Mikołaj Krawiecki z "Top Model" jeździ w głąb Ukrainy. "Martwię się o narzeczoną, źle to znosi"

Mikołaj Krawiecki o wojnie w Ukrainie
Mikołaj Krawiecki o wojnie w Ukrainie
Źródło: Bartosz Krupa/x-news
Mikołaj Krawiecki od początku wojny w Ukrainie aktywnie pomaga uchodźcom. Model codziennie jeździ do Ukrainy, skąd przywozi Ukraińców do Polski. W rozmowie z Aleksandrą Czajkowską dla serwisu cozatydzien.tvn.pl model powiedział o strachu, bezsilności i codzienności. "Widziałem, jak rakieta spada na szkołę, w której są dzieci" - powiedział.

Mikołaj Krawiecki dał się poznać szerszemu gronu widzów w ostatniej edycji programu "Top Model". Mimo braku wygranej otrzymał wiele ofert współprac i zaczął profesjonalnie działać w modelingu. 24 lutego, kiedy Rosja napadła na terytorium Ukrainy, 22-latek od razu ruszył z pomocą na granicę polsko-ukraińską.

Dość szybko zaczął jeździć do Ukrainy, gdzie przewoził potrzebną pomoc humanitarną lub zabierał uchodźców do Polski. Teraz w rozmowie z naszym serwisem Mikołaj Krawiecki wyznał, że od początku wybuchu wojny w Ukrainie nie był w domu i najbardziej martwi się o swoich bliskich.

Aleksandra Czajkowska, cozatydzien.tvn.pl: Mikołaj, od ponad dwóch tygodni aktywnie pomagasz na granicy polsko-ukraińskiej i jeździsz w głąb kraju z pomocą humanitarną. Jak teraz wygląda twoja codzienność?

Mikołaj Krawiecki: Mam zapalenie płuc, ale jakoś się trzymam. Codziennie jeździmy do Ukrainy. Żeby móc wjechać w głąb kraju, musimy skompletować wyposażenie i zebrać odpowiednie auta, a co jeden taki wyjazd tracimy jeden-dwa samochody. 

Dlaczego?

Jest to kwestia dróg, albo wadliwości pojazdu. Ludzie, którzy sprzedają nam samochody, często nas oszukują. My zbieramy na każdy taki samochód pieniądze na zbiórkach, a ktoś nam wciska syf, mówiąc, że jest dobry. Ostatnio kupiliśmy samochód, który był użytkowany przez jedną firmę, serwisowany, z całą historią, bezwypadkowy, a 200 km w głąb Ukrainy zaczął puszczać olej, co 20 minut litr oleju… Na szczęście udało nam się załatwić przez mojego tatę, żeby otworzyli nam warsztat i pomogli naprawić ten samochód, bo inaczej stalibyśmy tam dwa dni. Załatwili nam części i naprawiają dwa samochody, ponieważ w drugim rozwaliła się skrzynia biegów i może za kilka dni będziemy mogli go stamtąd odebrać. Musieliśmy przepakować dostawę, którą wieziemy na Białą Cerkiew, to 12 ton pomocy humanitarnej, nie ma nikogo już, kto byłby w stanie dojechać dalej niż za Lwów z taką pomocą, więc jesteśmy jedyni. 

Cały czas jesteście w trasie?

Śpimy po pół godziny w samochodzie na 20 godzin, rzadko mamy okazję się umyć. Póki co spaliśmy w bagażnikach naszych samochodów, w magazynie, który wynająłem. Mamy 400 km, żeby trafić do punktu, w którym możemy się przespać, żeby przejechać kolejne 200 km pod Kijów. Mieliśmy to zrobić w jeden dzień, ale sytuacja się zmieniła. Może to i dobrze, trzeba dbać również o morale grupy. Działamy w bardzo zorganizowany sposób, jeździmy konwojem, rozmawiamy na radiach, używamy syren i tak naprawdę bez zgranej komunikacji to by się nie udało.

