Irena Melcer słyszała, że się "utuczyła i ma grube nogi". "Po zakończeniu szkoły teatralnej czułam się najgorzej w życiu"

Przełomowy Moment. Rozmowy Martyny Mikołajczyk: IRENA MELCER
#PRZEŁOMOWY MOMENT Archaiczne metody traktowania studentów szkół teatralnych — poniżania, ośmieszania i ciągłej krytyki, bynajmniej nie pomagają w późniejszym odnalezieniu w zawodzie. Już Konstatin Stanisławski uczył, że ciało i umysł to u aktora jedność. Jak zatem budować pewność siebie w obliczu ciągłego oceniania fizyczności? Z Ireną Melcer rozmawia w cyklu "Przełomowy moment" Martyna Mikołajczyk.

Metoda Stanisławskiego, jakiej tak chętnie używają dzisiejsi adepci sztuki teatralnej, w dużej części opiera się na słuchaniu własnego ciała. Nie bez kozery mówi się, że aktor wciela się w rolę. Co zatem w przypadku, gdy swojego ciała nie akceptujemy, bo jest za grube, za chude, nieproporcjonalne, czy po prostu nie mieści się w pewnych schematach? O ciałopozytywności, akceptacji własnej niepowtarzalności i życiu bez przyjmowania ocen opowiedziała aktorka charakterystyczna — Irena Melcer.

Irena Melcer: nauczyciele mówili jej, że się utuczyła i ma za grube nogi. Zagrożono jej usunięciem z roku

Martyna Mikołajczyk, cozatydzien.tvn.pl: Zacznijmy od początku. Pewna siebie byłaś praktycznie od zawsze, bo już w dzieciństwie miałaś tak zwane parcie na szkło, to prawda?

Irena Melcer: Od zawsze chciałam grać i być w centrum uwagi, bardzo to lubiłam. Właściwie nie wiem, czy to jest związane z pewnością siebie, czy raczej z pragnieniem obecności i dostrzeżenia.

Znalazłam takie zdanie, które kiedyś powiedziałaś: "jako dziecko miałam natrętne myśli i zachowania". Wytłumaczysz, o co chodzi?

Każdy z nas przeszedł dzieciństwo różnie i ma swoje własne wspomnienia: czego się bał albo czego nie lubił. Ja faktycznie byłam momentami takim dzieckiem, które, oprócz tego takiego pragnienia uwagi, bardzo się stresowało, ponieważ było wysokowrażliwe i potrzebowało uwagi, która nie zawsze była zrealizowana. Pewnie stąd też mam skłonność do wewnętrznego siedzenia w sobie.

Ta twoja, już wcześniej zachwiana, pewność siebie została wystawiona na próbę szczególnie na studiach.

Tak, to prawda. W szkole teatralnej jest intensywnie i nie jest to łatwy czas w życiu, mimo tego, że idzie się tam z jakąś taką nadzieją. To jest miejsce, w którym jak już się tam dostajesz, to też jesteś w pełni zaakceptowany i teraz wszyscy będą rozwijać twoje umiejętności i dopracowywać twoje skille aktorskie i nie tylko, a jednak jest to miejsce, w którym właśnie zbiera się bardzo dużo wrażliwych osób i myślę tutaj i o studiujących w tym miejscu i o kadrze. Bardzo często byliśmy bardzo mocno krytykowani, zamykani albo te nasze cechy różne były bardzo pejoratywnie nazywane.

Co usłyszałaś?

Krytyka była bardzo personalna. Nieraz słyszałam obelgi à propos tego, jak wyglądam, à propos ciała, że mam za grube nogi albo złą figurę, że zostałam przyjęta szczupła, a teraz się utuczyłam. Zmienia się optyka. Nagle się skupiasz tylko na swojej fizyczności, bo się okazuje, że ona nie jest akceptowana, a jak pewnie sobie wyobrażasz, będąc w takiej szkole, nie masz w tym wieku pojęcia na temat tego, jak o siebie zadbać. To się robi później. Więc właściwie walczysz o przetrwanie.

Skończyłam akademię teatralną w Warszawie, która kiedy ja studiowałam, znana była z tego, że pierwszy rok jest rokiem sprawdzającym. Nie wzięcie pod uwagę uwag, które dostajesz, jest równoznaczne z tym, że możesz wypaść też z tego roku.

Teraz z biegiem lat czuję, że to było bardzo nie w porządku i że byłam super na to nie gotowa, ale też sobie zdaję sprawę, że nie za bardzo można się na to przygotować. Jak ktoś skupia się tylko i wyłącznie na twojej fizyczności, komentuje ją publicznie... Masz 19-20 lat i jesteś młodą kobietą, dziewczyną, która też się chwyta tych wszystkich komentarzy, bo chce coś z tym zrobić, bo jednak mówią to do ciebie ludzie, którzy są twoimi profesorami, czegoś mają cię nauczyć...

Później trzeba sobie jakoś z tym poradzić, bo skoro wybierasz nadal być aktorem albo po prostu robisz coś jako osoba publiczna, to gdzieś zawsze z tyłu głowy pamiętamy, że ktoś nam powiedział, jak jesteśmy niedoskonali. A nie o to chodzi, żeby być doskonałym! Nie musimy być doskonali i zarówno w teatrze, jak i w filmie, czy w serialu, jako odbiorcy szukamy różnorodności, więc to, że ktoś wygląda inaczej, waży więcej lub mniej, wydawało mi się przed szkołą, że jest fajne i że tak naprawdę to jest atut. Po szkole musiałam sobie to odrobić przez parę dobrych lat, by zrozumieć, że to nie jest tylko o fizyczności i żeby po prostu cały czas nie być skupionym tak strasznie na tym, co jest ze mną fizycznie nie tak lub tak.

Irena Melcer - aktorka charakterystyczna

Mam jeszcze jeden cytat z twoich wywiadów: "Jesteś za mało charakterystyczna w grze, by przy twoim wyglądzie osiągnąć sukces w tym zawodzie" — to usłyszałaś od swojej nauczycielki. Jak się wtedy poczułaś?

To jest znowu kolejna charakterystyczna rzecz szkoły teatralnej, że albo właśnie znowu jesteś typem pięknym, dostojnym i grasz amantów, amantki, albo jesteś charakterystyczna.

Usłyszałaś, że jesteś charakterystyczna.

Tak, a właśnie, żeby być charakterystyczną, no to już musi być tak, wiesz, po bandzie. Tylko tak naprawdę nikt nie wie, co to tak do końca znaczy.

Chciałam cię właśnie zapytać o definicję tego słowa.

Ja nie znam tej definicji. Wydaje mi się, że po prostu każdy jest na swój sposób charakterystyczny. Mając klasycznie polską urodę, będąc piękną, niebieskooką blondynką też możesz być bardzo charakterystyczna. Wydaje mi się, że tutaj nie ma definicji i rzucane są jakby pradawne komentarze, które mogą być bardzo krzywdzące, bo po prostu zamykają ci też obszar myślenia o sobie w graniu. Nie ma nic dziwnego w tym, żeby mając rude włosy grać amantki, albo mając blond włosy czy brązowe włosy grać też kogoś, kto jest bardziej charakterystyczny. To jest kwestia postaci i tego, jak sobie wyobrażasz to wraz z reżyserem, jaka jest wizja.

Irena Melcer po szkole teatralnej trafiła na terapię. Komentarze nauczycieli na temat jej wyglądu zniszczyły ją psychicznie

Jak to było z tą pewnością siebie wtedy, jak usłyszałaś te słowa. Wyobrażam sobie, że trudno jest sobie z nimi poradzić, szczególnie w tak młodym wieku.

Zaraz po skończeniu szkoły teatralnej czułam się ze sobą najgorzej w moim życiu. W takim sensie, że zdając tam, byłam nieświadoma, co jest nie tak z moim wyglądem, albo z moją wymową. Oczywiście, że to jest miejsce, w którym się szkolimy. Chcemy słyszeć aktorów w teatrze, więc fajnie jest mówić wyraźnie, dobrze jest być słyszalnym i wyrazistym, ale muszę przyznać, że faktycznie po szkole trochę czasu mi zajęło, zanim zapomniałam te rzeczy, które tak naprawdę nie były wspierające i mi w niczym nie pomagały. Takie komentarze są zazwyczaj bardziej złośliwe niż budujące.

A jak myślisz, skąd się to w ogóle bierze taka maniera u nauczycieli?

Wydaje mi się, że w szkole teatralnej brakuje wsparcia mądrych i dobrych psychologów i w ogóle wsparcia psychologicznego. Ten zawód wiąże się jednak ze zdrowiem psychicznym. Po pierwsze, fajnie jest być zdrowym psychicznie, ale po drugie, my jednak pracujemy z psychiką ludzką i dobrze by było umieć się poruszać w tej przestrzeni.

Ale skąd się to bierze? Myślisz, że oni też w ten sposób byli edukowani?

Myślę, że wszystkie te rzeczy, które się opowiada o szkołach teatralnych i takie przełomowe momenty, które teraz się wydarzają, są właśnie o tym, że kruszy się jakiś system — i bardzo dobrze. Młodzi ludzie mają ogromny wpływ na to i faktycznie zmieniają ten system. Starsi muszą to uszanować, bo w końcu ktoś zaczyna tupać nogą i mówić o tym, że tak się nie da i tak nie chcemy.

Idziesz tam z takim pełnym zaufaniem, jako młoda osoba. Profesorowie powinni pamiętać o tym, że pracują z bardzo młodymi ludźmi, którzy dają się lepić jak taka mięciutka plastelina. Dlatego bardzo łatwo jest skrzywdzić nawet najsilniejszą osobowość.

Przełomowy moment w karierze Ireny Melcer. Odcięła się od przyjmowania ocen

Dzisiaj, jako nadal młoda osoba, masz już na koncie trzy ważne produkcje, w tym jedną nominowaną do Oscara. Co było tym twoim przełomowym momentem? Co takiego się stało, że pomimo trudnych okoliczności dałaś radę uwierzyć w siebie?

Cudownie jest wyjść z tej takiej skorupy pragnienia bycia w jakichkolwiek szkołach i ocenach. Nawet jak idziemy do pracy, to często z takim nastawieniem, że teraz nam wystawią ocenę, czy my w tej pracy jesteśmy wystarczająco dobrzy, czy się sprawdzamy, czy wystarczająco szybko reagujemy, czy jesteśmy elastyczni, jak nam idzie komunikacja z innymi ludźmi, czy nas lubią, czy nas nie lubią. Tak naprawdę to my sami siebie oceniamy i tego od nas też wymaga najczęściej praca.

Dla mnie przełomowe było to, żeby poczuć się tym zmęczona. Tak już nie lubiłam tej wersji siebie, która była zdana na te wszystkie oceny, że najpierw oczywiście musiałam się z nią pokłócić i chciałam się rozstać i ją skapitulować, ale dojrzałam do tego, że to jest taka wrażliwa i delikatna część mnie, która ze mną jest i zawsze będzie. Dobrze by było tę część po prostu pogłaskać po głowie i czasem po prostu wziąć i przytulić, a nie tylko zajeżdżać, biczować i kopać w tyłek.

Więc to wydaje mi się dla mnie przełomowe, w sensie momentu takiego, w którym zmęczyłam się tą oceną z zewnątrz, której oczekiwałam, bo pewnie ja też tworzyłam tę rzeczywistość i oceną taką samej siebie ciągle pragnącą być jakaś lepsza, jakaś inna, zmieniona, po prostu perfekcyjna. I kiedy to się zrobiło już tak bardzo, bardzo, bardzo męczące, to wykluła się nowa Irena.

Jak do tego doszłaś?

No niestety krew, pot, ból i łzy. Nie no śmieję się, ale faktycznie jak teraz sobie myślę o tym momencie, to było po kolejnym spotkaniu po szkole, gdzie wyszłam taka... pozbawiona takiego ubranka ochronnego i poszłam z tym otwartym sercem i głową szukać tej oceny wśród reżyserów. Miałam taki moment, biorąc udział w pewnym spektaklu, gdzie tak bardzo zostałam potraktowana jako ofiara, że im bardziej pan reżyser mnie jechał, tym bardziej ja byłam tą osobą, która była coraz mniejsza, coraz mniej się jej udawało. Mówił jeszcze w takiej narracji, że przecież to właściwie jest dla mnie dobre, że on to mi mówi, żeby to, żeby coś zmienić, że to są właściwie szczere komentarze w moją stronę.

To już mnie wrzuciło w taki głęboki dołek, gdzie nie miałam już żadnego narzędzia do tego, żeby się obronić. Wpadłam na to, żeby udać się na terapię i od tej pory na tę terapię regularnie uczęszczam. Spojrzałam na to z trochę innej perspektywy, że ktoś, kto staje się oprawcą przy kimś, kto przybiera rolę ofiary — to nie jest w porządku i to nie jest poza, w której chciałabym być, to nie jest osoba, od której należy czerpać. Tutaj trzeba się zaopiekować i zająć sobą i przestać też być tym swoim oprawcą i kopiącym w tyłek krytykiem.

Czy warto być aktorką charakterystyczną?

Czy ten zadziorny rudzielec, jeśli mogę Cię tak określić, chciałby jeszcze zostać tą eteryczną blondynką, która jest jeszcze tak nobilitowana jeszcze w polskim społeczeństwie? Czy już zrozumiałaś, że to Twój atut?

Bardzo chętnie zmienię wygląd. Nie chciałabym się sama przywiązywać, tak, jak kogokolwiek innego, do tego, jaki ma kolor włosów i czy jest szczupły, czy gruby. To są też takie rzeczy, z którymi możesz pracować. Nie mówię, że teraz musisz się cała zmienić, ale możesz sobie to trochę tam zmieniać i na rzecz jakiejś postaci szukać jakichś swoich innych kolorów.

Oczywiście mam pragnienie, żeby grać rzeczy nieoczywiste, żeby poruszać się w jakiejś takiej szerszej gamie kolorów, ale wydaje mi się, że w ogóle włosy nie mają tutaj za bardzo do rzeczy. Tak jak gadałyśmy na początku, że możesz być charakterystyczna jako blondynka i wcale nie musisz być charakterystyczna jako ruda, że to jest kwestia tego, co grasz i jak grasz.

A jesteś dzisiaj z siebie dumna?

Mam takie momenty, że jestem z siebie dumna i też szczerze mówiąc, praktykuję uczucie klepania się po ramieniu, tutaj terapia się kłania, ale naprawdę, taki gest psychologiczny, to faktycznie mnie wspiera i w sytuacjach, kiedy zrobiłam coś, co jeszcze przed chwilą wydawało mi się bardzo trudne, albo się tego wcześniej wstydziłam, albo na przykład to była wcześniej trema, to staram się siebie nagradzać takim właśnie momentem wdechu, wydechu i właśnie nie tylko nagrodami, ale właśnie takim momentem bycia ze sobą i bycia przez chwilę w tym takim zadowoleniu. To taka zgoda na to, że się dobrze czuję.

Ja ci życzę tej dumy jak najwięcej.

Dziękuję bardzo, to bardzo miłe.

Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Autor: Martyna Mikołajczyk

podziel się:

Pozostałe wiadomości