Katarzyna Golec o małżeństwie, córkach, cieniach sławy, żalu i zazdrości

Katarzyna Golec
Katarzyna Golec w cyklu #CoZaKobieta!
Źródło: archiwum prywatne
#COZAKOBIETA! Mówi się, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi silna kobieta. I jeśli ktokolwiek wątpił w słuszność ów stwierdzenia, po lekturze wywiadu na pewno nie będzie. O życiu na walizkach, kierowaniu autem z tylnego siedzenia, wychowaniu dzieci w blasku fleszy, odłożeniu w czasie własnych marzeń, żalu i zazdrości, marzeniach i miłości w rozmowie z Aleksandrą Głowińską opowiedziała Katarzyna Golec.

Katarzyna Golec o karierze zawodowej

Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: Wszystko zaczęło się w teatrze.

Katarzyna Golec: A konkretnie w Teatrze Lalek Banialuka w Bielsku-Białej.

I skończyło na Fundacji Braci Golec?

Wszyscy piszą, że cały czas w niej pracuję, mimo że to był zaledwie dwuletni epizod w moim życiu. Informacja raz podana została powielona w mediach wiele razy; bez weryfikacji. W każdym artykule jestem "pracownikiem Fundacji Braci Golec" (śmiech).

Złości to panią?

Nie, to nic złego, ale to nieprawdziwe. Pracują tam już inni ludzie, inni ludzie ją tworzą i odpowiadają za jej sukcesy. I fundacja jest na innym etapie, i ja również. 

To dla sprostowania przejdźmy przez to krok po kroku. 

Skończyłam studia w Białymstoku. Wydział Sztuki Lalkarskiej na Akademii Teatralnej. Wspaniałe studia i wspaniały czas. I po nich zaczęłam pracę w Banialuce w Bielsku-Białej. To był dla mnie duży szok kulturowy i społeczny, a przecież to nadal jest Polska, tylko jej drugi koniec. Ze wschodu przyjechałam na południe i to zderzenie było dla mnie zupełnie innym doświadczeniem. 

To znaczy?

To były drobiazgi, które tworzą życie. Gwara, która jest obecna i niektóre słowa są inne niż na Podlasiu. Inne nazewnictwo różnych rzeczy. Podam przykład. Prowadziłam zajęcia teatralne z dziećmi w przedszkolu. Zapytałam po krótkiej przerwie moich podopiecznych, co się wydarzyło u nich w tym czasie. Jedna dziewczynka odpowiedziała, że cały weekend spędziła na polu. A ja na to: "Fantastycznie! Macie domek na wsi?". A ona na mnie spojrzała zdziwiona i mówi, że mieszkają w bloku (śmiech). Trochę mi zajęło przyswojenie regionalizmów, teraz już nie zwracam na to uwagi…teraz jest też już to „moje”.

Coś poza gwarą?

Inna tradycja. No i byłam sama. Bez przyjaciół, bez rodziny. Osamotnienie dawało się we znaki, dopóki nie zbudowałam swojego świata. Ludzie na Podlasiu są bardzo otwarci. Nawet jak cię nie znają, to dają serce na dłoni. A tu miałam wrażenie, że ludzie mają do mnie dystans. Nie byłam "swoja". Najpierw musieli mnie poznać. 

Katarzyna Golec
Katarzyna Golec w cyklu #CoZaKobieta!
Katarzyna Golec
Źródło: archiwum prywatne
Patrycja Markowska szczerze o tacie. "On już nie chce śpiewać"
Patrycja Markowska w rozmowie z Aleksandrą Głowińską wyjaśniła, dlaczego tak rzadko występuje razem na scenie ze swoim sławnym tatą. Gwiazda podkreśliła, że mimo że kocha Grzegorza Markowskiego, początkowo nie chciała się wybijać na jego nazwisku i starała się sobie to dozować. Ostatnio jednak sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Patrycja Markowska nie ukrywała, że jej ojciec już po prostu nie chce dłużej śpiewać. "Wyciągam go trochę za uszy, mając nadzieje, że to mu doda skrzydeł" - powiedziała.

Wszystko jasne. To co dalej z tym teatrem?

Pracowałam z fantastycznymi ludźmi, robiliśmy super rzeczy, ciekawe przedstawienia. Wszystko było super. Potem tak się życie potoczyło, że zaszłam w ciążę. Jak urodziłam dziecko, zostałam zwolniona. Moja historia z Teatrem Banialuka jest krótka, ale miła, choć niezbyt miło się zakończyła. Dziś jednak nie wspominam już tego źle.

Jak wyglądały kulisy tego wydarzenia?

Nie było to eleganckie ze strony teatru. Z powodu rzekomej złej sytuacji finansowej konieczna była redukcja etatów. Ostatecznie była to redukcja mojego etatu. Nie było żadnych innych przesłanek do zwolnienia. Przynajmniej oficjalnie. A jak było naprawdę? Nie wiem. Nieładnie się zachowano w stosunku do mnie. 

Zareagowała pani na to?

Byłam wtedy młoda. Nie miałam siły, żeby zawalczyć o to. Nie miałam wsparcia wśród kolegów-aktorów. Tylko jedna osoba się za mną wstawiła i nie była to kobieta. Ludzie się bali o swoją pracę. O to, że też mogą zostać zwolnieni. Nie byli w stanie mówić o prawdzie i o tym, co jest ważne. Ze strachu. A to przecież w nas, w grupie, jest siła. Nie miałam też takiego poczucia własnej wartości, żeby zrobić coś więcej. No cóż... Dziś to już historia. Między innymi dzięki tej sytuacji jestem tu, gdzie jestem.

Myśli pani, że kobiety w Polsce wciąż nie chcą zachodzić w ciążę w obawie przed utratą pracy?

Nie myślę. Wiem, że tak jest. Obserwuję swoje koleżanki aktorki, które pracują w teatrach rozsianych po całej Polsce. Albo mają jedno dziecko, albo w ogóle nie mają dzieci, albo odkładają decyzję o ich posiadaniu w nieskończoność, bo się boją o zwolnienie, o to, że nie zagrają w spektaklu. To jest złe. Trzeba o tym mówić. Dlaczego mamy rezygnować z prywatnego szczęścia ze strachu? Kobiety boją się w miejscu pracy mówić o tym, że w ogóle chciałyby mieć dziecko w przyszłości.

Widzi pani szansę na zmianę?

Mam 19-letnią córkę, młodą kobietę, która wkracza w dorosłe życie. Dużo rozmawiamy. O tolerancji, wartościach i szacunku dla drugiego człowieka. Słyszę, co mówią jej koleżanki i jestem pozytywnie nastawiona. Wierzę, że młode pokolenie będzie potrafiło, przy naszym wsparciu, zawalczyć o swoje. Tym bardziej że w Polsce czuć ogromną presję na założenie rodziny, na dzieci, jest nacisk na tradycję. To nie jest nic złego, ale dobre rodziny mogą stworzyć jedynie ludzie świadomi, wykształceni, wolni, potrafiący mówić prawdę.

I na tym się pani skupiła po zwolnieniu z teatru.

Tak, skupiłam się na wychowaniu córki, ale pomagałam też rozkręcać Fundację Braci Golec i byłam zaangażowana w sprawy związane z pracą zespołu mojego męża. Jego kariera w tamtym czasie przeżywała swoje apogeum. To było szaleństwo. Najlepsze, co mogłam dać wtedy Pawłowi, to wsparcie. Dzięki spokojnej głowie mógł się skupić na pracy, rozwoju i na graniu koncertów. 

Katarzyna Golec o wspieraniu męża

To tylko potwierdza, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi silna kobieta.

Oczywiście, choć takie oczywiste nie było to dla mnie samej. Wtedy nie myślałam o tym, że buduję razem z mężem jego sukces. Dopiero po czasie zobaczyłam, że gdyby nie moje wsparcie i odciążenie go we wszystkich obowiązkach domowych, nie mógłby z takim spokojem realizować swoich pasji. Czasem ludzie pytają: "Jak ty wytrzymujesz takie życie? Męża cały czas nie ma w domu". Ale my nie znamy innego życia. Takie było od samego początku. Nasze życie tak po prostu wygląda. Pandemia pokazała nam, że na pstryknięcie może się to zmienić, ale dwadzieścia parę lat tak funkcjonowaliśmy. Mamy ciągle otwarte walizki. Nie opłaca się ich chować do szafy. Szybkie pranie i pakowanie z powrotem. Ale tak, uważam, że mój wkład w karierę mojego męża, mimo że nie na scenie, jest olbrzymi. 

Katarzyna Golec, Paweł Golec
Katarzyna Golec z mężem Pawłem Golcem
Katarzyna Golec, Paweł Golec
Źródło: archiwum prywatne

Teatr zszedł na drugi plan?

Praca artystyczna przewijała się cały czas. Wydałam trzy słuchowiska dla dzieci na podstawie sztuk teatralnych. To był bardzo fajny projekt. Będąc w domu z dzieckiem, starałam się znaleźć sobie takie projekty, które będą pozwalały mi jednocześnie spędzać czas z córką i spełniać się zawodowo. W międzyczasie skończyłam studia podyplomowe na dwóch kierunkach z myślą o dalszej pracy: logopedia i menedżer. Ostatnie pięć lat pracowałam jako asystent reżysera przy koncertach telewizyjnych i ich produkcji. I w międzyczasie urodziła nam się druga córka. Miałam możliwość bycia z nią, poświęcenia jej czasu. To niebywały dar móc im to dać. 

Nie żałowała pani czasem, że to nie pani realizuje się zawodowo?

Żałowałam. Oczywiście. Skłamałabym, gdybym odpowiedziała inaczej. Miałam żal, że zwolniono mnie z teatru, że mogłam robić przedstawienia, że po to przecież studiowałam, żeby pracować w zawodzie, że to moja pasja. Byłam rozgoryczona. Ale dziś, patrząc na to, co mam w zamian, wiem, że to była dobra droga. Mam wspaniałe dwie córki. Widzę, że czas, który im dałam, owocuje. Nie wiem, jak by było, gdybym im tego nie dała. Nie neguję, że da się wychowywać dzieci i łączyć to z życiem zawodowym, bo wiem, że jest to możliwe. Balans jest najważniejszy. Każdego z nas uszczęśliwia coś innego.

Może dziś pani powiedzieć z czystym sumieniem: „Jestem szczęśliwa”?

Tak. Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Ale były momenty, kiedy czułam inaczej. Szczególnie kiedy dzieci były małe i miałam milion spraw do załatwienia, a mąż dzwonił i opowiadał, jaki mają super hotel, ekstra widoki, zwiedzają wspaniałe miejsca i jedzą pyszną kolację. W tym czasie ja siedziałam w domu, córka miała gorączkę i myślałam sobie: "No fajnie" (śmiech). Ale takie jest życie. To, że zrezygnowałam z rozwoju zawodowego na jakiś czas, zaprocentowało naszą rodziną. 

Rodziną, która do perfekcji opanowała życie na odległość. Potem utarty schemat pandemia wywróciła do góry nogami. 

Dla nas to był wspaniały czas. Na co dzień mieszkamy w Warszawie, ale na czas pandemii wróciliśmy do Bielska-Białej. Dziewczynki dawno nie miały taty na tak długo w domu. I to przez cały czas. Były szczęśliwe. Mimo że działo się źle i docierały do nas różne głosy, cieszyliśmy się sobą. Poza tym ja miałam to szczęście, że przez całą pandemię pracowałam. Zdalnie, ale jednak. Mąż go nie miał i bardzo to przeżywał. Zawalił się jego cały zawodowy świat. To był trudny czas dla niego, więc przyznaję - były sytuacje nerwowe. W międzyczasie Paweł zachorował na COVID-19 i ciężko to przechodził.

Jak sobie z tym wszystkim poradziliście?

Ograniczyliśmy dostęp do informacji i staraliśmy się wyciągnąć z tego czasu to, co najlepsze. Ta pandemia nas doświadczyła, ale i scaliła jako rodzinę. Dzieci miały tatę dla siebie. Aktywowałam ich, wymyślając im różne zadania. Czasami może mieli tego dosyć, ale zdało to egzamin. A my... (śmiech). Nie pozabijaliśmy się. Nie było źle, ale wymagało to od nas, a może szczególnie ode mnie, dużej dyplomacji i cierpliwości.

Katarzyna Golec o córkach

Między waszymi córkami jest duża różnica wieku, a wydaje się, że są ze sobą blisko. W czym tkwi sekret?

Bardzo się kochają! Przy tak dużej różnicy wieku było wiadome, że nie będą się razem bawić lalkami i siedzieć w piaskownicy. Stało się tak przez wspólne wyjścia, wyjazdy, spacery. Bardzo dużo gotujemy. Obie moje córki lubią to robić. Codzienne, proste czynności wykonywane razem, rozmowa… To zacieśnia więzi. Zawsze im powtarzam, że to, co jest między nimi, jest bardzo ważne, że nie mogą się kłócić i powinny wspierać i szanować. Inaczej się nie da. Często rozmawiamy, wspólnie podejmujemy decyzje, nawet takie drobne, dokąd pójdziemy na kolację, jak spędzimy weekend. Chcę, żeby mogły proponować i wybierać. Lubię słuchać i patrzeć, jak razem o czymś dyskutują.

Katarzyna Golec
Katarzyna Golec w cyklu #CoZaKobieta!
Katarzyna Golec
Źródło: archiwum prywatne

10 lat to kawał czasu. Zauważyła pani różnice w wychowaniu obu córek?

Na pewno obecność elektroniki i internetu. Na szczęście starsza córka często pokazuje mi w sieci różne rzeczy, które są modne wśród dzieci i ostrzega mnie, żebym na oglądanie konkretnych treści nie pozwalała tej młodszej. Ale czy są jakieś inne różnice... Wydaje mi się, że obie córki wychowuję podobnie. Zainteresować je światem. Staram się poświęcić im tyle samo czasu i uwagi, ale na pewno teraz więcej pracuję. Maja, moja starsza córka, powiedziała mi kiedyś: "Wiesz, poświęciłaś mi więcej czasu, jak ja byłam mała. Z Anią nie robisz tylu rzeczy, które robiłaś ze mną". I faktycznie. Ale wtedy miałam jedną córkę, a teraz mam dwie. Mimo że angażuję się we wszystko na 100 proc., to starsza zauważyła różnicę. Ona dostała ode mnie więcej aktywności. To mi też otworzyło oczy, że może jednak za dużo pracuję. 

Dzieci towarzyszyły wam też w aktywnościach zawodowych. Nie ukrywaliście ich twarzy. Dzisiaj jest to przedmiotem wielu dyskusji. 

Kiedy mój mąż zaczynał karierę, było kilka gazet plotkarskich, nie było Facebooka, Instagrama. "Pokazywać, nie pokazywać". To nie był temat do rozmowy. Dwa razy zdecydowaliśmy się na wywiad z sesją zdjęciową, w którą zaangażowaliśmy dzieci. Nie mamy z tym problemu, ale też nie afiszujemy się. A kiedy już trafią do sieci, to na naszych zasadach. Nie mam pretensji o powielanie zdjęć, sama je wstawiłam i liczę się z tym. Ale mam pretensję, kiedy ktoś pisze o nas nieprawdziwe informacje, zamiast dopytać. 

Często przy tym temacie pojawiają się komentarze, że jak dziecko dorośnie, to może mieć pretensje do rodzica za to, że ujawnił jego wizerunek. Jest pani mamą, która na własnym przykładzie może na to pytanie odpowiedzieć. Maja się gniewa?

Maja nie ma pretensji, ale dziś, kiedy jest już dorosła, mówi tacie, że przed publikacją chce zobaczyć zdjęcie. Ludzie są ciekawi, jak żyją bracia Golec, jak wyglądają ich dzieci i co robią. Tacy jesteśmy. I nie ma w tym nic złego, jeśli robi się wszystko z wzajemnym szacunkiem. 

Która córka wdała się w panią, a która w męża?

Charaktery mają bardzo wymieszane, ale z racji tego, że miałam większy wpływ na ukształtowanie obu dziewczyn, bo spędzałam z nimi więcej czasu, widzę w nich dużo siebie. Na pewno Maja i Paweł mają dar do zasypiania wszędzie i we wszystkich okolicznościach (śmiech).

I talent muzyczny.

Tak i jesteśmy bardzo dumni. Świetnie zdała maturę, na każdej uczelni była w czołówce kandydatów, dostała się na wymarzony kierunek. Od października będzie studiowała wokalistykę. Realizuje swoje marzenia, pięknie śpiewa i trzymamy za nią kciuki. 

Zwykle rodzice, którzy zaznali życia w show-biznesie, odwodzą swoje od dzieci od pójścia w ich ślady. 

Nie jest to łatwy zawód, aczkolwiek powtarzam moim dziewczynom, że zawody artystyczne to najlepsze zawody, jakie można wykonywać w życiu. Bycie artystą jest wspaniałe. 

Nie było strachu przed koniecznością mierzenia się z porównaniami do taty?

Rozmawialiśmy o tym z córką. Jest tego świadoma. Widzi zresztą, jaki jest teraz świat i ile jest hejtu w internecie. Nazwisko ma znane i nie chce się od niego odcinać. Poza tym... dlaczego miałaby to robić? To, co robi jej tata, to jedno, a to, czym zajmuje się Maja, to drugie. To inna osoba. Ale ludzie często nie potrafią tak spojrzeć na młodego człowieka i oceniają przez pryzmat rodzica. 

Fani mogą liczyć na duet?

Były takie propozycje. Wspólny utwór z tatą albo z zespołem, ale Maja na razie nie chce tego robić. Chce mieć swoją drogę. A my będziemy ją w niej wspierać. Zawód artysty daje wiele możliwości. Możesz się wypowiedzieć na każdy temat poprzez swoją twórczość i jeśli masz odwagę, stajesz się głosem ludzi. Słowa artysty mają ogromną moc. 

Katarzyna Golec o mężu - Pawle Golcu

Kto nosi spodnie w małżeństwie?

Mnie się wydaje, że ja (śmiech). 

(śmiech)

Nie chcę urazić mojego męża, ale na pewno motorem napędowym całej rodziny jestem ja. Ostatnio myślałam o tym w kontekście mojej starszej córki. Czego ją nauczyłam i z czym wypuszczam w dorosłość. Ona jest taka samodzielna. Ze wszystkim sobie poradzi. Może byłoby jej łatwiej, gdyby nie umiała tylu rzeczy, znalazłaby sobie partnera, który by ją w tym wyręczał (śmiech). Ale to ja ją tego nauczyłam. Dziś jest samowystarczalna. Nie musi na nic czekać, liczyć na kogoś. Mój związek z mężem artystą tak bardzo zaangażowanym i tak dużo pracującym sprawił, że dziś jestem tak silną i samodzielną kobietą. Musiałam być taka. Bardzo się z tego cieszę. I takie są moje córki. Powiem szczerze, że jestem nimi zachwycona (śmiech). Wiem, że jest w tym mój duży wkład i jestem z tego zadowolona.

