Agata Młynarska w rozmowie z Anną Pawelczyk-Bardygą poruszyła temat ciemnych stron popularności. Gwiazda wyznała, że w trakcie swojej wieloletniej kariery miała kilku stalkerów i otrzymywała listy z pogróżkami. Dziennikarka odniosła się także do walki z fake newsami. "Moja mama przeczytała, że nie żyję. Moje dzieci dowiedziały się, że nie żyję. [...] To były bardzo trudne chwile" - przyznała. Agata Młynarska przy okazji wróciła także wspomnieniami do spotkania z Jerzym Stuhrem i opowiedziała o "loży szyderców" w jej rodzinnym domu. "Mój tata i moja mama specjalizowali się w tym, żeby cały czas robić jakieś przytyki" - mówiła. Prezentujemy pierwszą część wywiadu z Agatą Młynarską.
- Agata Młynarska o popularności i spotkaniu z Jerzym Stuhrem
- Agata Młynarska o wnuczkach, "loży szyderców" w domu rodzinnym i stalkerach
- Agata Młynarska o fake newsach. Przeczytała w sieci, że nie żyje
- Agata Młynarska o rodzinie. Chciała, żeby dzieci poszły w jej ślady?
Agata Młynarska o popularności i spotkaniu z Jerzym Stuhrem
Anna Pawelczyk-Bardyga: Myślę, że gdybyśmy spytali ludzi, to większość wiedziałaby, kim jest Agata Młynarska.
Agata Młynarska: Z pokolenia ludzi, którzy oglądali telewizję, jak najbardziej. Natomiast z młodego pokolenia, jestem przekonana, że nie. Nawet tego doświadczyłam wiele razy. Dlatego, że to się bardzo zmienia. Zaczynałam w czasach, kiedy były tylko dwa głowne kanały telewizji oraz jakieś lokalne. I to wszystko. Wtedy wszyscy oglądali telewizję. [...[ Teraz inaczej postrzegamy przekazy wideo. Jesteśmy w smartfonach, w komputerach i każdy wybiera sobie, czym się interesuje i czemu dedykuje swój czas. Dlatego cieszę się ogromnie, że mam grupę w swoich mediach społecznościowych, która cały czas rośnie. Nie jest wcale taka mała. I jak na osobę mocno 50+, a za chwilę 60, mam poczucie, że jestem również w tej przestrzeni jakoś rozpoznawalna.
Jak na osobę, która jest wręcz ikoną telewizji, bardzo ostrożnie podchodzi pani do popularności.
Ja to wiem. Najlepiej to było widać, kiedy pojechałam do sanatorium, do którego zdarza mi się jeździć czasami, w Malinowym Zdroju, w przepięknym miejscu, gdzie można naprawdę trochę odetchnąć. Na śniadaniu robiłam furorę. Wszyscy do mnie podchodzili, ale średnia wieku 65-70 lat. Tam znali mnie wszyscy. Natomiast kiedy wyszłam na rynek w Krakowie podczas realizowania programu "Konfrontacje Agaty", tam prawie nikt mnie nie znał. Jest bardzo dużo młodych, którzy sprzedają, pracują w knajpach i nie mają pojęcia, kim jest Agata Młynarska. Jakaś starsza pani, która przyszła wypić kawę. To jest normalne. To jest również jest znak czasów. Zwłaszcza jeżeli chodzi o media, bo my w najróżniejszy sposób tworzymy własne telewizje.
Uczestnicy senatorium podchodzili i zagadywali, a jeszcze nie tak dawno temu wspominała pani jedno ze spotkań z Jerzym Stuhrem. On też był na śniadaniu, ale pani do niego nie podeszła, bo nie chciała przeskadać mistrzowi.
Są sytuacje, takie jak ta z panem profesorem Jerzym Stuhrem, że bardzo chciałam podejść. W pierwszym odruchu pomyślałam sobie, że siedzi sam, więc może będzie mu miło. A potem dotarło do mnie dosłownie sekundę później, że to jest ten ważny czas, kiedy on może po prostu nie chcieć z nikim rozmawiać i ma swoją przestrzeń. Przecież my jesteśmy po prostu tak samo zwykłymi ludźmi.
Zaczepki ze strony fanów nie zawsze są na miejscu.
Jeżeli na przykład jemy w restauracji z rodziną, widać, że są dzieci, że jestem zaangażowana w rozmowę i nagle przychodzi ktoś, szturcha mnie, mówi "Hej, Młynarska, daj autograf", to oczywiście to zrobię. Ale tego nie lubię, czuję się wtedy niekomfortowo. Nie jestem też taką osobą, żebym miała od razu kogoś wychowywać, ustawiać, ponieważ to nie ma najmniejszego sensu. Ponieważ ten człowiek robi to z dobrej woli. On po prostu myśli, że jestem jego kumpelą. Telewizja, przez to, że każdy ją może mieć w domu i każdy może cię oglądać, skraca dystans.
Ludzie często myślą, że kogoś dobrze znają.
A ja tak naprawdę jestem dla nich kompletnie obcą osobą. Pamiętam, jak kiedyś prowadziłam taki wesoły program z Tomkiem Stockingerem, który w jednym z seriali grał doktora Lubicza. Ustawiały się do niego kolejki w sprawie konsultacji lekarskiej. Mówił, że może otworzyć przychodnię na trasie Warszawa-Wrocław, ponieważ każdy chce od niego uzyskać informacje o nadciśnieniu. Bo przecież jest lekarzem. Tak samo jest ze mną. Niedawno miałam taką sytuację na lotnisku, gdy przemiła pani do mnie zagadała i wiedziała o mnie tyle rzeczy, że sama byłam zdziwiona, bo o niektórych sprawach już nie pamiętałam.
Jaka jest prawdziwa Agata Młynarska, taka poza kamerami?
Myślę, że jestem dosyć spójną osobą. Nie udaję siebie i nie tworzę siebie na okoliczność programów. Jestem osobą, która ceni sobie niezwykle szczerość emocji, prawdziwość uczuć. Nie ma znaczenia, czy jestem gdzieś z moimi wnuczkami na wakacjach, czy jestem w studiu telewizyjnym z innymi kobietami. Wiem, że ten moment, kiedy łapiesz kogoś za rękę, przytulasz, chcesz wysłuchać, jest tak samo ważny. Niezależnie od tego, czy to jest Julka z Klarą, Róża z Helą, czy jest to moja bohaterka z programu. Staram się być prawdziwa.
Oczywiście telewizja stwarza postać. Trzeba trochę bardziej uważać na to, co się mówi. Ja mam na przykład bardzo soczysty język, mam w sobie dużo emocji, potrafię przekląć. W telewizji nie jestem taka, bo sama takiej siebie bym tam nie chciała oglądać. W telewizji jestem osobą profesjonalną. Zwracam uwagę na język, zwracam uwagę na przygotowanie. Mam te narzędzia, którymi mogę posługiwać się, wykonując swój zawód. Natomiast jeśli chodzi o sferę emocjonalną, jestem jak najbardziej prawdziwa.
Agata Młynarska o wnuczkach, "loży szyderców" w domu rodzinnym i stalkerach
A jaka jest ta słynna "Bibi"? [wnuczki Agaty Młynarskiej nazywają ją Bibi - przyp. red.]
Na pewno dziewczyny wiedzą, że ze mną jest bardzo wesoło, bo dla mnie liczy się poczucie humoru. Nie wyobrażam sobie obcowania z ludźmi, którzy nie mają poczucia humoru. Zawsze jest żart, szaleństwo, jakieś zupełnie nieprzewidywane sytuacje, nieprzewidywalne zachowania. One tworzą niepowtarzalność sytuacji, którą tworzymy razem. Na pewno się nie nudzimy. Nie cierpię w życiu nudy. Nawet z tego powodu miałam trochę problemów (śmiech). Wnuczki pojawiają się w moim życiu raz na jakiś czas, ponieważ chodzą do szkoły, ja pracuję, często też mnie nie ma w Warszawie. Wiedzą, że z Bibi będzie zawsze bardzo wesoło. [...] Spędzamy wspólny czas razem, bez żadnego zadęcia, po prostu, normalnie. Zawsze sobie organizujemy też dziewczyńskie wyjścia na śniadania, albo jak zostajemy u mnie w domu, to przychodzą na naleśniki.
Dystans i poczucie humoru na swój własny temat były z panią od zawsze, czy może nauczyła się pani tego z czasem?
Dystans w naszym domu to była podstawa przetrwania. Mieliśmy coś, co się nazywało lożą szyderców. Mój tata i moja mama specjalizowali się w tym, żeby cały czas robić jakieś przytyki, mówić komentarze, żeby spuentować twój wygląd, twoją wypowiedź, co dla dziecka bywało czasami trudne. Ale nauczyło mnie dystansu do siebie, ponieważ moi rodzice też mieli do siebie dystans. Mówili, że jeżeli ktoś nie ma poczucia humoru na własny temat i tak bierze sobie wszystko do serca, to jest nudziarzem, "sztywnym palem Azji", który nie ma absolutnie nic ciekawego w sobie.
Pielęgnowała to pani w sobie?
Dystans do siebie był dla mnie bardzo ważny. Dbałam o to, by go nie stracić. Było trudno, gdy przychodziły różne listy, bolesne, w których były niefajne komentarze na temat moich występów. Słyszałam różne komentarze. Nawet w sklepie, jak stałam przy kasie. Za plecami słyszałam: "Myślisz, że to Młynarska? Ma głos jak Młynarska". Druga osoba odpowiadała: "Co ty, Młynarska jednak lepiej trochę wygląda". Musiałam to wziąć na klatę. Wyłożyłam rzeczy z koszyka i odwróciłam się do nich, mówiąc: "Hej, pozdrawiam was, to ja, Młynarska".
Czasami nie wyglądam najlepiej. Więc to jest ten moment, kiedy pokazujesz swój dystans i ludzie się też wtedy z tego śmieją. No co zrobić? Nie jesteśmy figurami włoskowymi, jesteśmy normalnymi ludźmi. Raz wyglądamy lepiej, gorzej, raz grubiej, chudziej, raz się lepiej ubierzemy, raz gorzej ubierzemy. Normalnie, takie jest życie.
Słowa w sieci, czy na ulicy może wypowiedzieć każdy. Mało kto jednak z osób postronnych wie, gdzie pani mieszka, by wysłać list. Wówczas robi się niebezpiecznie, zwłaszcza, że tak wiele gwiazd ma problem ze stalkerami.
Miałam stalkerów w czasach, kiedy pracowałam w Telewizji Polskiej. Wtedy przychodziły listy do siedziby Telewizji Polskiej na Woronicza do działu obsługi i do działu kontaktów z widzami. Miałam listy od, dziś byśmy powiedzieli, "patofanów". To były osoby, które rzucały wszystko u moich stóp i chciały, żebym wyszła za nich za mąż. To było dosyć przerażające, bo to były listy pisane non-stop. Przychodziły również listy z pogróżkami. Ale przychodziły też listy, i tych było najwięcej, z ogromnymi cierpieniami przelanymi na papier. Z prośbą o płacenie rachunków. Załączane były rachunki do płacenia. Albo historie choroby np. ksero ze szpitali, z wypisów. Chcieli, żebym coś z tym zrobiła. Czułam wtedy taką potworną bezradność, bo ci ludzie pisali do mnie bez przerwy. A potem, w kolejnym liście: "No tak, wiedziałam, że nie zapłacisz rachunków za prąd. Wiedziałam, że jesteś taką gwiazdą, jak inne".
To była próba wzbudzenia poczucia winy.
Od tego trzeba umieć się odciąć. Nie sposób płacić każdemu za rachunki. Czasem nawet sobie samemu. Bywały takie chwile, jak byłam bardzo młoda, że miałam na styk pieniądze. Raz było ich więcej, raz mniej. W moim zawodzie nie ma stabilnej pracy, która gwarantuje ci comiesięczny, stały dochód. Jest tak, że raz masz program, raz nie masz. Raz masz koncert, raz nie masz. Nie zależysz też od siebie. Więc to wymaga cały czas redefiniowania. Cały czas musisz się na nowo tworzyć. Na nowo sobie coś wymyślać. Na nowo tworzyć to wszystko, co dzieje się w mediach społecznościowych. Zainteresować tym swoich odbiorców, żeby źródło, z którego możesz też coś czerpać dla siebie. To nie jest takie łatwe.
Agata Młynarska o fake newsach. Przeczytała w sieci, że nie żyje
Gdy wpisywałam w sieć pani imię i nazwisko, żeby zobaczyć, co najczęściej wyszukują internauci w pani kontekście, pojawiła się fraza: "Czy Agata Młynarska żyje".
Rzeczywiście doświadczyłam fake newsów na swój temat. Najpierw przeszła fala wykorzystywania mojego wizerunku do reklamowania preparatów na jelita. Wszędzie dałam informacje na ten temat, że to jest manipulacja. Zmanipulowano wywiad ze mną i to była bardzo poważna sprawa. Niestety po zgłoszeniu sprawy na prokuraturę nie udało się znaleźć tego, który był nadawcą. To było dosyć dawno temu. Potem przyszły kolejne fake newsy, że właśnie Agata Młynarska nie żyje. Zatrudniłam wtedy panią prawnik, która bardzo poważnie się do tego zabrała. I powiem szczerze, sporo mnie to kosztowało, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby taki proceder miał miejsce. Wstrzymano publikację tego fake newsa.
Takie fake newsy najgorsze są zawsze dla rodziny.
Moja mama przeczytała, że nie żyję. Moje dzieci dowiedziały się, że nie żyję. To, co przeszłam, to jak został zmanipulowany mój wygląd, jak dołożono sińce pod oczami, to były bardzo trudne chwile. Nie chciałabym nigdy przeżyć czegoś takiego jeszcze raz i zafundować tego moim bliskim. Bardzo to przeżyliśmy. Chociaż wszyscy wiemy, że jest to manipulacja, że to jest nieprawda, to obraz działa. Wiele osób do mnie dzwoniło, czy coś się stało, czy to prawda, czy to się dzieje. Dzwonili do mojego męża. No i przede wszystkim do właśnie mojej rodziny. To było okropne.
Agata Młynarska o rodzinie. Chciała, żeby dzieci poszły w jej ślady?
Bliscy zawsze wspierali panią w rozwijaniu kariery, czy może czasem radzili zwolnić?
Bardzo często słyszałam, żeby przystopować. Chociaż jak byłam młodsza, to bardzo trudno mi to przychodziło, bo wtedy czułam ten niesamowity wiadr w żaglach i czułam, że to jest ten moment, ta szansa i nie wyobrażałam sobie, że mogłabym z niej nie skorzystać. Natomiast kiedy zachorowałam, usłyszałam od mojego męża "może przystopuj" i przystopowałam. Życie mnie zatrzymało. I teraz z perspektywy lat już trochę inaczej patrzę na moje zaangażowanie zawodowe. Uwielbiam swoją pracę. Uwielbiam to, co robię. Czuję wtedy ogromne szczęście. Czuję, że jestem we właściwym miejscu. [...] Oni mnie zawsze mnie w tym wspierali. Zawsze byli przy mnie.
A jak w tym wszystkim odnajdywały się pani dzieci?
One nigdy nie wiedziały tak naprawdę do końca, gdzie jestem i co robię. Wiedziały, że jestem w telewizji. [...] Moja rodzina nie włączała telewizji, żeby mnie oglądać. Moje dzieci mnie nie oglądały. Jak były małe, musiałam je ze sobą zabierać na festiwale. Pamiętam taką scenę, kiedy Tadzik, nie wiem, miał 8 lat. Prowadzę wielki festiwal w Mrągowie. Rzecz dzieje się na żywo. Cały amfiteatr pełen ludzi. Stoję na scenie, słyszę w słuchawce: "Zapowiadasz tutaj, tu, wchodzimy na żywo". Bujam tą publicznością. I nagle widzę, że... Pomiędzy rzędami idzie mój syn, który ma kompletnie czerwone włosy. Po prostu nie było mnie wtedy w hotelu. Kupił gdzieś jakąś farbę, marzył o tym, żeby sobie pomalować głowę, zamienił się w buraka i siedzi. Myślał, że go nie widzę, bo jest bardzo dużo ludzi. A ja go widziałam. I myślałam sobie, co się działo, kiedy mnie nie było przez te parę godzin, bo byłam na próbie, a potem już się przygotowywałam do koncertu. Oczywiście nic się nie stało, ale to pokazuje, że dzieci potrafią robić różne rzeczy podczas nieobecności rodziców.
Nie chciała pani, żeby dzieci poszły w pani ślady?
Starałam się zawsze, żeby były ze mną, ale to nie robiło na nich wrażenia, że jest jakiś koncert, że jest jakaś sala koncertowa. Oni mnie wspierali, ale to nie było dla nich... Nigdy nie narzucałam swojej pracy moim dzieciom. Nigdy nie sadzałam mojej rodziny przed telewizorem. Czasami zdarzało się, że prosiłam tatę, żeby coś obejrzał. Czasami dzwoniłam do taty, pytając go o to, jak by było lepiej o pewne rzeczy zapytać. Albo czy mógłby mi pomóc w jakichś sprawach zawodowych. Albo kiedy miałam dylematy zawodowe. Czy zdecydować się na prowadzenie czegoś, czy nie? Czy zmienić stację telewizyjną, czy nie? Pokazywałam tacie i tłumaczyłam mu portal OnaOna. On tego nie rozumiał, bo tata był bardzo tradycyjny i nie korzystał z mediów społecznościowych. Nie korzystał z sieci, ale się tym bardzo zainteresował. Napisał dla mnie specjalny wierszyk na otwarcie portalu. Czułam wsparcie zawsze i czułam zawsze wyciągniętą rękę, że mogę na nich liczyć.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim newsy rozrywkowe, kulturalne i show-biznesowe, ale znaczną częścią naszej codziennej pracy są także cykle i wywiady, które regularnie pojawiają się na stronie. Możecie nas znaleźć również na Instagramie, Facebooku i TikToku. Dziękujemy Wam za wspólnie spędzony czas.
- Stanisław Tym nie żyje. Miał 87 lat
- Stanisław Tym pokonał wiele przeciwności. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie
- Książę Harry zapytany o rozwód z Meghan Markle. Odpowiedź nie pozostawia złudzeń
Autor: Anna Pawelczyk-Bardyga
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA