Monika Richardson o niecodziennej sytuacji w podróży. "W końcu zaczęłam krzyczeć"

Monika Richardson przyznała się do zdrady w związku
Monika Richardson przyznała się do zdrady w związku
Źródło: MWMEDIA
Monika Richardson niedawno wróciła z krótkiego wyjazdu na narty. Choć przyznała, że aktywnie i miło spędziła ten urlop, bardzo źle wpłynęła na nią sama podróż. Okazało się bowiem, że działanie i obsługa na największym warszawskim lotnisku pozostawia wiele do życzenia… "W końcu zaczęłam krzyczeć" - napisała.

Monika Richardson za pośrednictwem mediów społecznościowych opisała sytuację, która spotkała ją na lotnisku Chopina w Warszawie. Dziennikarka przyznała, że mimo wielu niedogodności jest najbardziej zasmucona faktem, jak słabo zabezpieczona jest z pozoru zamknięta strefa lotniska.

"Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…" - napisała. 

Maciej Musiał o rodzinie, miłości i planach
Źródło: cozatydzien.tvn.pl

Monika Richardson przestrzega przed działaniem lotniska

Dziennikarka od lat systematycznie publikuje w mediach społecznościowych. Często opowiada internautom ciekawostki ze swojego życia i porusza tematy, które uzna za społecznie ważne. Podobnie było w przypadku jej ostatniej podróży na narty. Monikę Richardson spotkało bowiem wiele nieprzyjemności związanych z komfortem podróży. 

"Przestroga, trochę wbrew świątecznej atmosferze: Jak co roku, wyjechałam w grudniu na narty, co widać na moim profilu. Było cudownie. Niestety podróż w obie strony była koszmarem. Tak naprawdę, problemem nie była tania linia lotnicza, którą lecieliśmy, a to, jak zarządzane jest lotnisko Chopina. Przed wylotem z Warszawy staliśmy w kurtkach i czapkach narciarskich w zamkniętym, nagrzanym do niemożliwości autobusie przez 20 minut. W końcu zaczęłam krzyczeć. Ale to pikuś. W drodze powrotnej zginęły narty moje i ok. 20 innych uczestników. Cóż, zdarza się. Była prawie druga w nocy, więc z kwitkami bagażowymi rozjechaliśmy się do domów" - pisała dziennikarka. 

Monika Richardson o bezpieczeństwie na lotnisku Chopina

Monika Richardson kontynuowała swój wpis. Dokładnie opowiedziała co zaszło, gdy po dwóch dniach od powrotu pojechała na lotnisko, by odebrać zagubiony sprzęt. Zdenerwowana brakiem pomocy i kontaktu ze strony obsługi lotniska zdecydowała, że samodzielnie przekroczy strefę odbioru bagażu. Ku jej zaskoczeniu - nikt jej nie zatrzymał.

"Koleżanka powiedziała mi dwa dni później, że podobno narty dotarły, ale musimy sami po nie jechać. Pojechałam. Zadzwoniłam z lotniska ze wskazanego telefonu, ktoś miał przyniesie mi moje narty ze strefy wylotów. Nikt nie odebrał. Czekałam 20 min, co chwilę dzwoniąc. W końcu ktoś odłożył słuchawkę. Weszłam więc całkowicie nielegalnie do strefy odbioru bagażu. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Odebrałam narty. Spytałam pięciu kobiet siedzących w biurze zagubionego bagażu, czy ich zdaniem wszystko odbyło się tak, jak powinno. Wzruszyły ramionami: - Robimy, co możemy - powiedziała jedna z nich. I to zdanie idealnie podsumowuje metodę funkcjonowania lotniska Chopina w Warszawie. Pozostaje nadzieja, że w okresie świątecznym, nikt nie zechce wejść do strefy odlotów tego lotniska w zgoła innym, niż ja, celu. No ale dlaczego miałby chcieć? W końcu wojna jest aż za granicą…" - napisała.

Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale nadal trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.

Autor: Dagmara Olszewska

Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA

podziel się:

Pozostałe wiadomości