Jest ciężko, ale jak pojechałem pierwszy raz i zobaczyłem, co tutaj się dzieje, to nie umiałem wrócić do domu. Jestem tu od początku wojny, cały czas jestem na granicy, codziennie jestem po stronie ukraińskiej

"W nocy jest bardzo nerwowo"

Przez ponad dwa tygodnie nie byłeś w domu?

Tak, mam magazyn przy samej granicy polsko-ukraińskiej, żeby dbać o bezpieczne transporty, bo państwo trochę zniszczyło ten system. Ludzie przekazali dary warte miliony złotych i one leżą w tych magazynach. Został stworzony system, w którym trzeba wszystko wpisać w komputer, żeby to nie zostało rozkradzione i ja to rozumiem, że ktoś musi nas odprawić, ale te transporty nie działają w nocy. Nawet jeśli przychodzę z akredytacją na kierownika konwoju od mera Żytomierza czy Białej Cerkwi. Wszystkie magazyny prywatne pracują w nocy, żeby razem ze świtem można było wyjechać i wrócić przed nocą dla bezpieczeństwa. A teraz musimy czekać do rana i dopiero wtedy ruszamy i wracamy nocą, co jest bardzo niebezpieczne.

W nocy jest bardzo nerwowo, nas akurat nie obowiązuje godzina policyjna, ale innych wolontariuszy już tak. Mieliśmy taki przypadek, że zatrzymała nas policja i powiedzieli, że mamy minutę na to, żeby wysiąść z samochodu, biorą nas na śnieg i pod kałachami spędzamy noc, albo szybko wyjeżdżamy z miasta

Pewna rodzina poprosiła nas o zabranie kobiet z dziećmi z Charkowa, my tam pojechaliśmy, ale te kobiety były tak przemęczone i przerażone, że nie chciały wsiąść z nami do samochodu. Oczywiście nie mieliśmy do nich żadnych pretensji, bo to rozumiemy. One schowały się w różnych budynkach, ta rodzina, która kontaktowała się nami, dzwoniła do nich, ale one się za bardzo bały. Zaczęły krzyczeć "separatysty, separatysty". To jest kwestia tylko i wyłącznie tego, że ludzie z Charkowa przeżyli piekło. My to całkowicie rozumiemy, też inaczej traktujemy ludzi z Charkowa, czasami staramy się zboczyć z trasy kilkadziesiąt kilometrów, żeby zabrać te osoby. 

To jak wygląda struktura waszej organizacji?

Do Ukrainy pierwszy raz pojechałem z własnej inicjatywy. Mój tato jest księdzem grekokatolickim i wystawił mi podpis z pieczątką Caritasu parafii, że jestem wolontariuszem. Potem, kiedy okazało się, że robię to cały czas, potrafię mówić po ukraińsku, potrafię porozumiewać się i zdobywać informacje, rozmawiać z koordynatorami sanitarnymi czy z dowódcami i mówiłem, że mogę dowieźć transport, to okazałem się bardzo potrzebny. Miałem mały samochód, ale mówiłem, że zawiozę i przywiozę wszystko, co trzeba. Jako jedyni zebraliśmy numery telefonów do dyrektora sanitarnego w Kijowie, do mera Żytomierza czy do dowódców garnizonów. Teraz na Whatsappie dostaję listy zapotrzebowania z oficjalnymi pieczątkami z całej Ukrainy. Po kilku dniach odkąd zacząłem jeździć, odezwały się do mnie dziewczyny, które naganiały mi ludzi, których miałem zabrać. Na początku były wolontariuszkami, a potem dołączyły do bardziej zorganizowanej grupy. Teraz jeździmy jako Fundacja Historii Vita, ze względu na to, że ta fundacja jako pierwsza dała mi stanowisko kierownika konwoju. 

Miałeś czasami dość? Czułeś, że już nie dajesz rady?

