. Pokazała, że życie nie kończy się po "60" i że seks nie jest tylko dla młodych. A historia miłości, którą napisała wspólnie z mężem, mimo że mogłaby wydawać się po prostu zwyczajna, roztopi serca pokryte nawet najgrubszą warstwa lodu. O aktorstwie, kobietach, związku na odległość, zaręczynach, ślubie i córce z Dorotą Kolak rozmawia Aleksandra Głowińska.

Dorota Kolak o show-biznesie i aktorstwie

Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: W filmie "Detektyw Bruno" wciela się pani w postać Maryśki, agentki gwiazd, dla której dobry PR podopiecznego jest ważniejszy, niż to, co trzeba było dla niego zrobić. Trudno było odwrócić role?

Dorota Kolak: Nie. Postać nie była skomplikowana psychologicznie, a ja miałam w swoim życiu zawodowym parę wzorców; poznałam kilku agentów. I ci agenci są bardzo różni. Są tacy jak Maryśka - bardzo drapieżni, którzy są zdecydowani lepsi dla aktorów i tacy, którzy są łagodni. Moja postać w filmie jest na szczęście nieco bardziej złożona. Jest silną osobowością, która — podobnie do głównego bohatera — ulega przemianie. Najpierw była osobą, która ma jasno określony cel i dąży do niego po trupach, a potem, pod wpływem młodego człowieka i okoliczności, dopuszcza do siebie pewne refleksje. Podobało mi się to, że jest w jakiejś drodze. Nie ukrywam, że dla mnie zagranie w kolejnej, po "Za duży na bajki" propozycji dla dzieci, było z jednej strony ożywcze, ale też wymagało uwagi, żeby nie wejść do jakiejś kolejnej szuflady.

Zdarzało się, że pani agent proponował wyjście na "zawody w jedzeniu fasoli" albo inne "dni cebuli"?

Z moją agentką, Karoliną Ziontek, znamy się bardzo długo i myślę, że po tylu latach wie, że takie rzeczy w ogóle nie wchodzą w rachubę, więc nawet nie próbuje dawać mi takich propozycji. Jest osobą na tyle inteligentną i spostrzegawczą, że potrafi dobrać odpowiednie propozycje, a te, które do mnie nie pasują, odrzuca i nawet mi ich nie przedstawia. Były w moim życiu różne propozycje reklamowe. Jedna z naszych rozmów, zabawna zresztą, skończyła się konkluzją, że futro w cadillacu i drogie perfumy — proszę bardzo, ale leki na hemoroidy — nie (śmiech). I to ustaliłyśmy już na początku wspólnej drogi.

Zapraszamy na profil cozatydzien.tvn.pl na FB
Zapraszamy na profil cozatydzien.tvn.pl na FB

Lubi pani popularność?

Z popularnością wiążą się różne rzeczy. Niektóre są mniej przyjemne.

Na przykład?

Wszystko zależy od sytuacji. Na przykład, kiedy jestem w sklepie obuwniczym, przymierzam buty i mam bose stopy, a ktoś podchodzi i pyta, czy możemy sobie zrobić teraz wspólne zdjęcie... Brak taktu u ludzi to z pewnością mniej komfortowa część.

A te przyjemniejsze?

Czasem ludzie reagują na mnie w sposób wzruszający. Ostatnio poszłam kupić surówkę do osiedlowego sklepiku, w którym akurat za ladą była nowa sprzedawczyni. Na mój widok zawiesiła się zupełnie. Oniemiała. Stała, stała i nie mogła się odezwać. Ten rodzaj rozpoznawalności chwyta za serce.

Jest coś, czego nigdy nie zrobiłaby pani dla popularności i dobrego PR?

Nigdy nie dopuściłabym się oszustwa. Na przykład gdybym miała reklamować produkt, musiałabym najpierw dobrze mu się przyjrzeć, żeby nie wyszło, że mówię o jego walorach ekologicznych, a on jest pełny chemii. To oczywiście skrót myślowy. Ale tam, gdzie czaiłoby się oszukiwanie ludzi — na pewno bym nie poszła.

