Marta Malikowska o żałobie po Jacku Szymkiewiczu. "Najważniejsze, że już nie cierpi" [TYLKO W CZT]

Jacek Szymkiewicz i Marta Malikowska
śp. Jacek Szymkiewicz i Marta Malikowska
Źródło: Krzysztof Skonieczny
Jacek Szymkiewicz odszedł 12 kwietnia 2022 roku. Jego śmierć wstrząsnęła całą Polską. Był ważny dla wielu osób, jeszcze więcej go kochało i nie wyobrażało sobie życia bez jego muzyki. Ale to nie im najtrudniej jest przeżyć żałobę. Marta Malikowska, była żona "Budynia" i matka Jagody, ich wspólnej córki, w rozmowie z Aleksandrą Głowińską wspomina nie tylko wybitnego muzyka, ale również męża i ojca. - Najważniejsze, że już nie cierpi. Jagoda na pogrzebie powiedziała, że jest jedna rzecz, za którą nie będzie tęskniła - za cierpieniem w jego oczach. Ja też widziałam to cierpienie. Myślę, że wielu ludzi to widziało - mówi.

Jesteś…

… dzielna? Robię, co mogę. Straciłam ważnego, bliskiego, człowieka, a Jagoda - nasza córka - straciła tatę… Mam swoją żałobę, a ona ma swoją. I jesteśmy w tym razem. 

(Cisza)

Muszę się jakoś trzymać, żeby ją wesprzeć. Nie ukrywałam przy niej emocji, a pierwsze dwa dni to była prawdziwa rozpacz. Po prostu rozpacz. Ja miałam swoje przeżycia, córka miała swoje - inne - emocje, ale musiałyśmy przez to przejść. W zasadzie przebrnąć. 

Ty jej powiedziałaś o śmierci ojca?

To było tak trudne, że… ciężko mi o tym wciąż mówić. 

(Cisza)

Wszystko toczy się normalnie, swoim rytmem, aż nagle wszystko staje. I zostaje szok. W poniedziałek poszłam wieczorem do filharmonii, odwiedziłam też kantor, bo we wtorek miałyśmy lecieć na wakacje. Oddzielne - ja na swoje, Jagoda na swoje. To miał być jej pierwszy samodzielny wyjazd, bo miała polecieć sama samolotem do Norwegii, do koleżanki. Ja z kolei chciałam odwiedzić znajomych we Francji i Amsterdamie. Odprawiłyśmy się o godzinie 22:00. 

Byłyście spakowane?

Jagoda już była spakowana. Ja nie. Cały czas coś mi mówiło: rano się spakujesz. Rano się spakujesz… 

Ale się nie spakowałaś.

Nie. Rozmawiałam z koleżanką z Norwegii przez telefon, dogadywałyśmy szczegóły przylotu. Niby samodzielny wyjazd, a jednak trzeba o wszystko zadbać. Ustaliłyśmy, jak i kiedy ją odbierze z lotniska. A kiedy skończyłyśmy, Jagoda po prostu poszła spać. Powiedziałyśmy sobie dobranoc. I wtedy dostałam SMS-a. 

SMS-a?

„Jacek nie żyje. Przekaż Jagodzie”.

Dostałam informację osiem minut po jego śmierci, o 23:23.

Zawał?

Tak. Wiem od naszych znajomych, że on coś przeczuwał. Wysyłał wiadomości, że chyba zrobił sobie "kuku w serce". Mówił o tym, że chyba zbliża się zawał. Od dawna mówił o problemach z sercem.

Był w domu?

Odszedł w swoim mieszkaniu, tak.

(Cisza)

Pierwsza reakcja to szok, niedowierzanie, wyparcie, "nie wierzę", potem parę oddechów i… jak mam to powiedzieć Jagodzie? Jak mam powiedzieć córce, że nie ma już taty, którego tak bardzo kochała? Rano miała przecież lecieć na wakacje, kładła się spać cała radosna. Momentalnie zaczęłam ryczeć w kuchni i Jagoda usłyszała mój płacz. Nie wiedziałam, jak mam to powiedzieć, po prostu powiedziałam w totalnych emocjach… Padłyśmy na kolana, długo płakałyśmy na podłodze. Później Jagoda zamknęła się w swoim pokoju, włączyła jego muzykę, a ja wyłam cicho w swojej sypialni i próbowałam się uspokoić. Po około dwóch godzinach „Jago” przyszła, żeby mi przeczytać list pożegnalny do taty. Sama szukała sposobu, żeby sobie z tym poradzić. Napisała przepiękny list i przeczytała go na pogrzebie. Brakuje mi słów, żeby opisać co czułam wtedy, co czuję, jak o tym mówię…

Zasnęłyście tej nocy?

Wzięłyśmy środki uspokajające. Jagoda zasnęła około trzeciej, ja około piątej weszłam w stan czuwania, to nie był żaden sen, żaden odpoczynek. Leżąc tak w przedziwnym stanie, zdałam sobie sprawę z tego, że kompletnie nie potrafię o tym rozmawiać, o śmierci. Że temat odejścia jest dla mnie tematem tabu i chcę, potrzebuję nauczyć się o tym mówić.

Kiedy ostatni raz rozmawiałaś z Jackiem?

W poniedziałek. W dzień śmierci pisaliśmy SMS-y.

A Jagoda?

Dzień wcześniej. Umawiali się na obiad po jej powrocie. Pisał, że jej zazdrości wylotu. 

Co czułaś potem?

A potem to mieszanka wszystkiego. Strachu, smutku, bezradności, gniewu, lęku, niepewności. Główny lęk miałam o Jagodę, przecież zmarł jej jedyny, ukochany tata. Myślałam tylko, jak ją przeprowadzić przez to wszystko. Jak to ogarnąć? Jak stanąć na wysokości zadania? Nagle zmieniło się wszystko. Jak z nią o tym rozmawiać? Bałam się, że sobie sama nie poradzę.

Nic nie czytałam. Nie sprawdzałam wiadomości. Nie wiedziałam, co się dzieje. Wojna w Ukrainie nagle zniknęła. Wszystko w sumie zniknęło. Starałam się ogarniać, chociaż podstawowe rzeczy, przez dwa dni nie widziałam prawie na oczy, bo były tak spuchnięte od płaczu. A w głowie kotłowało i nadal kotłuje się wszystko, dobre i trudne wspomnienia, przeszłość i teraźniejszość. Tego się nie da opisać słowami, nie potrafię, brakuje mi znowu słów.

Czego cię nauczył?

Podziwiałam jego talent, charyzmę, był wybitnym wokalistą, muzykiem, genialnym poetą. Inspirował mnie bardzo, uczyłam się przy nim pisać, odważać się na to. Zawsze mi powtarzał, nie śpiewaj coverów, śpiewaj swoje. Jacek jako artysta i Jacek jako tata naszej córki, to było wyzwanie pod każdym względem. Najtrudniejsze w codzienności było rozgraniczyć te dwie sfery. Znaliśmy się 16 lat. To była relacja ciągle zmieniająca się, ale jednak relacja. Niełatwa, nieprosta, bo Jacek zmagał się ze swoimi demonami, chorobą alkoholową, to naprawdę było wyzwanie zrozumieć jego demony i wychowywać razem Jagodę.

Ale podjęłaś je i chroniłaś córkę. Matczyny odruch.

Chroniłam siebie, chroniłam ją, podejmując przy tym masę trudnych decyzji, przeprowadzek, szukając siebie, spokoju, domu. Długie lata zajęło mi wychodzenie ze współuzależnienia, ogarnięcie swoich demonów i Jacka demonów, to był naprawdę proces.

Śpiewaliście w domu?

Bardzo dużo śpiewaliśmy w domu dla siebie, dla Jagody. Uwielbiałam, jak grał w domu, jak komponował, jak pisał w wannie.

Jaki on był, kiedy go poznałaś?

Pogodny i piekielnie inteligentny. Podobał mi się pod każdym względem. Miał niesamowity umysł, był piękny od wewnątrz i zewnątrz, świetnie się ubierał. Miał coś tajemniczego, magnetycznego, szamańskiego nawet, to mnie totalnie do niego przyciągało.

Od razu się w sobie zakochaliście?

Chyba tak. Po trzech miesiącach znajomości oświadczył mi się, pół roku później był wzięliśmy ślub i wyprawiliśmy huczne wesele, a miesiąc po nim byłam już w ciąży. To był rok 2006. Wszystko było szalone, szybkie, ale jednocześnie zaplanowane. Oboje bardzo pragnęliśmy dziecka. Nie słuchałam głowy, tylko serca. Miałam 24 lata, byłam zakochana po uszy, wpatrzona w Jacka jak w obrazek.

A jednak coś poszło nie tak.

Był artystą pełną gębą. Bez wątpienia. A ja nie umiałam być jego żoną, sama będąc artystką i jednocześnie mamą. Kiedy się zorientowałam, że jestem współuzależniona, musiałam chronić siebie i Jagodę, postanowiłam odejść. 

Poszłaś na terapię?

Na różne sposoby próbowałam sobie pomóc, próbowałam wielu metod. Szukanie odpowiedzi na masę nurtujących mnie pytań a propos mojej konstrukcji psychofizycznej, uświadamianie sobie swoich traum, poznanie swoich granic, żeby zaakceptować to, kim jestem, co czuję i dlaczego zajęło mi to prawie 16 lat.