Są takie momenty. Komendant Straży Granicznej w Ukrainie nie chciał mnie puścić przez bramki, mimo tego, że miałem odpowiedni weksel i musiałem już jechać. Kazał nam stać w kilkugodzinnej kolejce, a kiedy zapytałem o jego numer odznaki, zapytał, czy go straszę. Wtedy są takie momenty, kiedy z bezsilności masz dość. Siedziałem osiem godzin w tej kolejce. Wtedy chce ci się płakać.

Ale to szybko mija, szczególnie kiedy uświadamiasz sobie, ile tam jeszcze jest osób, którym mogę pomóc. Mija kolejny dzień, wstaje słońce, przekraczam granicę, wysadzam tych ludzi, którzy dziękują mi ze łzami w oczach, ich rodziny do mnie dzwonią i dziękują, to znowu te siły wracają

Zobacz wideo:

Cezary Pazura powiedział, jak rozmawia z dziećmi o wojnie. "Staramy się improwizować"
Cezary Pazura powiedział, jak rozmawia z dziećmi o wojnie

"Widziałem, jak rakieta spada na szkołę"

Jak reaguje na to twoja rodzina?

Moja mama wie, co robię i uważa, że do tego się nadaję. Jest ze mnie dumna, podobnie jak moi bliscy, którzy mnie wspierają. Martwię się tylko o moją narzeczoną, która bardzo źle to znosi. Martwi się o moje zdrowie, wiem, że płacze, że jest jej ciężko i to mnie tylko boli. Wiem, że ją tym ranie, ale ona to rozumie. 

Na Instagramie pokazujesz i mówisz o miejscach, do których jeździsz. Wspominasz o bombardowaniach, ostrzeliwaniach. Jakie rzeczy widziałeś w ciągu tych dwóch tygodni w Ukrainie?

Widziałem, jak rakieta spada na szkołę, w której są dzieci, ale nie chciałbym mówić o tym, co tam widziałem…

Nie boisz się, że z pewnego wyjazdu możesz nie wrócić?

Staram się o tym nie myśleć. Są sytuacje, w których się boimy, ale ten strach trzeba starać się pokonać, a nawet jeśli mielibyśmy zostać ranni czy nawet stracić życie, to przynajmniej przy próbie ratowania innych. Myślę, że każdy z nas jest na to psychicznie przygotowany, jesteśmy też dobrze przygotowani logistycznie, wszystko planujemy, staramy się robić to wszystko tak bezpiecznie, jak tylko potrafimy. 

Boję się o moich bliskich, dostałem powiadomienie o tym, że cały mój transport przez dwa dni był dokładnie śledzony. Dostałem zdjęcia mapy, pokazanej przez aplikację ochronną, że ktoś przez dwa dni obserwował każdy mój ruch od Przemyśla, aż po sam Kijów. Każdą trasę, każdy metr

Musimy załatwiać sobie urządzenia maskujące lub oszukujące satelity. Pisałem mojej narzeczonej w Warszawie, że jeżeli ktokolwiek zapuka do drzwi, nawet policja, to żeby najpierw zadzwoniła na policję i dowiedziała się, czy oni o tym wiedzą, lub jak przyjedzie kurier, to ma zostawić przesyłkę pod drzwiami. To jest najgorsze, bo nas mogą złapać, mogą strzelać do nas, pogodzilibyśmy się z tym, wydaje mi się, że nasza psychika przyzwyczaiła się do tej myśli, ale gorsze jest to, co mogą zrobić osobom, które kochamy. 

Jeżeli chcecie wspomóc zbiórkę pieniędzy na potrzebny sprzęt, a także pomoc humanitarną, kliknijcie tutaj.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tu:

Autor: Aleksandra Czajkowska

Źródło: cozatydzien.tvn.pl

Źródło zdjęcia głównego: Bartosz Krupa/x-news

podziel się:

Pozostałe wiadomości