Renata Gabryjelska o rezygnacji z kariery i macierzyństwa, 20-letnim związku i wyprawie w Himalaje [TYLKO W CZT]

Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Źródło: archiwum prywatne
#COZAKOBIETA! Przejechała pół Polski za miłością, u szczytu kariery zniknęła z show-biznesu, postawiła wszystko na jedną kartę i... udało się. Choć nie zawsze było kolorowo, z dołka wyszła prosto na szczyt. I to nie byle jaki. Pierwszą bohaterką nowego cyklu Aleksandry Głowińskiej "Co Za Kobieta!" jest aktorka, reżyserka, miłośniczka psów i przekraczania własnych barier — Renata Gabryjelska.

Renata Gabryjelska o miłości

Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: To bardzo odważna decyzja powiedzieć sobie "dość" u szczytu kariery. Nie było strachu przed odrzuceniem — być może — życiowej szansy?

Renata Gabryjelska: Wtedy o tym tak nie myślałam. Jestem człowiekiem, dla którego miłość była wartością nadrzędną i motorem do działania. Długo na nią czekałam. Pojawiła się niespodziewanie. Wywróciła moje życie do góry nogami. Zakochałam się. Byłam wtedy młoda, miałam 29 lat i dużo więcej odwagi. To był wybór serca. Jestem z moim Stasiem 20 lat. Kawał czasu. To pokazało mi że, choć to była emocjonalna decyzja, to nie był tylko kaprys. To, co zrobiłam, to podążanie za miłością i poszukiwanie jej w drugim człowieku.

Dziś już pani nie szuka jej na zewnątrz?

Dzisiaj mam dużo więcej miłości w stosunku do siebie. Potrafię sobie wiele rzeczy wybaczyć, robić sobie drobne przyjemności, uciszyć wewnętrznego krytyka. Niebezpieczne jest uzależnienie od miłości kosztem własnego rozwoju. My, kobiety, jeżeli nawet się zakochamy, zawsze powinnyśmy umieć wyznaczać swoje granice i umieć zadbać o siebie. Przeprowadzając się do Krakowa wiedziałam, że mam kompetencje i umiejętności, dzięki którym sobie poradzę. A jeśli ich nie mam, to że je zdobędę i dam sobie radę bez względu na to, czy ta miłość ze mną będzie, czy nie. Wypracowałam sobie alternatywną drogę, która pewnie była trudniejsza niż granie w serialach, ale też przez to bardziej rozwijająca dla mnie. Czułam, że dzięki tej decyzji zmienię się jako człowiek. Potrzebowałam kolejnych bodźców.

Pod jednym z pani ostatnich wywiadów przeczytałam komentarz internauty. "Zrezygnowała z siebie, ale wygrała dwoje".

To zależy co dla kogo jest wartością. Warto sobie zadać sobie pytanie: co jest dla mnie ważne? Dla jednych gra w serialu, popularność, pierwsze strony gazet, jak "Playboy" czy "Elle", dobre zarobki to jest ważne. Z tej perspektywy, moja decyzja może wydawać się rezygnacją z siebie. Ale dla mnie wartością była miłość i rozwój. Chciałam być bardziej sprawcza w swoim życiu.

A tak się działo?

Grałam w "spektaklu", który mi pewne rzeczy ustawiał. Nie mówię, że to było złe. Z tych doświadczeń bardzo dużo wartościowych rzeczy zaczerpnęłam. Ale ja nie jestem typem gwiazdy. Premiery, spotkania, wywiady, ścianki, publiczne wystąpienia — to wszystko było okupione dużym stresem. Weszłam do show-biznesu, kiedy byłam młodą dziewczyną. Już wtedy rozumiałam, co to znaczy być popularną. Paparazzi robili mi zdjęcia. Cena, którą się płaci za te "okładki", jest bardzo wysoka. Nie chciałam jej płacić. Właściwie jedynym miejscem osoby popularnej, w którym może cieszyć się prywatnością, są cztery ściany własnego mieszkania. To jedyne bezpieczne miejsce. Ludzi nie interesowało to, co mam do przekazania, tylko to, ile przytyłam i czy zrobiłam botoks. Jestem introwertykiem. Lubię ludzi, ale potrzebuję wolności.

A jak patrzy pani na tamten moment z perspektywy czasu?