Po 21 latach już nie myli pani męża z bratem? (śmiech)

Oj różnie... Zdarza się pomyłka (śmiech). W naszej rodzinie funkcjonuje zwrot: "Proszę pozdrowić mężów", bo często w ten sposób zwracają się do nas fani zespołu. Paweł i Łukasz ubierają się bardzo podobnie na imprezy, wywiady, koncerty. Oczywiście taka pomyłka, to jest ułamek sekundy zawahania. Są podobni do siebie z wyglądu, ale z charakteru zupełnie różni. Nasze dzieci częściej miały takie momenty. Biegły do Łukasza, krzyczały: "Tato, tato, tato", on je podnosił i wystarczyło, że powiedział jedno słowo, żeby wiedziały, że to nie jest ich tata. To są zawsze bardzo wesołe i sympatyczne sytuacje. 

Macie dobre relacje?

Ludzie cały czas postrzegają Pawła i Łukasza jako jedność. Że razem mieszkają, że nie mają swoich prywatnych żyć, że każdą chwilę spędzają razem. A prawda jest taka, że jak wracają z trasy koncertowej, każdy z nich skupia się na swojej rodzinie. My nawet na wakacje jeździmy osobno. Oddech od siebie też jest im potrzebny. Mój mąż ze swoim bratem spędza większą część życia niż ze mną (śmiech). Oczywiście cały czas ze sobą rozmawiają przez telefon i bez dobrych relacji nie dałoby się tyle lat funkcjonować w rodzinnym biznesie. Każdy z nas ma inny charakter, często mamy odmienne zdania na różne tematy, więc czasem jest intensywnie, ale ogólnie jest dobrze. 

Z żoną Łukasza, Edytą, jesteście blisko?

Mamy dobre relacje, ale nie ukrywam, ze spędzamy ze sobą bardzo mało czasu. Edyta jest członkinią zespołu, więc nie mam możliwości zabrać jej na kawę, kiedy nasi mężowie są w trasie, bo ona jedzie z nimi. Poza tym mieszkamy daleko od siebie. Na szczęście mamy święta, zjazdy rodzinne, imprezy urodzinowe. No i są telefony. Dajemy radę!

Zazdrości pani jej tego czasem ?

Zazdrosna jestem o czas, który bym mogła spędzić z mężem, ale nie o bycie na scenie. Czasem zazdroszczę, ale to taka zazdrość pozytywna, że są w fajnych miejscach, zwiedzają, piją wspólnie kawę, jedzą deser. Ja mam to wtedy z mężem przez telefon albo na Facetime, ale to nie to samo. Prowadząc dom i swoje aktywności zawodowe nie mam możliwości, żeby jeździć z nimi na wszystkie koncerty. Ale bardzo im kibicuję w tym co robią!

Dziś mieszkacie w Warszawie. W stolicy obecność gwiazd nikogo raczej nie szokuje. A jak to wyglądało w Bielsku? 

My mamy ogromne szczęście do sąsiadów. Naprawdę. Stają się naszymi przyjaciółmi. Spędzamy razem czas, jeździmy na wspólne wakacje. Przyciągamy dobrych ludzi, którzy jak nas poznają, widzą, że jesteśmy normalnymi, fajnymi ludźmi, a nie gwiazdami z serwisów plotkarskich. W Warszawie faktycznie ludzie są przyzwyczajeni do spotkań ze znanymi ludźmi. To normalne. A w mniejszej miejscowości jest trochę inaczej. Zawsze to wzbudza większe emocje. Na szczęście pozytywne. Na przestrzeni dwudziestu paru lat rozpoznawalności męża i naszej rodziny, poza sporadycznymi sytuacjami, są to na szczęście bardzo pozytywne spotkania. Zresztą twórczość Golec uOrkiestry jest właśnie dla tych ludzi. Artysta tworzy dla ludzi. Dlatego właśnie Paweł chętnie z nimi rozmawia czy pozuje do zdjęć. 

Przytoczy pani jakąś anegdotkę?

Mieliśmy kiedyś taką zabawną sytuację. Mój mąż pojechał z młodszą córką do Energylandii. Ania powiedziała, że ostatni raz pojechała gdzieś z tatą (śmiech). "Tata ciągle rozdawał autografy, robił zdjęcia, już więcej z nim nie jadę" - mówiła. To są te plusy i minusy. Jak jesteśmy na kolacji, ludzie podchodzą, chcą sobie zrobić zdjęcie, zagadać i mimo że to jest naprawdę sympatyczne, to mamy świadomość, że nie jesteśmy sami na kolacji. 

Katarzyna Golec o rozpoznawalności

Kiedy dziewczynki zorientowały się, że tata jest gwiazdą?

Nie było konkretnego momentu. Dziewczyny od zawsze widziały tatę w telewizji, jak się przygotowuje do wyjazdu na koncert. Widziały od maleńkości, że podchodzą do nas ludzie i jesteśmy rozpoznawalni. To było dla nich normalne. Bardziej koleżanki naszych dzieci zwracały na to uwagę, jak wychodziły gdzieś z nami i nagle "tata Ani robi sobie z kimś zdjęcie". U nas przyszło to bardzo naturalnie. 

Pani lubi popularność?

Dzięki popularności męża są sytuacje, w których jest nam trudniej przez większe zainteresowanie nami, ale poznajemy też dzięki temu ciekawych ludzi, bywamy w fajnych miejscach. To są miłe rzeczy. Ale zdarzają się też te mniej. 

Na przykład?

Sytuacja z dotacjami rządowymi. To była chyba najgorsza sytuacja w całej karierze mojego męża dla naszej rodziny. Mimo że jestem żoną Pawła, nie uczestniczyłam w składaniu wniosków, nie planuję artystycznych działań zespołu, nie tworzę piosenek, a i tak dosięgnął mnie okropny hejt. Dostawaliśmy groźby, obraźliwe SMS-y, maile. To było bardzo nieprzyjemne. Młodsza córka nie była jeszcze tego świadoma, ale starsza powiedziała nam: "Gdybym miała 13 lat, bardzo bym to przeżyła". Na szczęście miała już 17 i inaczej na to patrzyła. Potrafiła z nami o tym rozmawiać. Nie dało się ludziom wytłumaczyć i tak naprawdę nie było po co. 

Jak się po tym podnieść?

Generalnie to był szok dla wszystkich artystów, a może nawet bardziej dla Bogu ducha winnych rodzin: matek, ciotek, żon. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, ale obrażali nas. Na początek była we mnie złość, rozgoryczenie i chęć tłumaczenia. Na kilka okropnych wiadomości odpisałam. Były osoby, które po rozmowie mnie przeprosiły. Pisały, że nie doczytały, faktycznie nie znają tematu. Ale większość tych ludzi dziś nawet nie pamięta, co pisała. Anonimowo wysyłali wiadomości bez żadnych hamulców. Pisali to, co ślina im na język przyniosła. Odcięliśmy się od tego. Wiedziałam, jaka jest prawda. Chroniłam przed tym swoje dzieci. Na szczęście to już historia. 

Zostawmy ją więc w tyle i spójrzmy w przyszłość. O czym pani marzy?

Mamy dobry czas, wspaniałe dzieci, jesteśmy zdrowi, szczęśliwi, wszystko się układa. Chciałabym, żeby tak zostało. Żeby udało nam się spełnić wszystkie plany zawodowe i żebyśmy kiedyś mogli usiąść z mężem w domu nad ciepłym morzem i wspominać to super życie, które mieliśmy. 

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Autor: Aleksandra Głowińska

Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości