Martyna Kaczmarek jest influencerką w najszerszym tego słowa znaczeniu. Jej instagramowe wpisy śledzi niemal 150 tys. osób. Głośno mówi o tym, dlaczego w Polsce nie mamy jeszcze w pełni ukształtowanego równouprawnienia. Nazywa siebie feministką, bo wierzy, że kobiety powinny być równe mężczyznom pod względem politycznym, ekonomicznym i społecznym. Problem w tym, że nie wszyscy podzielają to zdanie. I choć, jak sama przyznaje, przeżyła kilka niechybnych potknięć, to nigdy nie zeszła z drogi do wyznaczonego celu. Pomimo brutalnego hejtu.
Martyna Kaczmarek choruje psychicznie od dziecka. O nerwicy lękowej dowiedziała się z Internetu
Kiedy Martyna Kaczmarek odwiedziła nasze studio nagraniowe, przeżywała trudny okres. Od dziecka cierpi na zaburzenia lękowe, które nasilają się co jakiś czas. Opowiedziała nam jaki system obronny wypracowała przez lata, by móc normalnie funkcjonować.
- U mnie atak paniki (...) wygląda tak, że bardzo szybko bije mi serce, czuję niepokój i ścisk w brzuchu i w klatce piersiowej i zaczynam się hiperwentylować i mam takie wrażenie, że nie mogę złapać oddechu - mówiła.
Po raz pierwszy doświadczyła tego jako sześcioletnia dziewczynka.
- Pierwszy atak, jak miałam sześć lat, był 11 września 2001 roku, atak na World Trade Center. Moja mama prasowała, a w telewizji leciała właśnie relacja z tego, co się wydarzyło i wtedy właśnie pierwszy raz zaczęłam się hiperwentylować - dodała.
Ta wyjątkowa wrażliwość, jaką Martyna Kaczmarek odkryła w sobie już jako dziecko, w przyszłości pchnie ją do chęci zmieniania świata. Nie można odmówić jej wspaniałej działalności na rzecz feminizmu. Codziennie na swoim instagramowym profilu, stara się zmieniać podejście społeczeństwa do równouprawnienia. Droga do tego nie była jednak łatwa.
- Miałam takie poczucie, że jestem w tym sama, że nikt inny nie przechodzi przez to, przez co ja przechodzę i, że tylko ja jestem taka dziwna. Dla mnie najbardziej niezrozumiałe było, że zostałam przebadana wszerz i wzdłuż (...), a moje ciało zachowywało się, jakbym miała zaraz umrzeć. Nie było wtedy takiej świadomości, nie rozmawiało się też tak otwarcie jak teraz. Choć i dziś mogłoby być jeszcze lepiej w zakresie zdrowia psychicznego. Nawet sposób postawienia diagnozy, że to jest na tle nerwowym. Nikt nie mówił, że to są stany lękowe z lękiem napadowym. Ja dopiero jako nastolatka, odkrywając youtuberkę z Wielkiej Brytanii, usłyszałam pierwszy raz słowo panika. Od niej, nie od lekarza - powiedziała Martyna Kaczamrek.
Martyna Kaczmarek o zaburzeniach psychicznych. Rodzice bardzo chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak
Choć mała Martyna Kaczmarek miała ogromne wsparcie w rodzicach, również oni nie do końca wiedzieli jak jej pomóc. Dziś o relacji z mamą opowiada ze łzami w oczach.
- Moi rodzice byli bezradni i nadal czasami jak dzwonię do mojej mamy i mówię jej, że źle się czuję i że mam atak, że jestem już zmęczona, to ona mówi, że jest bezradna i nie wie, co może zrobić, żeby pomóc. To jest chyba właśnie najtrudniejsze w tych chorobach i zaburzeniach psychicznych. Złamaną nogę wsadzisz w gips i ona się zagoi, a ze zdrowiem psychicznym jest tak, że walczysz z niewidzialnym wrogiem (...). Zaczęłam brać leki, ale jak tylko przydarzyła się okazja, żeby z nich zrezygnować, bo pojawiły się skutki uboczne, to od razu z nich zrezygnowałam i była taka ulga u moich rodziców, że ich nie biorę - mówiła.
Ze skutkami ubocznymi wiąże się całkiem zabawna historia. Z początku nikomu nie było jednak do śmiechu. Niedokrwistość kończyn to częsty, ale bardzo niebezpieczny objaw nietolerancji leków psychiatrycznych. W tym przypadku winowajca ujawnił się... w kąpieli.
- W pewnym momencie zauważyłam, że mam sine ręce. Poszłam do moich rodziców i pokazałam im, że moje ręce są sine i oni spanikowali, że rzeczywiście. Był weekend, więc pojechaliśmy na całodobową opiekę (...) Zostały zrobione badania i wszystko wyszło prawidłowo. Lekarze rozkładali ręce. Dostałam skierowanie do szpitala psychiatrycznego, żeby tam lekarz się wypowiedział. Na liście skutków ubocznych jest niedokrwistość kończyn górnych i dolnych. Kazał odstawić od razu lek i zalecił, że jakby się coś działo to od razu karetka, od razu na SOR. Pewnego dnia siedziałam w wannie, kąpałam się i stwierdziłam, że spróbuję je bardzo mocno umyć, może coś to zmieni. Wzięłam gąbkę pumeksową i zaczęłam szorować ręce. Patrzę, a woda zaczęła być granatowa. Myślę sobie o kurczę. Okazało się, że ręce zabarwiły się od jeansów - opowiadała.
Przełomowy moment Martyny Kaczmarek: jej upadek w oczach fanów był bardzo bolesny
Głównym tematem rozmowy był jednak przełomowy moment w życiu Martyny Kaczmarek. Jak to się stało, że w pewnym momencie zaczęła iść pod prąd, spełniając swoje marzenia i starając się zmienić otaczającą rzeczywistość, bez względu na potknięcia i okoliczności?
- Najgorszym, co mnie spotkało w kontekście działalności publicznej był moment, w którym ludzie zaczęli stawiać mnie na piedestale. Jeżeli sprawiamy, że ktoś jest w naszych oczach ideałem, podziwiamy kogoś na tyle, żeby uważać, że ta osoba jest bezbłędna, fantastyczna, najlepsza na świcie, prędzej czy później się rozczarujemy. Ktoś popełni błąd, komuś podwinie się noga, zmieni zdanie na jakiś temat, przecież przez całe życie kształtujemy swój światopogląd. Był taki moment, że wiele osób zaczęło uznawać mnie za osobę bezbłędną i absolutnie idealną. To sprawiło, że ten upadek z piedestału mocno się na mnie odbił psychicznie - wspomina.
Świadoma tego, że nie jest idealna, prze jednak do przodu, bo ma w tym wyższy cel. Droga do niego rozpoczęła się osiem lat temu.
- Takim przełomowym momentem był 2015 rok. Przeprowadziłam się na studia do Warszawy ze Szczecina i to był rok, w którym po raz pierwszy próbowano zdziałać coś z prawem aborcyjnym. To był mój pierwszy protest przed sejmem w życiu. Kolejnym przełomowym momentem był sam wyrok Trybunału Konstytucyjnego w październiku 2020 roku. Pamiętam, że wyszłam z domu, szłam przez godzinę plażą i płakałam. Miałam takie poczucie, że cała ta praca, jaką wykonałyśmy z masą fajnych dziewczyn, to wszystko jest na nic. Ja wtedy byłam na etacie w korporacji i pomyślałam, że to nie ma sensu, bo obok dzieją się takie rzeczy. Pomyślałam wtedy, że chciałabym zmienić swoje życie i pracować dla pozytywnych zmian społecznych - tłumaczyła.
Martynę Kaczmarek zalała fala hejtu. Przyznaje, że nie potrafi się uodpornić
Nieodłącznym elementem zmieniania świata jest obecność przeciwników. Czują się anonimowi, a to wzbudza w nich najgorsze instynkty. Doświadczanie hejtu stało się Martynie Kaczmarek jeszcze bliższe, gdy w programie "Top Model" zdecydowała się spełnić jedno z największych marzeń. Została pierwszą modelką curvy w domu modelek.
"Przeciętny kawał kobity"
"Udaje akceptację otyłości dla kasy"
"Ciało można wyćwiczyć. Tu widzę zwisający brzuchol, ja taki mam po trzech ciążach"
"Noga jak filar mostu"
"I ona zajęła miejsce komuś, kto miałby szansę na karierę w modelingu?!" - z takimi komentarzami Martyna Kaczmarek spotyka się na co dzień, choć stanowczo się temu sprzeciwia.
- Oczywiście, że mnie to dotyka. Moja postawa nie jest absolutnie o tym, że jestem osobą publiczną, więc muszę się z tym pogodzić, że ludzie będą mnie kopać. Bardzo często jest taka narracja prowadzona, że skoro postanowiłaś być influencerką i pójść do programu to musisz zgodzić się na to, że ludzie będą naruszać twoje granice. To jest taka narracja, jak wobec dziewczyn, które dotknęła przemoc seksualna - jeśli miała krótką spódniczkę, to chyba się o to prosiła. Mogła być bardziej ostrożna. To znów jest przerzucanie odpowiedzialności na ofiarę. Bo jeśli ktoś pisze mi komentarz lub wiadomość, która jest hejtem i narusza moją granicę w świetle prawa, to czy ja powinnam ponieść konsekwencje, czy ta osoba? Tyle że systemowo nie mamy narzędzi, żeby pociągać do odpowiedzialności za takie czyny. Bardzo potrzebujemy dyskusji w tym temacie, bo widzimy coraz większy wpływ mediów społecznościowych, szczególnie na młode osoby - wyznaje Martyna Kaczmarek.
Martyna Kaczmarek na ściance bez makijażu i stanika. Przyznaje, że był to chwyt marketingowy
Choć nie wszystkie sytuacje są zamierzone, Martyna Kaczmarek uwielbia być prowokatorką. Niedawno pojawiła się na kulturalnym wydarzeniu bez makijażu i stanika, czym zwróciła uwagę fotoreporterów i internautów. Sama otwarcie przyznaje, że był to chwyt marketingowy.
- Chcę zwrócić uwagę na bardzo istotną rzecz. Niezależnie od tego, czy mam na sobie makijaż, czy nie, jestem równie wartościową, kompetentną osobą, która może się pojawić na tego typu wydarzeniu. Buduję markę osobistą w oparciu o swoje wartości, więc absolutnie stosuję też zabiegi, które mają zwrócić uwagę na wartości, o których mówię. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego. Jak szłam na tę ściankę pierwszy raz to wiedziałam, że ktoś o tym napisze. Byłam o tym przekonana, wiem jak działają media, bo jestem marketingowcem. Tylko że absolutnie nie spodziewałam się, że każdy dziennikarz na tej imprezie będzie chciał przeprowadzić wywiad i rozmowa będzie się zaczynała od słów "skąd czerpiesz tę odwagę, żeby być bez makijażu?", że napisze o tym niemal każdy portal informacyjny, że ludzie będą mi robić zdjęcia z ukrycia na tym wydarzeniu i pokazywać mnie palcami. Nie spodziewałam się tego, bo żyję w pewnego rodzaju bańce, w której chodzenie bez makijażu jest normalne, ale okazuje się, że dla wielu osób nie jest. Więc postanowiłam to robić dalej" - opowiedziała.
A dalsze działania rzeczywiście przynoszą efekty. Martyna Kaczmarek chwali się owocami swojej pracy, które w tym przypadku mają kształt zmiany ludzkich zachowań. Dostaje zatem wiadomości o tym, że kobiety zaczynają więcej czasu przeznaczać na zadbanie o samopoczucie, rezygnując tym samym na przykład z obowiązkowego wcześniej makijażu. Mimo to nadal spotyka się z hejtem. Czy da się do niego przyzwyczaić? Przygotować na kolejne kubły zimnej wody?
- Gdzie się tego nauczyć? Można budować poczucie własnej wartości i poczucie, że wiem co robię, dlaczego to robię i w jakim celu i jak to robię. Każdy z nas idzie inną ścieżką i to jest ok, dopóki nie krzywdzi się innej osoby. Chciałabym, żebyśmy skupili się nie na narracji jak przygotować młodą osobę na hejt, tylko jak sprawić, żeby ludzie nie hejtowali. Dosłownie kilka dni temu dostałam wiadomość na Instagramie: "Cześć Martyna, chciałam ci powiedzieć, ze parę miesięcy temu byłam jedną z osób, która cię hejtowała i uświadomiłam sobie ostatnio, że to we mnie był problem, czułam się sfrustrowana, bo coś działo się w moim życiu i chciałabym cię za to przeprosić" - podsumowuje.
Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale nadal trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Wojciech Łozowski myśli o karierze aktorskiej. "Daje mi to dużą satysfakcję"
- Autobiografia Matthew Perry'ego z "Przyjaciół" zostanie ocenzurowana. Mają zniknąć fragmenty o Keanu Reevsie
- Kim jest ojciec Macieja Musiała? Grał w kultowych filmach
Autor: Martyna Mikołajczyk