Aleksandra Czajkowska, cozatydzien.tvn.pl: Nie lubi pani castingów, nie zazdrości koleżankom po fachu. Trochę odczarowuje pani zawód aktorki, postrzegany w ten sposób przez "pewne" grono osób.
Agnieszka Suchora: Bo castingi to sytuacje, gdzie w niesprzyjających przeważnie okolicznościach, właściwie bez partnera, trzeba zagrać na pstryk, wiedząc, że w jakimś sensie walczy się o rolę. To sytuacja, która dla nikogo nie jest komfortowa. I to się w ogóle nie zmienia z biegiem lat. Tak samo to przeżywałam, jak byłam bardzo młodą aktorką i teraz też tego nie lubię. Jest to rodzaj niewygody. Ale jak mówił mój mąż: "lata pracy po ulicy", więc może jest to trochę łatwiejsze, ale i stresujące i niewygodne.
Wiele osób podkreśla, że w show-biznesie, w świecie mediów, nie ma prawdziwej przyjaźni.
Znam to środowisko od środka, więc mogę państwu przysiąc, że jest wiele prawdziwych, głębokich, serdecznych przyjaźni. To jest stereotyp, że rywalizacja jest na pierwszym miejscu i ta rywalizacja w zawodzie uniemożliwia inne relacje. Tak nie jest.
Resztę wywiadu przeczytasz pod materiałem wideo:
Zaczynała pani pracę w Teatrze Współczesnym i cały czas jest pani z nim związana. Teraz nastąpiła zmiana dyrekcji. Ma pani jakieś obawy z tym związane?
Rzeczywiście sytuacja jest niezwykła, bo jestem z tym teatrem związana 34 lata i przez te lata miałam jednego dyrektora. Maciej Englert świetnie kierował Współczesnym, dawał nam poczucie bezpieczeństwa i był prawdziwym gospodarzem tego miejsca. To się zmieni w tym roku. Dyrektorem naczelnym będzie Wojtek Malajkat, a dyrektorem artystycznym będzie Marcin Hycnar. Znam obu panów, cenię obu panów. Patrzę na to ze spokojem i z ciekawością. Myślę, że będzie dobrze.
Teatr Współczesny to dla pani wyjątkowe miejsce? Oczywiście pytam pod względem zawodowym, ale też prywatnym, bo jak wiemy, to właśnie tam poznała pani swojego męża.
Jestem tam od początku swojego życia zawodowego, więc nie znam innych realiów pracy. Zdarzyło mi się oczywiście zagrać parę razy w innym teatrze, ale to były epizodyczne sytuacje. Ja już nie umiem oddzielić siebie od tego miejsca. Prawdopodobnie w ogóle nie jestem obiektywna, jeśli chodzi o ten teatr.
Trochę taki drugi dom? Nie lubię tego sformułowania. To miejsce, które jest szalenie ważne w moim życiu. Ten teatr się specjalnie przez te lata nie zmienił. Może to dobrze, może to źle. Ja to lubię, lubię też pewne niewygody w tym teatrze, bo to jest dla mnie jakaś ciągłość, to jest dla mnie jakiś constans. Zdarzyło się tam dużo dobrych dla mnie rzeczy. Mam nadzieję, że jeszcze troszeczkę tam pobędę.
Więc wróćmy do początków aktorstwa. Mówiła pani, że był to oczywisty wybór ze względu na to, że tata był aktorem, a mama suflerką w teatrze.
Urodziłam się w Lublinie i tam spędziłam pierwsze lata swojego życia. Jako dziecko dużo czasu spędzałam za kulisami Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie, nawet dwa razy brałam udział w przedstawieniu. Uwielbiałam to miejsce, atmosferę teatralną, zapachy, tych ludzi. Chyba już wtedy wiedziałam, że zostanę aktorką.
Nigdy nie było planu B? Plan B był tylko w momencie zdawania na studia, ponieważ wtedy tak samo jak teraz było bardzo trudno się dostać do szkoły. Nie było czegoś takiego jak gap year. Nie można było w tamtych czasach pojechać sobie np. na rok do Anglii i pracować w restauracji. Tak naprawdę jedynym pomysłem były jakieś inne studia, więc złożyłam papiery na historię sztuki, ale nie zakładałam, że będę to studiowała, bo byłam zdeterminowana, żeby być w szkole teatralnej. Byłam w szoku, jak się okazało, że się dostałam.
Rodzice nie byli zaskoczeni?
W 1985 roku mój ojciec zginął w wypadku samochodowym, nie dożył tego momentu, ale znał moje plany. Miała pani wtedy 17 lat.
Tak. Już od początku liceum rodzice wiedzieli, że chcę iść do szkoły teatralnej. Wahałam się tylko, czy to będzie Kraków, czy to będzie Warszawa. Moja mama zdecydowanie była za tym, żeby to była Warszawa, żeby było bliżej. Mieszkaliśmy w Gdańsku. Nie byli tym zachwyceni, ale się pogodzili. Mówili, że to trudny zawód, że nie wiadomo jak to pójdzie, że może lepiej by było, gdybym została lekarką. Mój ojciec o tym marzył.
Mama też miała jakieś marzenia co do zawodu, który miałaby pani wykonywać?
Dobrze znała blaski i cienie aktorstwa, a zwłaszcza cienie. Była blisko tego. Ale jakoś nie przypominam sobie trudnych rozmów na ten temat.
Ostatnio miała pani dość intensywny czas jeśli chodzi o premiery filmowe. Niedawno do kin trafił film "Sami swoi. Początek". Jakie to uczucie zagrać w prequelu kultowej już trylogii w reż. Sylwestra Chęcińskiego?
Z Arturem Żmijewskim, czyli reżyserem filmu byliśmy razem w grupie podczas studiów, a to bardzo zbliża. Często robiliśmy razem sceny i mieliśmy wspólne egzaminy, więc mamy jakąś taką szczególną więź. Artur do mnie zadzwonił, proponując mi wzięcie udziału w tym filmie. Od razu wyraziłam swoje obawy, bo uważam, że mierzenie się z legendą jest bardzo ryzykowne. Wstyd przyznać, ale nie miałam pojęcia, że Andrzej Mularczyk, który jest autorem "Samych swoich", "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć" napisał również pierwszą część tej historii, która dzieje się na Kresach. Kiedy okazało się, że to jest na podstawie oryginału, stwierdziłam, że dlaczego nie? Poza tym dostałam bardzo ciekawą propozycję. Gram tam Starą Ziębicką i rzeczywiście, nie wiem, jak moja bohaterka ma na imię (śmiech). Opisana w scenariuszu jako Stara Ziębicka zgięta w pałąk. Jest to matka Rózi, żony Pawlaka, więc ja jestem teściową jednego z dwóch głównych bohaterów.
W serialu "Daleko od noszy" wcieliła się pani w postać pielęgniarki Barbary Es. Przez wiele lat była z nią pani utożsamiana. Nie uważa pani, że wpadła do szufladki?
Chyba nie, bo po "Daleko od noszy" dostałam kilka propozycji zagrania zupełnie innych ról. Ja się tak strasznie tym wszystkim mnie przejmuję. To nie jest tego warte. Żeby było jasne — ja lubię swój zawód. Staram się go uprawiać bardzo odpowiedzialnie. Cenię i szanuję swoich widzów, ale nie dam sobie w tej sprawie upuścić krwi. Więc nie kombinuję cały czas w głowie, nie zastanawiam się, czy jakaś rola mnie zaszufladkuje. To jest zawód, który trzeba uprawiać. Ja się z tego utrzymuję. To jest moja praca. Myślę, że takim zdrowym balansem w ogóle w tym zawodzie jest dla mnie to, że jestem na stałe w teatrze etatowym, repertuarowym więc...
Więc nie musi się pani martwić o to, że skończą się role filmowe? Tutaj nawet nie chodzi o martwienie się. Tylko to jest trochę inny rodzaj pracy. Ja po prostu jestem aktorką głównie teatralną. Bardzo fajnie, jak zdarzają się rzeczy poza teatrem. Czasami nie mogę ich zrobić, bo teatr ma pierwszeństwo. I to mi daje zdrowy dystans.
W pani i Krzysztofa Kowalewskiego ślady poszła wasza córka Gabriela, jest studentką Akademii Teatralnej. Zareagowała pani równie łagodnie do tego pomysłu jak pani rodzice?
W tym kontekście z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że zawsze byłam za. Ja nawet byłam zdziwiona, że ona nie chce iść w tę stronę.
Naprawdę?
Tak, bo nie chciała. Miała zupełnie inne plany i skończyła wcześniej inne studia. Uważam, że to jest fantastyczny zawód. I byłam zachwycona, jak powiedziała, że chce zdawać do szkoły. Trzymałam kciuki i się ucieszyłam, że się dostała za pierwszym razem.
To dość zaskakująca reakcja ze strony rodzica-aktora. Zazwyczaj jest całkiem odwrotnie.
Płacz, histeria, zakazy? Dokładnie.
Ale to jest hipokryzja. Bo jeżeli sama uprawiam ten zawód już wiele lat i jakoś to się udaje w tym sensie, że normalnie mogę się z tego zawodu utrzymać, nie musiałam zmieniać branży, jestem bardzo zadowolona, lubię to, sprawia mi to frajdę i uważam, że to jest jeden z najfajniejszych zawodów w ogóle, to jak mogę zakazać tego mojej córce? Gdybym powiedziała: "och nie, tylko żeby moja córka nie uprawiała tego zawodu", byłoby to po prostu zakłamanie i uważam, że dla widzów byłoby to dziwne. Czyli dla siebie uważam, że to jest świetne, a dla córki chcę czegoś innego? Ja przede wszystkim chcę, żeby moja córka była szczęśliwa, więc jeżeli wybiera to i jest zadowolona, no to świetnie.
W ciągu ostatnich lat dużo mówi się o osobach, które otrzymują duże role filmowe i serialowe bez odpowiedniego wykształcenia, ale z odpowiednią ilością osób obserwujących w mediach społecznościowych, co miałoby przyciągnąć widzów przed ekrany. Aktorzy są w tym temacie podzieleni, Po której stronie barykady stoi pani?
Rozumiem, że to jest jakiś duży temat, tak?
Rozumiem, że dla pani nie? (śmiech)
Ja nie miałam w ogóle świadomości, że tak się dzieje. Co sądzę o tym, że grają ludzie, którzy na przykład nie mają za sobą wykształcenia teatralnego? Na świecie, jeżeli ktoś jest zdolny, naprawdę nie musi kończyć specjalnych kursów. Jeżeli ktoś jest utalentowany i trafia do kina, jeszcze przy okazji ma szczęście, że trafia na dobrych partnerów, którzy gdzieś go pociągną i czegoś go nauczą, to najważniejszy jest efekt.
Pani stroni od mediów społecznościowych.
Nie mam Instagrama, więc w tym sensie ilość polubień nie wpływa na moją pracę. Wspaniale, że mnie w ogóle jeszcze zatrudniają (śmiech).
Czyli nie była pani w takiej sytuacji...
Że przegrałam casting z kimś, kto miał więcej lajków? Nie przypominam sobie. Ale ja też jestem trochę z innego pokolenia. Największe zagrożenie mogą czuć ludzie, którzy kończą dopiero akademię, zaczynają swoją drogę. Myślę, że młodzi mają teraz na pewno inny rodzaj konkurencji. Ale to mnie już w ogóle nie będzie dotyczyć.
Jest pani poza tym. Może dobrze.
Myślę, że nawet bardzo.
Na przestrzeni ostatnich lat możemy zauważyć różnicę w ilości ról dla dojrzałych kobiet w polskim kinie. Jeszcze niedawno aktorki z ról amantek przeskakiwały do ról matek i babć, bez możliwości zagrania czegoś pomiędzy.
Ten problem również dotyczył teatru. I wynikało to też z literatury, bo zawsze było mniej ról dla kobiet i mało ról dla kobiet dojrzałych. I taki naturalny układ, że jak już się wychodzi z amantki, to się przechodzi do matrony. Dawne czasy. To się zmienia, bo teatr się zmienia. Literatura teatralna się zmienia, wystarczy popatrzeć na kilka dobrych scen w Polsce, żeby zobaczyć, jakie świetne role mają dojrzałe aktorki do zagrania. Moment starości się przesuwa. Kino coraz częściej sięga po dojrzałych, albo wręcz starych bohaterów. Temat miłości np. nie jest zarezerwowany tylko dla młodych ludzi.
Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to chciałabym zapytać o ageizm. Miała z nim pani do czynienia?
Na szczęście nie. Sama wiem, które role są po prostu już nie dla mnie. I to jest taki zawód, gdzie niestety pewnych ról w pewnym wieku po prostu nie możemy i nie powinnyśmy grać — my, aktorki, bo jeśli chodzi o facetów, to się nie wypowiadam.
Studiowała pani w latach 80., kiedy fuksówki i inne zachowania przemocowe miały się dobrze. Jak pani wspomina ten czas pod tym względem? Spotkała się pani z niewłaściwymi zachowaniami?
Na pewno tak. I na pewno doświadczyłam tego w swoim życiu zawodowym, ale myślałam wtedy, że to jest normalne, że tak bywa w tym zawodzie. Tolerowaliśmy rozmaite przekroczenia. Na szczęście czasy się zmieniły, ktoś pierwszy powiedział basta i bardzo się cieszę, że ten temat stał się tematem debaty publicznej, że się o tym mówi, że się to piętnuje i że się na to nie zgadza. Szkolenia antymobbingowe stały się normą w instytucjach kultury. Bardzo ważne, a może najważniejsze to nie być obojętnym i reagować na każde niewłaściwe zachowanie, zwłaszcza kiedy jesteśmy świadkami takich sytuacji.
Widziała pani jako obserwator taką sytuację, w której mogła pani zareagować?
Tak, ale kilka razy nie zareagowałam i bardzo tego żałuję. To jest bardzo prosty mechanizm. Po pierwsze nie zachowuj się tak, jak nie chcesz, żeby w stosunku do ciebie się zachowywano. I jeżeli widzisz, że ktoś jest w takiej sytuacji, która dla ciebie byłaby niewygodna, to po prostu reaguj. Tyle.
Zejdziemy teraz trochę z tematu aktorstwa, gdyż chciałabym wspomnieć jeszcze o projektowaniu i aranżacji wnętrz, bo tym również się pani zajmuje.
Nie jestem wyjątkiem. Mam kolegów, którzy oprócz uprawiania z powodzeniem tego zawodu zajmują się czymś, co jest ich hobby i potem przekuwają to na drugą profesję i czynią z tego biznes. Dokładnie tak samo zrobiłam. Niektórzy piszą scenariusze, niektórzy zajmują się stolarstwem. Ja akurat zajęłam się projektowaniem wnętrz oraz można powiedzieć budowaniem czy też tworzeniem przestrzeni. Zaczęło się tak niewinnie od pasji, od hobby, a potem przez jakiś czas było moim głównym źródłem zarobkowania.
Myślała pani o tym, żeby pokazać większemu gronu odbiorców swój talent, pasję i to, co pani robi na przykład w programie telewizyjnym?
Tak, myślałam o tym. Nawet wzięłam udział w kilku takich programach, ale to nie bardzo się udało, więc dałam spokój.
6 lutego minęły trzy lata od śmierci Krzysztofa Kowalewskiego. Czy z czasem jest pani łatwiej mówić o tym?
W ogóle nie jest łatwiej i chyba nie potrafię o tym mówić w wywiadach. Nie potrafię, nie chcę i nie mam takiej potrzeby.
Pani Agnieszko, czy ma pani jakieś niespełnione marzenie związane z zawodem?
Nie, nie mam niespełnionego marzenia związanego z zawodem, ponieważ nigdy nie miałam marzeń związanych z zawodem. Nie miałam wymarzonych ról, wymarzonych tekstów do zagrania.
To, co się trafiało, było ok?
Myślę, że miałam dużo ciekawych a czasem niespodziewanych propozycji, bardzo konkretne marzenia są pułapką, bo można całe życie takiego marzenia nie spełnić i mieć wieczną frustrację z tego powodu. Lepiej mieć otwartość i luz.
Czego mogę pani życzyć?
Banalnie, proszę mi życzyć zdrowia. To jest podstawa. Jak się jest zdrowym, to wszystko można zrobić.
Zatem życzę Pani zdrowia, ale również wielu ciekawych propozycji zawodowych. Dziękuję na rozmowę.
Dziękuję również.
#ZZA KADRU - to cykl Aleksandry Czajkowskiej, która rozmawia o kultowych filmach z kultowymi aktorami. Jak wspominają pracę na planie, czy przyjaźnie zawarte wtedy przetrwały do dziś, czy film stał się przepustką do sławy i jakie sceny nie pojawiły się na ekranie? Tego wszystkiego dowiecie się w kolejnych wywiadach.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim newsy rozrywkowe, kulturalne i show-biznesowe, ale znaczną częścią naszej codziennej pracy są także cykle i wywiady, które regularnie pojawiają się na stronie. Możecie nas znaleźć również na TikToku, Facebooku i Instagramie. Dziękujemy Wam za wspólnie spędzony czas.
- Jakie warunki trzeba spełniać, by spotykać się z Tomem Cruisem? Lista wymagań jest pokaźna
- Orlando Bloom szczerze o związku z Katy Perry. "Ciągle do niej wracam"
- Viki Gabor nie chodzi na lekcje do szkoły. "Pewnie bym nie miała spokoju"
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: KAPiF