Myślę, że odcięcie się od wszystkiego nie jest najlepszą decyzją, jaką można podjąć. A ja wykonałam dość konkretne cięcie. Być może nie powinnam odcinać wszystkich rzeczy naraz. Może mogłam to inaczej poukładać, by łagodniej przez to przejść i nie skakać od razu na głęboką wodę. To była zmiana stylu życia, sposobu pracy, przeprowadzka do innego miasta. Nastąpiła też pełna zmiana w życiu zawodowym. W Warszawie grałam w serialu, pracowałam jako PR menedżer. W Krakowie trudno było mi znaleźć pracę, która byłaby dla mnie rozwojowa i ciekawa. Większość mediów działa w stolicy. Ta jedna decyzja pociągnęła za sobą wiele zmian, z którymi musiałam się zmierzyć. Z nowym życiem, które musiałam zbudować na nowo.

Żałuje pani?

Dużo lepiej jest szukać nowej pracy, mając starą niż rezygnować z pracy i zastanawiać się, czy uda się coś znaleźć. Korzystniej jest działać "na zakładkę". U mnie było odwrotnie. Dziś myślę, że bym to zmieniła. Zracjonalizowałabym swoje decyzje.

Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Źródło: archiwum prywatne

Renata Gabryjelska o aktorstwie

Zdarza się tęsknić za aktorstwem? Czy bycie po drugiej strony kamery zaspokaja ten głód?

Czasem, kiedy jadę taksówką, słyszę to pytanie. "Czy pani jeszcze wróci kiedyś na ekrany?" - to bardzo miłe, że jest jeszcze grono osób, które mnie pamięta. Nie wzbraniam się przed tym, ale i aktywnie nie poszukuję ról. Pracuję jako reżyserka, realizuję projekty. Nie mówię nie. Może byłoby to ciekawe doświadczenie po latach. Czuję się spełniona w tym, co robię, ale sprawdziłabym, z ciekawości, jak poszłoby mi po drugiej stronie.

Nie myślała pani o tym, żeby się obsadzić we własnym filmie?

Są tacy reżyserzy, ale na razie o tym nie myślę. Nie wiem, czy bym potrafiła jednocześnie grać i prowadzić umiejętnie i świadomie całą ekipę aktorską. Nie jestem też pewna, czy byłabym zachować obiektywizm wobec siebie. To byłoby największą trudnością. Staram się budować w sobie czułość i akceptację do siebie samej. Ale zdarza się, że jestem wobec siebie bardzo krytyczna. Byłoby to z pewnością ciekawe wyzwanie. Zobaczymy.

Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Źródło: fotograf: Andrzej Stawiński

Coraz mniej mówi się o sztuce, coraz więcej o stylu życia.

Świat się zmienił, ludzie się zmienili, ich zapotrzebowanie na kontent. Nie ma co z tym walczyć. Mogę rozmawiać o tym, co jem, jak o siebie dbam. Nie muszę rozmawiać o filozofii, chociaż to lubię najbardziej. Ale ludzi to nie interesuje. Nie mam z tym problemu. Zawsze jednak chciałam opowiadać ciekawe historie, dlatego skończyłam studia reżyserskie i zaczęłam robić dokumenty i fabuły. Kreowałam historie. Wyszukiwałam sobie bohaterów. Próbowałam ich oczami spojrzeć na świat. To, że mogę wywołać w ludziach emocje, zmianę w sposobie myślenia — to po to warto żyć, po to warto tworzyć, wtedy moje życie ma sens. Nawet jeśli grono odbiorców jest mniejsze.

Ale ta niszowa widownia docenia.

Miałam jedną taką niesamowitą sytuację. Wtedy pomyślałam, że dla takich chwil warto żyć. Robiłam dokument o bezdomnym pucybucie, który mieszkał na krakowskim dworcu. Skończyłam go, a mój bohater — Janek — zniknął. Zostałam zaproszona z tym dokumentem do Gdańska do filmowego klubu dyskusyjnego. Organizatorzy poprosili mnie, żeby przyjechał ze mną Janek. "Zaproś go, przyjedźcie razem" - mówili. Chodziłam po dworcu, szukałam, ale nigdzie go nie było. Nie miał telefonu, więc nie było jak się z nim skontaktować.

Pojechała pani sama?

Tak. Proszę sobie wyobrazić, że pociąg zatrzymał się na stacji Gdańsk Wrzeszcz, a ja usłyszałam znajomy głos. "Buciki czyszczę". Wyskoczyłam z fotela, krzyknęłam: "Janek! To niesamowite! Właśnie jadę na premierę naszego filmu! Zaczyna się za godzinę". Zabrałam go ze sobą. Pierwszy raz oglądał ten film na dużym ekranie. Siedzieliśmy razem. Obok siebie. Na końcowych napisach spojrzałam na jego twarz. Oboje płakaliśmy. On był gwiazdą tego wieczoru. Wyszedł na scenę, rozdawał autografy. Może to zbieg okoliczności, a może tak miało się wydarzyć. Na pewno było w tym coś magicznego. Największą wartością bycia reżyserem, tworzenia jest możliwość uwrażliwienia ludzi, zmiany postrzegania przez nich pewnych kwestii, jak w przypadku Janka bezdomności. A jeśli chodzi o aktorstwo... Trudniej było mi to uzyskać. Nie jestem zawodową aktorką. Z wykształcenia jestem prawnikiem.

Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Źródło: fotograf: Andrzej Stawiński

Z kim chciałaby się pani spotkać w pracy? Bez różnicy czy przed, czy za kamerą.

Zobaczyłam go pierwszy raz w filmie o Paktofonice, "Jesteś Bogiem". Dawid Ogrodnik już wtedy bardzo mi się podobał. To ciekawy chłopak z dużym talentem. Przez lata obserwuję jak się rozwija, dojrzewa. I chciałabym jeszcze popracować z Joasią Kulig, miałam już to szczęście spotkać się z nią na planie mojego debiutu fabularnego „Safe Inside”.

Renata Gabryjelska o wyprawie w Himalaje

Zakładam, że to się spełni. Jak większość rzeczy, które sobie pani założyła. Na przykład wyprawa w Himalaje. Nie było strachu? Nie pojawiła się myśl, że skoro serce może nie wytrzymać, to jednak nie Nepal, że na Śnieżce też będzie fajnie?

Był strach. Ale u mnie to tak działa. Nie jestem osobą bardzo odważną. Boję się, ale robię. Ten pomysł zrodził się, kiedy miałam 16 lat, ale zawsze to odkładałam. Zawsze było coś ważniejszego. Od dziecka miałam zdiagnozowaną wadę serca wszyscy mówili: "Po co ty się tam wybierasz". Później przeżywałam kryzys…

Związany z?

Problemami w naszej firmie. Miałam taki moment, że czułam, że muszę zrobić coś ważnego dla mnie, żeby poczuć swoją siłę. W tamtych latach czułam się bardzo źle. Czułam się słaba. Słaba fizycznie i słaba psychicznie. Miałam wtedy naprawdę trudny czas. Musieliśmy zwalniać pracowników. Zmarł mój ukochany psiak. Położył się wieczorem spać i rano już się obudził. To była nagła śmierć. Straciłam ciążę. Zaczęłam chorować. Było naprawdę bardzo ciężko.

Z dołka prosto na szczyt.

Lubię stawiać sobie duże cele, one mnie mobilizują do działania. Po prostu obudziłam się któregoś dnia i podjęłam decyzję, że pojadę w Himalaje. Połączyłam wtedy dwie pasje reżyserską i wspinaczkową. Wzięłam ze sobą telefon z dobrą kamerą, koleżankę i nagrałyśmy całą wyprawę. Nasze zmagania. Nasze wejście na szczyt. Powstał z tego siedmioodcinkowy serial. Chciałyśmy przez to powiedzieć: "Nie bój się spełniać marzeń". Naucz się czegoś nowego, zyskaj nowe kompetencje. Nie stój w miejscu. Działaj!

Jak wyglądają przygotowania do takiej wyprawy?

Przede wszystkim trening siłowy. Po raz pierwszy zaczęłam regularnie ćwiczyć z obciążeniami. Moje ciało wtedy było galaretowate, nie miało mięśni. Wiedziałam, że nie mogę tak pójść w Himalaje. I to było moje paliwo, żeby dźwigać codziennie ciężary, chodzić z plecakiem pod górę. Przyświecała mi też myśl, że dzięki temu, że zrobię z tej wyprawy dokument, to mogę też coś zrobić dla innych. Chciałam pokazać tym sobie i wszystkim kobietom, że można postawić na siebie, że może to spowoduje, że kobiety zaczną się sobą bardziej interesować, swoimi potrzebami, marzeniami. My ciągle dbamy o innych, a prawie nic nie robimy dla siebie. W moim pokoleniu to było dla kobiety normalne, że ona stawia siebie na ostatnim miejscu. Wszystko było ważniejsze: dzieci, mąż, dom. To był też mój bunt przeciwko stawianiu siebie zawsze na końcu. Moje marzenia też są ważne. Oczywiście, żeby nie było, nie poszłam w Himalaje na wariata. Zrobiłam wszystkie badania, byłam u lekarza.

I co powiedział?

Że idę na własne ryzyko i to moja decyzja. Na prawie 6 tys. metrów karetka nie dojedzie, jakby się coś stało. Zabezpieczyłam się, wzięłam lekarstwa. To była tak silna potrzeba we mnie, że mimo ryzyka czułam, że po prostu muszę to zrobić. Dotarłam do Everest Base Camp na wysokości (5 364 m.npm). Ponad 160 km w górach. To był trekking, który trwał 20 dni.

Co było najtrudniejsze?

Główną trudnością tych wypraw jest to, że z małą ilością tlenu. Bardzo trudno się oddycha. Podejścia nie są takie trudne, ale każdy ruch jest spowolniony. Wstaje się o 4 nad rano codziennie. Dni są krótkie, więc trzeba wyjść bardzo wcześnie. Przez kilka dni człowiek się nie myje, bo nie ma na to warunków. Jest zimno. Powyżej 4000 m.npm są problemy ze spaniem. Bóle głowy. Ale są plusy, bo się chudnie. 6-7 kilogramów spokojnie się zrzuca.

Renata Gabryjelska w Himalajach
Renata Gabryjelska w Himalajach
Renata Gabryjelska w Himalajach
Źródło: archiwum prywatne

Co sobie pani tym udowodniła?

Że potrafię. Że jeśli mam jakiś plan, jakiś pomysł, to go zrealizuję. Ta wyprawa dała mi bardzo dużo siły i wiary w siebie. Perspektywa Himalajów otworzyła mi oczy. Widziałam bardzo ciężko pracujących ludzi. Pracujących dzieci. Tam nie ma obowiązku edukacji. Nie mają w zasadzie żadnych możliwości na zmianę swojego życia. To pozwoliło mi sobie uświadomić, jak wiele rzeczy mamy. My, ludzie mieszkający w Europie, w Polsce. Mamy ciepłą wodę w kranie, której nie doceniamy. To był dla mnie moment, w którym zatrzymałam się i pomyślałam o tym, ile w moim życiu jest dobrego. Zauważyłam to, mimo kryzysu, przez który przechodziłam. W tych górach jest ogromny spokój i akceptacja dla tego, co ma nastąpić, mimo że pochłonęły tysiące istnień ludzkich. To doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu. Często zadaję sobie pytanie: "Czy mam na tę konkretną sytuację wpływ?". Jeśli odpowiedź brzmi "nie", to odpuszczam. To się sprawdza na wielu płaszczyznach. I myślę, że to jedna z najważniejszych lekcji, jaką wyniosłam z gór. Umiejętność odpuszczania. Codziennie staram się też przywołać w myślach wszystko to, za co jestem wdzięczna.

Renata Gabryjelska podsumowuje 50 lat życia

Niedawno świętowała pani 50. urodziny. Piątka z przodu coś zmienia?

Nie mam na to wpływu. Co mogę zrobić? Zadać sobie kilka pytań: Czy moje życie było piękne i wartościowe? Co mogłam zrobić inaczej? Co pozostanie z tego, co było i jest dla mnie ważne? Co jeszcze mogę zrobić wartościowego dla innych dla siebie? Mogę się wkurzać na przemijanie i zmarszczki, ale jedyną drogą jest akceptacja...

Ta droga jest trudna.

Też. Ale opowiem historię, którą uwielbiam. Są dwie kobiety po "60". Dla jednej życie się kończy, uporządkowuje swoje sprawy, bo nic więcej jej nie zostało. Dla drugiej to świetny czas, bo właśnie ma masę przestrzeni na to, żeby realizować swoje pasje. I rozpoczęła w wieku 65 lat wspinaczkę wysokogórską. Nazywała się Hulda Crooks. Wspinała się do 91 r.ż. i zdobyła 97 szczytów. I ja myślę o tym w ten sposób. Dzięki tej piątce i doświadczeniu mogę być mentorem dla innych. Zarówno w projektach biznesowych, jak i filmowych. Dzielę się doświadczeniem i to jest satysfakcjonujące. Nie byłoby możliwe, gdyby z przodu stała trójka.

Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Renata Gabryjelska w obiektywie Roberta Wolańskiego
Źródło: archiwum prywatne

Wracając do wdzięczności, o której rozmawiałyśmy... Za co dziś jest pani wdzięczna?

Jestem wdzięczna za to, że mimo że się bałam, miałam odwagę, by podejmować trudne decyzje. Jestem wdzięczna za wrażliwość, którą kiedyś uważałam za ogromną słabość, a dziś jest moim atutem. Jestem wdzięczna za moich rodziców, za to, że są ze mną, wspierają mnie, kibicują i są moimi przyjaciółmi. Za przyjaciół i relacje, które mam. Za mój związek. Jesteśmy razem 20 lat, choć decyzję o byciu ze sobą podjęliśmy zupełnie spontanicznie. Jestem wdzięczna za moje psiaki. Wszystkie 11, które były w moim życiu. Kochałam je jak dzieci. Jestem wdzięczna za bezinteresowną miłość, którą mi dały.

Jest coś, czego pani żałuje?

Na pewno kilka rzeczy zrobiłabym inaczej. Ale czasu nie cofnę, nie mam na to wpływu, więc odpuszczam. Parę lekcji musiałam odrobić. To nie było tak, że moje życie zawsze było pełne dobrych decyzji. Podjęłam też kilka nie najlepszych, ale staram się te lekcje odrobić.

Oddała pani serce zwierzętom. Dziś mówi się, że kobiety nie decydują się na dzieci, bo czworonożni przyjaciele wypełniają tę "lukę". Pani nie myślała nigdy o macierzyństwie?

Chciałam zostać mamą, ale z pewnych powodów się to nie udało. To nie było tak, że nigdy o tym nie myślałam. W pewnym momencie po prostu odpuściłam sobie starania. Miłość przelałam na swoje zwierzęta. Nie każda kobieta ma obowiązek bycia matką. Jedne chcą i bardzo dobrze, drugie nie chcą i szanujmy ich decyzje, zamiast wywierać presję i oceniać. Ja się staram nie oceniać. Łatwo zaszufladkować, co jest dobre, co jest złe. Często decyzje kobiet, które nie mają dzieci, są czymś uwarunkowane. Nie nam to oceniać. Nie nam kwestionować ich wybory. To jest absolutnie ich prawo.

"Nie jestem gotowa na taki heroizm" - powiedziała kiedyś Ewa Chodakowska.

Nie każda kobieta jest gotowa, ale to, że powinna, jest bardzo zakorzenione w polskiej mentalności. I to jest klasyczny przykład etapowego myślenia o życiu. Musi być najpierw to, potem to i musi być tak, a nie inaczej. Na szczęście dziś, my kobiety, mamy możliwość, żeby o wielu sprawach decydować. I powinnyśmy to robić. Nie możemy się dać zapędzić pod ścianę przez różne decyzje różnych mężczyzn, którzy chcą za nas i o nas decydować, jak chociażby w prawach reprodukcyjnych. To jest wyłącznie decyzja kobiety.

Od 20 lat dzieli pani życie z tym samym mężczyzną. Istnieje jakiś sekretny sposób na udany związek?

Razem ze Staszkiem bardzo dużo przeszliśmy. Związek to jest wypadkowa bardzo wielu rzeczy. Przede wszystkim trzeba swojego partnera po prostu lubić. Czuć się dobrze i swobodnie w jego towarzystwie, by móc o wszystkim szczerze porozmawiać. Pośmiać się. A drugą rzeczą jest akceptacja. Mój mąż akceptuje mnie taką, jaka jestem i nie usiłuje mnie zmieniać. I to jest najwyższa wartość tej relacji. Ja jestem gorsza pod tym względem, bo mnie się zdarza mówić mu, żeby coś może zrobił inaczej (śmiech). Ale bardzo to w nim cenię. Bycie razem składa się z codzienności. Małych codziennych chwil i rzeczy. Nie kłócimy się o źle odstawioną szklankę czy brudne naczynia w zlewie. Przyjaźń, akceptacja, życzliwość i poczucie humoru.

A propos tych niezmytych naczyń... Pary na początku związku, kiedy się docierają, kłócą się o zostawione skarpetki w salonie, niewłożone naczynia do zmywarki. O co ludzie kłócą się po 20 latach wspólnego życia?

My się w ogóle nie kłócimy o rzeczy codziennie. I w ogóle rzadko się kłócimy. A jeśli już, to te spory dotyczą raczej podejścia do kluczowych spraw. Na przykład: jak się opiekować psem po operacji. Staszek jest bardzo restrykcyjny, zasadniczy, a ja jestem z kolei taka, że pozwalam sobie na więcej swobody. Albo kłócimy się o to, gdzie będziemy mieszkać. Ja chciałabym wrócić do Warszawy, mój mąż nie pali się do przeprowadzki. Szkoda czasu na sprzeczanie się o drobiazgi. Jak coś źle stoi, to to przestawię. Jak trzeba pozmywać, to pozmywam. On robi to samo.

Trudno jest być partnerem Renaty Gabryjelskiej?

Trudność może polegać na tym, że lubię stawiać sobie wyzwania. Jestem ciekawa świata i dużo takich sytuacji prowokuję. Startowałam 27 marca w półmaratonie warszawskim. Przebiegłam 21 km. Dla niektórych może to być fajne, ale dla niektórych nie. Bo ten start wiązał się z tym, że przez dwa lata przygotowywałam się do startu. Zaczynałam od zera, bo nie miałam żadnych doświadczeń z bieganiem... Cztery razy w tygodniu treningi biegowe, plus trening siłowy, więc mój czas był ograniczony. Miałam dwie kontuzje Achillesa i mój mąż musiał ze mną przez to przechodzić. Cały czas chcę się czegoś uczyć i zdobywać kolejne kompetencje. Jestem certyfikowanym coachem ICC. Skończyłam w międzyczasie studia podyplomowe na kierunku Coaching i Mentoring. To jest moja pasja. I z tym trzeba się pogodzić, że za chwilę znowu będzie coś, co będę eksplorować. Lubię porządek, ale nie jestem dogmatycznie przywiązana do niego. Mam z tym luz, ale nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Jak zarobię pieniądze, to nie gromadzę ogromnych oszczędności, ale wydaję głównie na rozwój, na szkolenia, na wyprawę w Himalaje.

Można pozazdrościć nie tylko determinacji i ambicji, ale i wyglądu. Co trzeba robić, żeby wyglądać tak dobrze?

Jest świetna książka "Jedna rzecz" G. Keller, Jay Papasan. Autorzy proszą, abyśmy zadali sobie pytanie w każdym obszarze naszego życia, to może być miłość, biznes, finanse, zdrowie, jaka jest jedna rzecz, którą wdrażając lub wykluczając, wpłynie na inne obszary naszego życia. I ja sobie zadałam pytanie: „Jaka jest ta jedna rzecz w kontekście mojego zdrowia”. Dla mnie tą jedną rzeczą była dieta. To jest może proste, ale działa. Od trzech lat nie jem mięsa. Nie jem cukru, słodyczy. Ograniczyłam nabiał i gluten. Kiedyś nie jadłam zdrowo. Dużo pracowałam, jadłam hot-dogi, hamburgery, wieczorem kupowałam coś na stacji benzynowej. Teraz przestrzegam tej diety, oczywiście zdarza mi się czasem zjeść np. bezę, ale zauważyłam, że zdrowe odżywianie przekłada się nie tylko na samopoczucie, hormony, cholesterol, ale też na kondycję skóry, na cellulit. Po wyprawie w Himalaje zaczęłam też dużo ćwiczyć. Wymyśliłam sobie, że pobiegnę przez pustynię Atacama w Chile. Oczywiście to marzenie jest szalone, ale dzięki temu zaczęłam znowu trenować. Biegać zaczęłam w wieku 47 lat. Nigdy wcześniej nie biegałam. Dziś już wiem, że Atacamy nie zrobię ze względu na kontuzje Achillesa. Po prostu nie mam predyspozycji. Odpuściłam. Nie komplikuję sobie życia. Na tym etapie czuję, że nic nikomu już nie muszę udowadniać. To, co robię, robię, bo lubię.

Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Renata Gabryjelska na planie
Źródło: fotograf: Andrzej Stawiński

#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Autor: Aleksandra Głowińska

Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości