Jan Pirowski o kulisach "Nasi w mundurach". Zdradził, co się działo wieczorami

Jan Pirowski
Jan Pirowski o programie "Nasi w mundurach"
Źródło: X-News
"Nasi w mundurach" to program, który zawładnął telewizją TTV. Ośmiu uczestników spotkało się na poligonie wojskowym, by stawić czoła najbardziej wymagającym i restrykcyjnym zasadom i szkoleniom. Jan Pirowski w rozmowie z Dagmarą Olszewską opowiedział o wyzwaniach, trudach i nerwach, które pojawiły się na planie.

Jan Pirowski to dziennikarz i uczestnik programów telewizji TTV. Jest znany z takich produkcji jak "DeFacto", "Kto to kupi?", czy "99. Gra o wszystko". W nowej produkcji "Nasi w mundurach" wyszedł ze swojej strefy komfortu i wielokrotnie zaskoczył widzów przed telewizorami. 

Jan Pirowski o programie "Nasi w mundurach"

Dagmara Olszewska, cozatydzien.tvn.pl: "Nasi w mundurach" to program, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było. Co zaskoczyło cię w nim najbardziej? 

Jan Pirowski: Przestawienie się na nową mapę gry. Jeśli tak możemy powiedzieć o życiu. Nagle, pewnego dnia podmieniono nam planszę, na której żyliśmy spokojnym życiem i wywrócono dotychczasowe reguły i zasady. Część pionków została, inną część zabrano i część pojawiła się nowych. Pierwszego ranka budzisz się w środku lasu, bez kontaktu ze światem, w koszarach, w ośrodku szkoleniowym, pośrodku niczego. Są dwa stopnie i mgła. Poprzedniego dnia skonfiskowano nam telefony, a na terenie ośrodka do końca naszej obecności obowiązują nas wyłącznie zasady wojskowych bez względu na to, czy kamery są włączone, czy nie. W takim systemie nie prowadzisz rozmowy, nie dyskutujesz o poleceniu, nie ucierasz kompromisu. Wykonujesz rozkazy, które jak wiemy, dyskusjom nie podlegają. Trzeba się nauczyć żyć w takim podporządkowaniu i uległości. Po około trzech dniach twój umysł na szczęście się przestawia na nową scenerię, na nowe stado - przypomnę, że w jednym namiocie żyło nas ośmiu - i organizm zaczyna się adaptować do nowych warunków. Przychodzi taki moment przełamania, w którym mówisz sobie - „Aha, okej, czyli od teraz tak będę żył. To jest moje nowe akwarium, w którym muszę nauczyć się pływać, bo nie ma innego. I akceptujesz to. Ale ta kilkudniowa droga do momentu przełamania rzeczywiście nie była najłatwiejszym doświadczeniem. Jednak jak mówią mądrzejsi ode mnie: w życiu nie ma problemów, są wyzwania.

Jakie rady usłyszałeś od rodziny, przyjaciół, najbliższych przed wyjazdem na plan programu?

To, w jakim programie bierzemy udział, nie było dla nas wiadome do samego końca. Usłyszeliśmy tylko, że program będzie miał zabarwienie survivalowe z elementami szkolenia wojskowego. Tyle. Żadnych informacji więcej. Im więcej pytasz, tym mniej dostajesz odpowiedzi. Dla takiego gościa jak ja to masakra. Więc kiedy słyszałem od przyjaciół pytanie: „Czego Ci życzyć?”, odpowiadałem: „Nie wiem, bo nie wiem, co mnie tam czeka. Najlepiej przetrwania”. I to się udało. Miesiąc przed samym programem mój kolega, który jest trenerem, doradził mi, żebym się rozruszał przed takim dwutygodniowym wyzwaniem, bo ciało do ruchu adaptuje się dopiero po trzech tygodniach regularnego treningu. I tak z jego pomocą codziennie trenowałem. Dzięki Piotr, bo po dwóch dniach na miejscu zabiłyby mnie zakwasy. 

Większą szkołą życia jest dla ciebie praca w show-biznesie, czy to, co przeżyłeś w programie "Nasi w mundurach"?

Cóż, to dwie różne uczelnie. Każda z nich ma innych wykładowców i wykłada inne przedmioty. Korzysta z różnych bibliotek. Każda z nich przygotowuje też do innego zawodu. Survivalowa przygoda "Nasi w mundurach", dla takiego mieszczucha jak ja, była nie tyle wyjściem, ile opuszczeniem czegoś, co nazywamy mityczną strefą komfortu, w której i ja się rozgościłem. Ale bardzo chciałem tę przygodę przeżyć, bo wierzę, że tyle mamy z życia, ile zapisze się w naszych głowie wspomnień. Więc trzeba je pielęgnować i zasiewać nowe. A program był dostarczycielem nowych bodźców, zadań i rozwiązań, na które nie miałbym najmniejszych szans, spędzając ten czas w Warszawie. Spotkania z Radkiem i Adamem (instruktorami), pułkownikiem i majorem, wspólne misje z chłopakami, ten sam brud za paznokciami… to były dwa tygodnie, w których uczysz się więcej praktycznych i społecznych rzeczy niż normalnie w dwa lata w swojej szklarni. 

Jan Pirowski o konfliktach na planie

Spodziewałeś się konfliktów, które pojawiły się na planie między uczestnikami?

Konflikty to za duże słowo. Nazwałbym to raczej okazjonalnymi sporami. Bombki, z krótkim lontem, które szybko wybuchały, ale nie pozostawiały po sobie żadnych strat. Wiadomym było, że kiedy na małą przestrzeń jednego wojskowego namiotu wpuścisz ośmiu facetów, każdego ze swoją osobowością, ego i charakterem z czasem będzie dochodziło do różnic zdań. Program też pokazuje zaledwie wycinek rzeczywistości, w której my żyliśmy 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Na samym początku ustaliliśmy, że w obozie ewentualne spory małe i duże rozwiązujemy od razu, żeby ciśnienie nie rosło. Prawda jest taka, że każdą dyskusję i tak kończyliśmy płacząc ze śmiechu, tarzając się po łóżkach, bowiem to, co Ufnal wyrabiał potem z nami na swoim codziennym spontanicznym wieczornym stand-upie w namiocie, było jakimś absolutnym komediowym szaleństwem, które spuszczało powietrze z całego dnia. No i co ważne, było niebiletowane. 

A co działo się poza kamerami? Bywało gorąco i zdarzały się sytuacje, w których emocje brały górę?

Gorąco bywało niemal na każdym kroku. Większość konkurencji, w których braliśmy udział, odbywała się pod presją między innymi czasu. Od testu na inteligencję - 60 pytań, 30 sekund na odpowiedź, przez tor treningowy, po sztukę kamuflażu. Wszystko to odbywało się w reżimie czasowym. Do tego często działaliśmy w teamie, w którym zawsze bierzesz odpowiedzialność za drugiego człowieka. Trzecia sprawa - absolutna koncentracja, którą musisz mieć, by dobrze wykonać zadanie. Czwarta - prawie 30-kg plecaki, które mieliśmy do siebie przyspawane niemal w każdej konkurencji. Ciągła obserwacja i ocena. To wszystko są wektory, które windują emocje na wysokie rejestry. Mam jednak wrażenie graniczące z pewnością, że dzień po dniu, godzina po godzinie uczyliśmy się nie poddawać tym emocjom, tylko robić z nich użytek. Bo adrenalina, szybszy puls, spięcie mięśni czasem złość czy irytacja podczas wykonywania konkurencji mogą być  pomocne i na tym korzysta cała grupa. Ale z kolei źle odebrane i użyte mogą łatwo zaszkodzić. 

Która sytuacja najbardziej cię rozbawiła, a która najbardziej zirytowała?

Uwielbiałem nasze wieczorne posiadówki w namiocie. Jeśli chodzi o dostęp do jakichkolwiek czasoumilaczy, to mieliśmy tylko apteczkę. Mogliśmy także każdego wieczoru po raz dwudziesty sprawdzić działanie wszystkich funkcji scyzoryka oraz po raz piętnasty działanie krzesiwa do rozpalania ogniska. To tyle, jeśli chodzi o zabawki. Przepraszam, zapomniałbym, Krzyś Ufnal dziewiątego dnia z dwunastu otrzymał kilka stron krzyżówek panoramicznych, które zamówił dnia pierwszego. Mieliśmy więc tylko siebie i swoją wyobraźnię. I okazało się, że to wystarczyło zupełnie. Więc wspólne posiadówki w namiocie, wszyscy już po zadaniach, odpoczywamy i zaczyna się obśmiewanie całego dnia. I nas nawzajem. Bez żadnych ograniczeń. Coś wspaniałego, dawno tyle nie płakałem ze śmiechu. Nie mogę też zapomnieć o mistrzu wspinaczkowym. Damian Nagana i jego popis emocji podczas wchodzenia na drabinę, to był szał. Zdania, które zdobiły jego krzyki rozpaczy i wkurzenia, gdy chybotał uroczo na metalowej drabince gdzieś na wysokości trzeciego piętra, przejdą do historii tego programu i na dobre zapisały się w naszych słowniczkach. Nawet teraz się śmieję, jak przypominam sobie ten obrazek. Cieszę się, że mogłem go zobaczyć na żywo i żałuję, że programie ze względów czasowych tych scen nie można było pokazać w całości.

Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale nadal trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.

Autor: Dagmara Olszewska

Źródło zdjęcia głównego: X-News

podziel się:

Pozostałe wiadomości