Nie ma pani czasem poczucia, że cały ten show-biznes to jedna wielka gra pozorów? Że wszyscy trochę oszukują?

Pewnie tak jest. Tego wymagają od nas media społecznościowe. Wymusiły to na nas. Pytanie, czy trzeba się temu poddać bez reszty? Ja jestem w komfortowej sytuacji, bo moje pokolenie nie dotknęło pełnego rozkwitu Facebooka czy Instagrama. Nie miałam więc potrzeby udawać. Ale świat dzisiaj głównie tam zagląda. To jest źródło informacji. Kiedyś to były gazety i telewizja. Ja tego nie robię, nie dlatego, że uważam to za złe czy naganne, tylko dlatego, że nie potrafię się tam poruszać. I chyba już tak zostanie. Będę się porozumiewała przez gazetę, przez wywiad, przez teatr. Nie będę tego poszerzać o selfie. Ale moja mama sprawnie radzi sobie w mediach społecznościowych.

Babcia Alinka. Uwielbiam ten profil.

No właśnie. Moja mama ma 92 lata i ma swój profil na Facebooku, więc kwestia mediów społecznościowych nie dotyka wieku. Nie jest to również kwestia wyboru, a osobowości. Śmieję się, że ona ma parcie na szkło. Ja nie mam takiej potrzeby. Bardzo uważam, żeby oddzielać życie prywatne od zawodowego.

Kończąc temat mediów społecznościowych, frustruje panią to — jako aktorkę po szkole teatralnej i pedagoga — że rolę w najnowszych produkcjach dostają influencerzy, którzy dzięki zasięgom przyciągną ludzi do kin, a prawdziwi aktorzy na szansę debiutu muszą czekać wiele lat?

To wszystko prawda i można się obrażać na rzeczywistość, można tupać nogą, można się odwrócić i strzelić focha, ale z tego nic nie wynika. Tak się zmienił świat. Co mam powiedzieć producentowi, który mnie pyta, ile mam polubień? Czy tam czegoś innego, bo ja nawet nie znam tego słowa? Mówię, że nie mam polubień. To jest kwestia wyboru. Bastionem, nas aktorów, jest teatr. W teatrze nie da się grać, nie mając opanowanych rzemieślniczych podstaw zawodu.

Dorota Kolak to znana aktorka
Dorota Kolak to znana aktorka
Dorota Kolak to znana aktorka
Źródło: PAWELWRZECION/MWMEDIA

Chodziła pani na wagary, żeby spędzić więcej czasu w teatrze. Z perspektywy czasu uważa pani, że była skazana na aktorstwo?

Aktorstwo otworzyło mi szansę, bo ja ze swoją wycofaną osobowością szepczącą: "Siedź w kącie, znajdą cię", mogłabym pracować w innym zawodzie w ósmym szeregu. To może brzmieć niewiarygodnie, ale to prawda. Aktorstwo dało mi możliwość uwierzenia w siebie i rozwijania przestrzeni, o które sama siebie bym nie podejrzewała. Intuicyjnie wybrałam aktorstwo, żeby poznać siebie, polubić, poszerzyć swoje możliwości. 

To się udało?

Sukcesem jest, kiedy aktor, a w szczególności aktorka, chociaż raz w roku grają jakąś rolę w teatrze. Mnie się to udawało, grałam duże role w teatrze i jeszcze role w serialach i filmach. Uważam, że dobrze wybrałam zawód. Nie wypluł mnie. 

Był kiedyś jakiś inny plan?

Innych studiów nie rozważałam, ale były w mojej głowie różne scenariusze. Lubię być z ludźmi. Kiedyś myślałam o prowadzeniu pensjonatu. Rozważałam też florystykę. To było w momencie, kiedy wolałam być sama. Z jednej strony ta cisza jest człowiekowi potrzebna, ale po doświadczeniach covidowych zrozumieliśmy chyba wszyscy, że do szczęścia potrzebujemy innych ludzi. Cały czas rozważam odnawianie starych mebli, ale wciąż mam za dużo pracy. Muszę jeszcze poczekać. 

Aktorstwo pozwoliło pani polubić siebie. O praktykach w szkołach teatralnych mówi się dużo i głośno, i trudno nie odnieść wrażenia, że "fuksówka" może zadziałać odwrotnie. 

Wszelkie przekroczenia są złe i nie ma co o tym dyskutować. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Ale ja nie odczuwałam tej przemocy, która prawdopodobnie była. Moja córka, która jest osobą młodą, ale bardzo mądrą, powiedziała mi kiedyś: "Ty żyłaś w PRL-u. W przestrzeni przemocowej na wielu poziomach: polityki, życia społecznego, dlatego tego nie odczuwałaś". To jest jej teoria, którą uważam za niegłupią. Z przemocą nauczyłam się nie tylko żyć, ale i nie zwracać na nią uwagi. Moja córka nie wierzy, że mnie coś takiego nie spotkało. To, co dzisiaj absolutnie jest przekroczeniem normy, w tamtych czasach było uznawane za normę. Być może dlatego mogę dziś powiedzieć, że mnie to nie dotknęło. 

A jak pani patrzy na to, co się działo w Krakowie, z perspektywy pedagoga?

Jest takie powiedzenie: "Tam się kończy wolność jednego człowieka, gdzie kończy się wolność drugiego" które można zastosować w wielu sytuacjach. W tej również. Mobbing zaczyna się tam, gdzie się zaczyna krzywda innego człowieka. Te zachowania wobec studentów są pewnie różnie przez różnych studentów przyjmowane. Każdy ma inną wydolność. Niektórzy mają wrażliwość tak ogromną, że wystarczy podniesienie głosu. Nie podoba mi się, kiedy to jest uogólniane, że wszyscy i zawsze. To jest bardzo krzywdzące. Uważam, że zawsze trzeba się temu bacznie i uczciwie przyjrzeć. Niektóre oskarżenia okazały się nieprawdziwe. Mało tego, w momencie, kiedy okazały się nieprawdziwe, nikt ich już publicznie nie odwołał. One już zostały z człowiekiem oskarżanym. Trzeba wiele ostrożności w tym względzie. Każdy przypadek trzeba obejrzeć pod mikroskopem, zanim wyda się osąd.

Danuta Stenka doświadczyła ageizmu
Danuta Stenka szczerze o ageizmie. Doświadczyła dyskryminacji

Dorota Kolak o życiu prywatnym

Pani mama ma 92 lata, jeszcze dwa lata temu uczyła się na pamięć poezji i prowadziła gimnastykę dla seniorów. Jest aktywna w sieci i każdego dnia poprawia humor internautów. Co pani podziwia w niej najbardziej?

Cechą, którą bardzo chciałabym od niej przejąć, jest niepamiętliwość. Moja mama mówi: "Kamyczek kłopotu, nieszczęścia czy troski, jednego dnia mam w ręku, drugiego po prostu wyrzucam za siebie i znika". To jest wielka umiejętność, która pozwala mojej mamie spokojnie żyć. Ja niestety jej nie mam. Jestem jak słoń. Długo pamiętam krzywdę i niestety długo ją "rozkminiam". Oboje rodzice budzili się rano i zawsze starali się do siebie uśmiechnąć. Chciałabym tak samo zrobić to z moim mężem. Starać się, mimo że czasem jest trudno, uśmiechnąć rano do siebie, zamiast być naburmuszonym. Moja mama zawsze była minimalistką. Tego też bym chciała się nauczyć. Jej zawsze było mało potrzebne do szczęścia. I jedzenia, i ubrań. Nigdy jej nie było mało tylko wrażeń. Nie miała wielkich potrzeb. 

Dziś mówi się, że "60" to nowa "50", "40" to nowa "30". Kobiety chcą czerpać z życia pełnymi garściami: znajdują czas i siłę na wszystko: nowe znajomości, podróże, edukacja, seks, a nawet sporty ekstremalne — pełny wachlarz aktywności. Wiek to tylko cyferki i nie ma co się ograniczać?

Tak myślę. A przykładem, który uwiarygodnił słuszność mojego rozumowania, jest serial "Przepis na życie". W wieku 60 lat grałam babcię, która miała perypetie życiowe typowe dla 40-latki. Nasza czwórka emerytów, była jak czwórka niegrzecznych dzieci wobec swoich dzieci: zwiewaliśmy, piliśmy, paliliśmy, kochaliśmy się i uprawialiśmy seks. Napisała to Agnieszka Pilaszewska. Był moment, kiedy nie do końca w to wierzyłam. Martwiłam się, że ludzie będą na to kręcić nosem. Że to może będzie dla nich za dużo, że seks dojrzałych osób był pokazany. Myślałam, że z tym będzie kłopot. Ale nie było. I to mi uświadomiło mi, że kiedy dzieci idą na swoje, to idealny moment, żeby zacząć na nowo. 

Seks nastolatków w telewizji jest w porządku, ale seks osób dojrzałych już nie? Dlaczego się pani obawiała emisji tych scen? 

Nie jestem socjologiem i być może nie rozpoznaję dobrze potrzeb i nastrojów społeczeństwa, ale moje powierzchowne obserwacje doprowadziły mnie do konkluzji, że katolicyzm mocno nas w temacie seksu ogranicza, każe się tego wstydzić i to napiętnuje. Nie pozwala o tym mówić. Nie pozwala z tego żartować. Nie pozwala z tym żyć normalnie. Myślałam, że to może wywołać w widzach pewien rodzaj buntu. Ale się pomyliłam. 

I całe szczęście, chociaż biorąc pod uwagę, że dziewczynki przez całe dzieciństwo słyszą, że tego im nie wypada, że to wstydliwe...

Do tego dochodzą cnoty niewieście. To trwa. To nie zniknęło i ma swoich wyznawców. To się nie zmieniło za bardzo. Na szczęście młode pokolenie myśli zupełnie inaczej, ale moje pokolenie tak było wychowane, że dziewczynka nie może, dziewczynka na różowo, dziewczynka coś tam... I tak też trochę ja wychowywałam moją córkę. I pchałam ją w to. Na szczęście była buntowniczką. 

Kobiety mają dość szufladkowania i układania im życia. Mają dość wykluczenia ze względu na wiek. A jednak wciąż zjawisko ageizmu jest obecne w życiach Polek.

Mnie na szczęście nikt nie powiedział, że na coś jestem za stara. Czasem ja mówię tak o sobie ze względu na sprawność fizyczną. Niektórych rzeczy już nie wykonam i nie zagram. Nie dam rady turlać po scenie przez godzinę albo wisieć na linie (śmiech), a kiedyś to robiłam. Ale wiem, że coś takiego istnieje i wiem, że coraz więcej kobiet się temu sprzeciwia. Nie tylko w dużych miastach, ale również w mniejszych miejscowościach i na wsi. Kobiety coraz więcej samodzielności i wolności artykułują.

Co je ośmieliło?

Po części wpływ na to miał na pewno szerszy dostęp do informacji. I na pewno przykład innych kobiet. W głowie rodzi się myśl: "Jeśli ona ma 64 lata i dała radę, to ja też mogę to zrobić, dlaczego nie?". To odważa i motywuje do działania.

Mimo tego ruchu kobiet, sytuacja w kinie kobiet dojrzałych nie jest najlepsza. Role pisane są głównie dla młodych dziewczyn, które mają niewiele ponad 20 lat. Co musi się stać, żeby kobiety nie były traktowane jako dodatek do mężczyzn w sztuce?

To się zmieni, kiedy scenariusze zaczną pisać dojrzałe kobiety. Trudno wymagać od 60-letniego mężczyzny, żeby pisał o moim życiu. Muszą się pojawić scenarzystki. Nie ma co liczyć na to, że mężczyźni napiszą dla 60-latek jakieś role. Ja miałam sporo szczęścia. Film, który zrobiłam z Tomkiem Wasilewskim, dotyczy kobiety 60-letniej i to jest faktycznie opowieść o 60-letniej kobiecie. Gram w nim postać pierwszoplanową, więc takie propozycje się zdarzają, ale wciąż nie są normą.

Dorota Kolak opowiedziała o życiu prywatnym
Dorota Kolak opowiedziała o życiu prywatnym
Dorota Kolak opowiedziała o życiu prywatnym
Źródło: ANDRAS SZILAGYI/MWMEDIA

Kobietom wypomina się zmarszczki. Wypomina się upływ czasu. Wypomina się dodatkowe kilogramy. Wypomina się wszystko. Mężczyznom nie dodaje się takich komentarzy. 

Tak się dzieje, bo część z nas zaciera ślady i robi wszystko, żeby mając 60-letnią duszę, wyglądać na 30 lat, a część tego nie robi. I potem, kiedy pojawiają się dwie 60-latki - jedna gładka, druga zmarszczona, to się wytyka tej zmarszczonej, a nie tej, która wyprasowała zmarszczki (śmiech). Sytuacja jest dynamiczna. Musimy się do tego przyzwyczaić, że są różne wybory. Jedna będzie zacierała te ślady wiekowe, druga powie, że to jej dorobek. W pewnym wieku też niewiele da się zrobić. Trudno, mając 60 lat, grać kochankę 18-latka. Chociaż można mieć takie pragnienia. Ja mam bardzo otwarte podejście do medycyny estetycznej. Niech każdy robi to, co mu pomaga żyć. Tak samo jak w seksie. Nikomu nie zaglądam pod kołdrę, nie życzę też sobie, żeby mi zaglądano. 

Co się zmienia po przekroczeniu magicznej "60"? O ile cokolwiek się zmienia.

Oczywiście, że się zmienia! Mówienie, że się nic nie zmienia jest absurdem. Posłużę się metaforą. Kiedy miałam 40 lat, to częściej biegłam do autobusu, patrząc w chmury i słońce. Teraz już nie biegnę do autobusu i patrzę pod nogi. Zmieniła się perspektywa. Następuje w człowieku przewartościowanie. Uświadamia sobie, że rzeczy ważne są w zupełnie innym miejscu. Dziś wiemy, co jest naprawdę istotne: zdrowie i pokój. Jeszcze rok temu ta hierarchia była zupełnie inna. Okoliczności nas zmuszają do rewizji spraw. My sami też dojrzewamy, mądrzejemy i wiemy, że najważniejszy jest drugi człowiek, który jest obok, a nie czerwony dywan. 

Idzie pani przez życie od 40 lat z tym samym człowiekiem. Jak to się robi? 

To się nie robi (śmiech). To jest szczęśliwy dla mnie, i dla niego mam nadzieję, splot okoliczności. Że tak się dobraliśmy. Że się znaleźliśmy. Oczywiście były w naszym życiu różne zakręty i trudniejsze chwile. Nie ma na to rady. Nie wiadomo, czy gdyby życie nam nie dowaliło tak porządnie, tak z grubej rury, to czy byśmy byli nadal razem. Przecież takie rzeczy się ludziom zdarzają. Na to składa się bardzo wiele rzeczy. Nam się poszczęściło. 

Pamięta pani pierwsze spotkanie?

Tak. Pojechałam do moich kolegów, którzy jako studenci szkoły teatralnej w Kielcach prowadzili zajęcia z harcerzami. I tam, ponieważ nie miał się kto mną zająć z mojej uczelni - z krakowskiej szkoły teatralnej - wskazali kolegę z łódzkiej filmówki, który nie miał akurat zajęć. I to był Igor. Powiedzieli mu: "Zajmij się kobietą, bo nie ma co z nią zrobić, a my mamy zajęcia" (śmiech). Spędziliśmy ze sobą pół dnia. A potem pisaliśmy do siebie listy. Nie SMS-y. Listy. Długie listy. 

To na pewno romantyczne. Ale czy łatwo było wtedy tworzyć związek na odległość?

Nie było łatwo, ale pisało się bardzo dużo listów. Czasem listonosz przynosił trzy w tygodniu. Ja zresztą wysyłałam tyle samo. I mam je cały czas. Czasem mi wpadają w rękę. To taki plik, który się nie mieści w jednej dłoni. Siadało się przy stole, pisało się do siebie, potem szło się na pocztę, przyklejało znaczek... (śmiech). To dzisiaj brzmi abstrakcyjnie.

O czym pisaliście?

Pisaliśmy o wszystkim. O tym, co się wydarza w naszych życiach i szkołach. Dlatego dziś te listy to dla mnie nie tylko wspomnienia, ale i kronika studiów, pierwszych zawodowych uniesień i upadków. Co mi wychodziło, a co nie. Co Igorowi się udawało i z kim miał zajęcia. Ale pisaliśmy też o tęsknocie. Nie mogliśmy się często widywać. Pociągi były drogie, poza tym nie mieliśmy czasu jeździć do siebie.

Często wraca pani do tych listów?

Nie. Leżą schowane w walizce na szafie. Raz na jakiś czas wpadają mi w ręce. Czekam na moment, w którym będę mogła zaproponować mojej córce, czy nie chciałaby ich przeczytać. To jeszcze chyba nie teraz, ale ten moment nadejdzie. Ja mam korespondencję swoich rodziców. Mama mi ją wręczyła niedawno. Dostałam cztery listy: trzy od taty i jeden od mamy. I wie pani, jaka jest moja refleksja z tych listów? Że oni się nieprzytomnie kochali. Jestem dzieckiem ogromnej miłości. To daje sporą siłę. 

Wzrusza mnie to. Naprawdę. A skoro już o miłości, to wróćmy do randek. Czytałam, że pociąg był tylko jednym ze środków lokomocji, którym zdarzało się podróżować. 

Ja jeździłam rzadziej do Igora niż on do mnie. Zresztą zawsze był dosyć impulsywnym człowiekiem i zdarzało mu się po zajęciach po prostu wyjść na trasę i łapać okazję. Przyjeżdżał do mnie autostopem niezapowiedziany, bo nie mógł mnie zawiadomić. Nie mieliśmy telefonów. Zdarzało się też tak, co wspominał długo mój nieżyjący już tata, że mój mąż, kiedy przyjeżdżał bardzo wcześnie rano, właził przez takie okienko do kuchni. Siadał w tej kuchni, przysypiał i czekał, aż my wstaniemy. Najczęściej najpierw spotykał się z moim tatą, który mówił mu wtedy: "Rany boskie, jak ty mnie wystraszyłeś". 

Czyli się lubili.

Bardzo. Mój tata uwielbiał mojego męża. I myślę, że Igor też bardzo kochał mojego tatę. 

Bardzo szybko nastąpiły zaręczyny. To chyba największy dowód na tę miłość.

Tu też trzeba powiedzieć, że po prostu podjęliśmy decyzję, że od razu po szkole idziemy razem do teatru. Być może dlatego chcieliśmy tę naszą relację "lekko zalegalizować". 

I jak wyglądał ten moment?

Mój mąż zwierzył się mamie, że chce się oświadczyć. Dostał od niej pierścionek i wręczył go pod Adasiem Mickiewiczem. Zaskoczył mnie. Nie zapytał najpierw moich rodziców, więc jak wróciłam z pierścionkiem na palcu do domu, to mama była zaszokowana. 

A ślub?

Wzięliśmy najpierw ślub cywilny. Ślub kościelny wzięliśmy po dwóch czy trzech latach. Pierwszy ślub był bardzo skromny. Nie było żadnej restauracji, żadnego dużego balu. To było przyjęcie w domu mojej ciotki w Krakowie. Nie wiem, czy było nas 20 osób. Pojawiło się sporo znajomych ze szkoły teatralnej. Sami młodzi ludzie. Nie było dalszej rodziny. Tylko najbliższa. Można powiedzieć, że był to młodzieżowy bankiet. Zresztą przyjęcie po ślubie kościelnym było jeszcze skromniejsze. Świętowaliśmy może w 10 osób.

Ma pani nadal w szafie swoją suknię ślubną?

Niestety nie. Ani jednej, ani drugiej. Suknię ze ślubu cywilnego sprzedałam, bo nie mieliśmy pieniędzy na życie po przeprowadzce do Kalisza. Była piękna. Nietypowa. Na grubym jedwabiu były malowane kwiaty przez łódzką artystkę. Suknia ze ślubu kościelnego była bardzo skromna, tak samo jak sam ślub. Mój tata przez pomyłkę zabrał ją do Londynu w walizce.

Jak to?

Zawieruszyła się i może została w Londynie. Tata nie wiedział, skąd się wzięła, czy ktoś o niej zapomniał. Mój tata jeździł wtedy z Teatrem Starym na występy. To był taki moment, kiedy ten teatr bardzo dużo podróżował.

Córka poszła w państwa ślady. To miłe uczucie widzieć, że zaraziło się dziecko życiową pasją?

Nie ma co ukrywać, każda aktorka przy zdrowych zmysłach woli, żeby jej córka aktorką nie została. To zawód, który jeździ na pstrym koniu. Nie jest zależny ani od twojej pracowitości, ani od talentu. To wypadkowa wielu rzeczy. To jest nieobiektywne i niesprawiedliwie, i nic się nie da z tym zrobić. To po prostu szczęście. Jakieś. Wcale nie cieszyłam się, kiedy mi to oznajmiła. Ale kiedy już to zrobiła, starałam się ją w tym wesprzeć. Pamiętam nasze długie rozmowy telefoniczne, kiedy studiowała we Wrocławiu. Rozmawiałyśmy o wierszu, o jej scenach, o tym, co gra i jak gra. Spędziłyśmy na telefonie długie godziny. Teraz, kiedy patrzę na nią na scenie, najczęściej płaczę. To pierwszy odruch. Ale jak już się ogarnę, to potrafię patrzeć bardzo krytycznie. I tak jak ona jest moim surowym krytykiem, tak ja jestem jej surowym krytykiem zawodowym. Wzrusza mnie moje dziecko na scenie, ale też dosyć szybko zaczynają do mnie docierać "rzeczy do poprawy". Tu mogła coś inaczej zagrać, tu inaczej powiedzieć. Pedagog się we mnie budzi. Ale daję jej wskazówki tylko wtedy, kiedy pyta. Nie pcham się sama. 

Zdarzało wam się o to kłócić?

Zdarzało się. Obie mamy włoski temperament. Dochodziło czasem do ostrej wymiany zdań. Potem nie odzywamy się godzinę, ale szybko nam mija. Zdarza się, że mamy na ten sam temat różne zdania. Nawet skrajnie różne. Czy staramy się siebie przekonać? Staramy się, ale zwykle to jest bezskuteczne. Każda zostaje przy swoim. 

Czego się pani od niej nauczyła?

Wolności. Wolności wyrażania. Wolności wyborów. Asertywności. I uczę się od niej, co jest w dzisiejszych czasach chyba najważniejsze, nieprzejmowania się pierdołami, bo szkoda na to czasu. Ale to wciąż jest proces.

Ma więcej z mamy czy taty?

Na szczęście z Igora. 

Dlaczego na szczęście?

Mój mąż jest człowiekiem o bardzo fajnym stosunku do życia; wolnościowym, radosnym, ale jednocześnie zauważającym rzeczy trudne i smutne. Nowe pokolenie kobiet też takie jest. Odważnie idą po swoje, nie boją się życia, cieszą się nim i są wrażliwe na innych. To znak, że idziemy w dobrym kierunku.

Dorota Kolak jest ze swoim mężem 40 lat
Dorota Kolak jest ze swoim mężem 40 lat
Dorota Kolak jest ze swoim mężem 40 lat
Źródło: ANDRAS SZILAGYI/MWMEDIA

#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.

Autor: Aleksandra Głowińska

Źródło zdjęcia głównego: PIOTR ANDRZEJCZAK/MWMEDIA

podziel się:

Pozostałe wiadomości