Aleksandra Czajkowska, cozatydzien.tvn.pl: Aktorstwo było w twoim życiu od początku, na ekranie pojawiłaś się w wieku dwóch lat. To był dla ciebie oczywisty wybór?
Helena Englert: Nie za bardzo. Pojawiłam się w "Superprodukcji" Juliusza Machulskiego, ale kiedy ma się dwa lata, nie ma się wpływu na to, co się robi (śmiech). Najpierw chciałam być księżniczką, potem łyżwiarką, później projektantką mody. Wszystko brałam pod uwagę — tenis, balet, szkołę muzyczną, ale albo jesteś w czymś dobry, albo nie. W związku z czym, aktorstwo było jedyną opcją, która została jeszcze niewypróbowana i jak spróbowałam, to przepadłam.
Tenis, balet, szkoła muzyczna... Nie byłaś tym wszystkim zmęczona?
Oczywiście, że byłam. Pamiętam, że zawsze zazdrościłam wszystkim kolegom, którzy po prostu mogli się bawić. Ale teraz wiem, że dzięki temu jestem nauczona wytrzymałości i dyscypliny, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Z czasem docenia się pewne rzeczy.
Jasne, że tak. Nienawidziłam grać na pianinie, ale teraz, jeśli moja postać w filmie będzie musiała zagrać, to to zrobię. Z bólem, ale zagram (śmiech).
Resztę wywiadu przeczytasz pod materiałem wideo:
Helena Englert o roli Inez w "Pokusie"
Przed tobą premiera "Pokusy". To twoja pierwsza tak duża i mocna rola na ekranie. Myślisz, że otworzy ci ona drzwi do kariery?
Nie rozpatruję tego w ten sposób. Zdecydowałam się zagrać rolę Inez, ponieważ to jest praktyka. Dla mnie to niezwykle ważne. Aktorstwo to sport i to zespołowy i tak samo, jak w sporcie, jedynie trening czyni mistrza. Jeśli ma się możliwość grania, to trzeba grać. Nie zastanawiam się nad potencjalnymi konsekwencjami czy korzyściami. Jeżeli udało mi się wykonać dobrą robotę to super, jeśli nie, to przyjmę to na klatę i pójdę dalej.
Ostatnio zmieniłaś swój wizerunek, ścięłaś włosy. Zrobiłaś to na potrzeby filmu?
Nie, po prostu mogłam i chciałam. W pracy nie zawsze mamy kontrolę nad tym, jak wyglądamy, ponieważ często umowy zobowiązują nas do konkretnego wizerunku. Wtedy miałam taką sytuację, że nie miałam nic na horyzoncie, więc pomyślałam, że albo teraz, albo nigdy. Krótkie włosy zawsze chciałam mieć, a zmiany są potrzebne. Kiedy media o tym napisały, poczułam, że jest mi przypisywany jakiś bunt, którego ja kompletnie nie odczuwałam.
Maria Sadowska powiedziała mi, że to właśnie przez tę fryzurę zwróciła na ciebie uwagę. Wyróżniłaś się spośród innych.
To jest ciekawe, bo ja myślałam, że przez te włosy nie mam szans wygrać castingu i poszłam tam dla treningu. I chyba to mi pomogło, bo nie nastawiałam się, że to wygram. Nie wiązałam z tym zbyt wielkich nadziei no i proszę.
Wspomniałaś kiedyś, że rola Inez w "Pokusie" jest twoim przeciwieństwem. Jak pracuje się nad postacią, która jest od ciebie kompletnie inna?
Bardzo trudno, ale to jest wyzwanie, o którym wielu aktorów marzy. Co za tym idzie, jest to również ogromna odpowiedzialność. Mam 22 lata i pewną pulę narzędzi, z których staram się korzystać, jak najlepiej potrafię, ale na razie w oparciu o własną tożsamość. Natomiast tutaj miałam bardzo ograniczone pole manewru, bo musiałam nauczyć się myśleć, jak ktoś diametralnie ode mnie inny. Ktoś, kto pochodzi z innego świata, ma inny gust, inne priorytety i podejmuje decyzje ze względu na odrobinę inne wartości. Oczywiście, ułatwieniem było to, że Inez jest dobrym człowiekiem i jej decyzje były właśnie na tym oparte. Nie wiem, czy podołałam tej roli i mówię to bez żadnej kokieterii. Pozostaje mi trzymać za siebie mocno kciuki.
Masz z rodzicami zasadę, że nie rozmawiacie na swój temat w mediach. Kiedy podjęliście tę decyzję?
To nie stało się po jakimś konkretnym wydarzeniu. Nie jestem w stanie określić jednego momentu. To się chyba wydarzyło naturalnie, na etapie mojego dorastania. Jako młoda osoba wchodząca w ten zawód, spodziewam się, że jeszcze przez jakiś czas będę łączona z rodzicami, ale to nie jest tak, że ja się ich wypieram, albo oni mnie. Chciałabym dostać szansę na zbudowanie własnej renomy, ale też na pracę nad własną świadomością, autonomią, wizerunkiem i to jest chyba o tym. Oczywiście, w moim wypadku to nigdy nie będzie w 100% możliwe, natomiast chcę spróbować.
Helena Englert o studiach w Stanach Zjednoczonych
Chodziłaś do międzynarodowych szkół. Mówiłaś, że studia w Stanach Zjednoczonych były dla ciebie oczywistym przedłużeniem tego etapu edukacji. Kiedy dostałaś się do szkoły, jakie emocje ci towarzyszyły? To dosyć spora odległość jak dla tak młodej osoby.
Ja oszalałam ze szczęścia. To był chyba najszczęśliwszy czas w moim życiu. Miałam takie poczucie, że wszystko, nad czym pracowałam, naprawdę się opłaciło. Czułam, że wszystko, będzie dobrze. I to był wspaniały moment, A potem nadchodzi czas weryfikacji, orientujesz się, że nie wiesz co dalej. Dzień dobry dorosłość.
Czego nauczyły cię te studia? Nie mówię o zawodowych rzeczach.
Może to zabrzmi patetycznie, trochę romantycznie, ale nauczyło mnie między innymi, tego, że jestem chyba bardziej Polką, niż myślałam. Że jestem i że czuję po polsku i że siedząc w akademiku na Manhattanie, mam Mazury na tapecie w laptopie (śmiech). Kiedy wróciłam tutaj i rozmawiałam z ludźmi, których nie widziałam od liceum, uświadomiłam sobie, że oni myślą, tak jak ja, czują, tak jak ja, rozumieją świat jak ja i że jestem niezwykle wzbogacona o te doświadczenia za granicą i ogromnie wdzięczna za tę możliwość, ale na razie mam jeszcze tutaj dużo do zrobienia.
Po powrocie do Polski zaczęłaś studia w Akademii Teatralnej. Spotkałaś się z jakimiś negatywnymi głosami znajomych?
Tak, ale tak zdrowo i jestem pewna, że w dobrej wierze. Myślę, że dobrze mi to zrobiło.
A spotykasz się z hejtem?
Tak, codziennie, głównie na Instagramie, ale staram się tego nie czytać. O hejcie trzeba mówić, ale mam wrażenie, że w moim wypadku ma to efekt odwrotny do zamierzonego.
Wszystko, co powiesz, może zostać wykorzystane przeciwko tobie.
Tak, więc mówienie o tym, że odczuwam hejt, napędza hejterów do jeszcze większego hejtowania.
Mało mówisz o sobie w mediach. Nie uważasz, że pewien "ekshibicjonizm" pomaga w karierze w XXI wieku? Coraz częściej słyszy się głosy, że w obsadach pojawiają się osoby bez wykształcenia, ale z odpowiednią liczbą osób obserwujących na Instagramie.
Uważam, że mam za mało wiedzy, żeby publicznie wypowiadać się na większość tematów. Staram się korzystać z mojej wolności słowa świadomie i bardzo powściągliwie. Mówię tu oczywiście o mediach, bo prywatnie jestem chyba nawet za bardzo rozgadana. Oczywiście są wartości, za którymi stoję i mówię o tym otwarcie. Jeden z dziennikarzy zwrócił uwagę, że mam zdjęcie z Protestu Kobiet na Instagramie. Tak, mam. Bo są takie rzeczy, które są dla mnie tak ważne, że aż niemożliwe do przemilczenia. I to są tematy, które na razie pozwalam sobie poruszać. Chyba nie potrafiłabym mówić o rzeczach prywatnych. Kiedyś nawet próbowałam, ale czuję, że mnie to obnaża. Mnie to nie przychodzi naturalnie.
Na Instagramie dodajesz wyważone posty, ale jak sama powiedziałaś, zabierasz głos, kiedy nie należy milczeć. Jak podchodzisz do tego, co dzieje się obecnie w Polsce?
Mam swoje poglądy. Określam je jako postępowe. Natomiast, i to jest chyba jedno z moich większych przewinień, nie śledzę aktywnie wydarzeń politycznych. Nie jestem na bieżąco, choć powinnam. Muszę nadrobić ogrom literatury i wiadomości. Aby głosić mądrości, trzeba je najpierw posiąść.
Miałaś do czynienia z osobami, które chciały utrzymywać z tobą kontakt tylko ze względu na znane nazwisko?
Nie wiem. Mam świadomość, że dorastałam w bardzo dużym przywileju, wśród ludzi, którzy są równie uprzywilejowani, jak ja. W związku z czym, w szkole nikogo nie interesowało, jak ja mam na nazwisko, bo wiele osób pochodziło z podobnych rodzin. Jestem bardzo wdzięczna, że miałam możliwość otrzymania takiej edukacji i obracania się wśród ludzi, którzy mogli sobie pozwolić, żeby nie zwracać na to uwagi. Z tego względu nie czuję, żebym miała z tym dużą styczność, a jeśli takie osoby się zdarzają, to są one bardzo łatwe do wychwycenia i nie ciągnie mnie w ich stronę. Mam bardzo wąskie grono znajomych i cenię sobie samotność, więc nie daję też wiele okazji do tego, aby takie osoby mogły się pojawić w moim życiu.
Masz nosa do ludzi? Potrafisz wyczuć ich intencje?
Uczę się tego. To jest proces. Zazdroszczę ludziom, którzy mają tak od zawsze. Ja się tego uczę na błędach i na pomyłkach, natomiast robię postęp (śmiech).
Zastanawiałaś się kiedyś, co mogłabyś robić, gdybyś nie wybrała aktorstwa?
O matko, nie. Od kiedy zaczęłam pracować, wybór wydawał mi się tak oczywisty, że przestałam rozważać inne możliwości. Miałam ogromne szczęście, że dostałam się na studia i nie musiałam sobie przygotowywać planu B. Chyba jestem osobą, która nie za bardzo ma plan B, nigdy, i trochę nie przyjmuję do wiadomości, że plan A może nie wyjść. A może. Mam marzenia, które kiedyś chciałabym zrealizować, ale pozostawię je w swoich myślach, żeby nie zapeszać.
Masz jakichś swoich mistrzów kina?
Tak, mam, ale ich tożsamość pozostawię w tajemnicy, ponieważ to są w dużej mierze, albo moi profesorowie, albo ludzie, z którymi chciałabym pracować. Bardzo bym się speszyła, gdybym miała później ich spotkać. Wolę chyba pozostać ich bacznym obserwatorem i czerpać ich wiedzę z ukrycia (śmiech).
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale nadal trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Miłość jak z ekranu. Kamila Kamińska i Michał Meyer. "Zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie"
- Julia Wróblewska miała załamanie nerwowe. "Nie panowałam nad sobą"
- Oni świętują Dzień Dziadka. Oto najsłynniejsi dziadkowie show-biznesu
Autor: Aleksandra Czajkowska
Źródło zdjęcia głównego: x-news