Kiedy zaczęłaś walczyć o siebie?

Pierwszy raz pomyślałam, że muszę coś zmienić, zawalczyć o siebie, jak byłam w ciąży. Zaczęłam od jogi. W czwartym miesiącu ciąży już regularnie ćwiczyłam jogę. Wkręciłam się. Dwa lata temu a ukończyłam kurs nauczycielski. Zrobiłam go, bo się bałam, że w pandemię przestanę grać. Czułam, że muszę mieć jakiś drugi zawód. Na szczęście jeszcze potrafię się utrzymać z aktorstwa, chociaż bywa cholernie trudno. Ale nie chcę być nauczycielką jogi, ta potrzeba odeszła jakoś naturalnie. Ostatnią terapią, jaką skończyłam, to była terapia grupowa metodą Lowena. Może podświadomie przygotowywałam się na tę trudną lekcję, na tę ogromną zmianę. Trzy tygodnie przed śmiercią Jacka byłam na ostatnim spotkaniu, które nosiło tytuł „Jak kończę w życiu”. Przed wyjściem wypowiedziałam ostatnie słowa do siebie i do wszystkich na Sali. „Skończyłam się terapeutyzować, nie chcę się już naprawiać, dosyć, jestem wystarczająca, akceptuję to, co czuję, dziękuję”, ale dziś wiem, że to nieprawda. Nie znam jutra. Życie to też tajemnica, życie jest jak sen.

Jakie masz sny?

Przekosmiczne, bardzo różne. Nie są jednak wszystkie miłe, śnię dużo snów katastroficznych. Kompilacja wszystkiego ze wszystkim. Nie analizuję ich jakoś szczególnie. Ufam swojej podświadomości, że ona wie, co robi, że śniąc się oczyszcza, uzdrawia, uwalnia się wszystko co "złe", dlatego rano długo dochodzę do siebie. Wypuszczam je z siebie, opowiadając o nich bliskim, zapisując, medytując, tańcząc, wydychając, waląc kamieniami w ziemię.

Czujesz obecność Jacka?

Znajomi buddyści powiedzieli mi, że jego dusza po śmierci, zanim przejdzie w stan nirvany, będzie przez 49 dni na Ziemi. Trzeciego dnia po śmierci przyszedł do mnie. Wiem, że może się to wydawać przerażające albo śmieszne, albo niewiarygodne, ale spotkałam się z nim, stanął w drzwiach i z nim rozmawiałam. 

O czym?

Aaaach, to trudne, żeby to opowiadać… Najważniejsze, że już nie cierpi.

Jagoda na pogrzebie powiedziała, że jest jedna rzecz, za którą nie będzie tęskniła — za cierpieniem w jego oczach. Ja też widziałam to cierpienie. Myślę, że wielu ludzi to widziało. 

Co czuje matka, kiedy słyszy coś takiego z ust dziecka?

(Płacz)

Jestem mi smutno, że musi to przeżywać. Jednocześnie czuję ulgę, że ma taką świadomość, że wie, że jej tata już nie cierpi. 

(Cisza)

Będę robić wszystko co w mojej mocy, żeby pomóc jej załatać dziurę w sercu po tacie.

Co Jagoda ma z taty?

Dużo rzeczy, charakter, głos. Pięknie śpiewa. Piękna jest cała.

Uśmiechasz się.

Uśmiecham się. Widzę Jacka w niej.  

Ma też stanowczość, poczucie humoru, wolę walki, pewność siebie, ambicję. Jacek zawsze mówił, że Jagoda jest piękna po mamusi i mądra po tatusiu. To jest takie patriarchalne, zawsze się o to kłóciliśmy. Mówił wtedy, że on tylko żartuje, lubił prowokować.

Bałaś się pogrzebu?

Wiedziałam, że będzie dla mnie trudny. Wiedziałam, że będzie dużo ludzi, jego fanów. Ludzi, którzy z nim współpracowali. 

To było bardzo trudne emocjonalnie przeżycie. Przyjechała moja rodzina. Mój tata, moje siostry. "Budynia" bardzo dużo osób kochało. To podtrzymywało na duchu, ale byłam wyczerpana, bolało mnie serce. 

Ceremonia była poruszająca, nie było żadnej reżyserii, wszystko działo się spontanicznie. Ludzie mówili, że to jeden z najpiękniejszych pogrzebów, na jakim byli, że tak właśnie powinny wyglądać pogrzeby. Czuję podobnie. Chłopaki z Pogodno przygotowali mix jego muzyki , a instrumenty dęte w korowodzie grały tak, że ciężko było nie płakać.

Jedyną rzeczą, takim zgrzytem który najbardziej wkurzył Jagodę, to jak zobaczyła aparaty, fotografów. Pytała: "Mamo, co to jest?", Powtarzałam, żeby się nie przejmowała, że to nieważne, ale dla niej było ważne, bardzo to przeżywała. Zobaczyła siebie na zdjęciach i artykuły w sieci o tym, kto znany był na pogrzebie. Czuła, że to przekroczenie jakiejś granicy.

Da się przygotować na to ostatnie pożegnanie?

Chyba się nie da. 

Przeprowadziłam masę rozmów z ludźmi. Każdy opowiadał swoje historie. I to zawsze jest skrajne doświadczenie. Każdy przeżywa żałobę na swój sposób i każdy sposób jest o.k. Ktoś pójdzie w melanż, ktoś się zaszyje w domu. Akceptuję to, co czuję. To najważniejsza nauka, jaką wyniosłam z terapii.

A nosisz w sobie żal?

Już teraz nie.

Długie lata mi zajęło wyzbycie się go. Zaraz po śmierci Jacka oczywiście miałam wyrzuty sumienia, że w ostatnich tygodniach nie zapytałam, jak się czuje, miałam też oczywiście gniew pomieszany ze smutkiem i tęsknieniem. Teraz mogę powiedzieć, że oswoiłam żałobę.

(Cisza)

Wierzysz w życie po życiu?

Zawsze wierzyłam, że coś musi być jeszcze, że jest jakaś kontynuacja, ale mam też naturalnie chwilę zwątpienia. Energia nie umiera, tylko się przemienia.

„Oby wszystkie istoty osiągnęły szczęście i przyczyny szczęścia, którymi są szlachetne intencje i prawe czyny. Oby wszystkie istoty były wolne od cierpienia i przyczyn cierpienia, którymi są złe intencje i negatywne czyny. Oby wszystkie istoty osiągnęły prawdziwe szczęście najwyższego duchowego spełnienia. Oby wszystkie istoty spoczęły w najwyższej bezstronności wolnej od zaślepiającego faworyzowania jednych i nienawiści wobec tych, którzy są inni”

Mówi się, że nic nie dzieje się…

… bez przyczyny. Nie ma przypadku. 

Myślę, że każda śmierć to jest pewnego rodzaju lekcja. Każda wojna. Każdy wypadek, choroba. Może niektórych to budzi, skłania do refleksji. Bardzo w to wierzę, że można z wszystkiego wyciągnąć ważną lekcję. Może to jakiś portal do głębszej świadomości? Ale może się mylę, nie wiem.

Mój tata powiedział mi na pogrzebie, że mnie kocha. To mnie bardzo wzruszyło, rozmiękczyło serce, rozpuściło wszelkie napięcia między nami. Wydawało mi się, że nigdy wcześniej mi tego nie powiedział, że powiedział to pierwszy raz w życiu. Miał zawał rok temu, a oboje rodzice przechodzili ciężko COVID-19. To są rzeczy, które budzą do miłości. Wszystkie kłótnie, problemy dnia codziennego, które załatwiasz każdego dnia, mają wtedy mniejsze znaczenie. To pokazuje, co jest najważniejsze w życiu. Porozumienie. Spotkanie. Kontakt. Takich magicznych rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie bardzo dużo. I cały czas się dzieją. Małe cuda.

Opowiesz o jednym?

Dzieję się ostatnio jakaś totalna synchroniczność, pomyślę o kimś i ten ktoś się odzywa, albo nawet go spotykam. Nie wiem, czy śmierć Jacka ma na to wpływ, ale czuję czasem jego obecność, energię. Chcę wierzyć, że on teraz będzie nas wspierał jak nigdy dotąd. Zawsze będzie żył w naszych sercach. Jego teksty, jego muzyka, wspomnienia żyją.

Śmierć Jacka zweryfikowała twoją drogę? Idziesz do innego światła? 

Ona mnie utwierdziła, że idę w dobrym kierunku. Chcę być jeszcze bliżej siebie, miłości, Jagody.

W czasie pandemii zbliżyliśmy się chyba wszyscy ze śmiercią. Przychodzą do mnie obrazy i myśli, że umrę, obrazy pogrzebów, swojego, rodziców i Jacka naturalnie też przychodził. Napisałam nawet swój testament w formie poematu. Zaczęłam naprawdę myśleć bardzo dużo o śmierci, ta śmierć była ciągle blisko. A Jacek ciągle powtarzał, że już jest stary. Zaczęłam też czytać inaczej jego teksty i… Kurczę. W większości pojawiał się motyw śmierci, przemijania. To uświadomiło mi, że od dawna może był bliżej śmierci niż życia. Nie wiem. Życie i śmierć to tajemnica.

Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Autor: Aleksandra Głowińska

Źródło zdjęcia głównego: Krzysztof Skonieczny

podziel się:

Pozostałe wiadomości