Kalina Szymankiewicz, serwis cozatydzien.tvn.pl: Rozmawiamy w Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jakie miała pani kiedyś wyobrażenie na temat tej choroby i jej symptomów?
Alżbeta Lenska: Myślę, że większość z nas ma mylne wyobrażenie na ten temat. Spodziewa się, że człowiek z depresją siedzi załamany w domu. Wiele osób jest zwyczajnie niedoinformowanych. Depresję nie tak łatwo zdiagnozować. Ta choroba przybiera różne formy. Uważam, że każdy z nas powinien skorzystać z pomocy psychologa i traktować tego specjalistę trochę jak przyjaciela, który ma pomóc coś zrozumieć.
Jak było w pani przypadku? Sama sięgnęła po pomoc czy dostawała pani jakieś sygnały z zewnątrz, od bliskich?
Pierwszy raz trafiłam na terapię 15 lat temu dzięki mężowi. Dość krótko się wtedy znaliśmy, byliśmy na samym początku związku. Tak to jest, że czasami ktoś z zewnątrz widzi więcej. Nasze rodziny, przyjaciele są przyzwyczajeni do naszych zachowań. A ja kiedyś byłam inna, moje podejście do życia zastanawiało Rafała. Dużo się martwiłam, no właśnie, to było takie moje określenie "martwić się". Na pewno kiedyś sprawiałam wrażenie mniej wesołej niż teraz. Na terapii dowiedziałam się, dlaczego nie muszę się tak zadręczać. Wtedy nie cierpiałam na depresję, byłam raczej nerwowa, cały czas narzekałam na wszystko. Rafał jest w tej kwestii moim przeciwieństwem, więc zwrócił na to uwagę. Po moich przejściach nie zdawałam sobie sprawy, kiedy znów coś zaczęło się we mnie niepokojącego dziać. Nie mam zdiagnozowanej depresji, ale walczę z pewnymi zaburzeniami, to tzw. PTSD (Zespół stresu pourazowego). Terapia pozwoliła mi ujarzmić te lęki i nie wkręcać się w takie stany.
Wsparcie bliskich jest ważne, ale żeby podjąć leczenie, trzeba samemu się do tego zmobilizować, zrobić pierwszy krok…
Namawiam wszystkich do tego, aby pójść do psychologa. Każdy z nas ma inne dzieciństwo, inny dom, doświadczenia. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że nawet najmniejsze historie, które wydarzyły się w przeszłości, mają wpływ na resztę życia. Nie można mówić: "a tam bzdura, chłopak mnie zostawił". Psycholog uświadamia, że uczucie słabości, gorszy dzień też jest potrzebny. To normalne i nie trzeba czuć się winnym. Wydaje się to takie proste, ale na terapii to jest odkrycie dla ludzi. Teraz nawet jak mam gorsze dni, to dzięki pracy nad sobą jest mi trochę mniej wstyd i mniej się boję do tego przyznać. Pozwalam sobie na słabość. Potrafię wprost powiedzieć mężowi, że mam gorszy dzień, może będę dzisiaj sprawiać wrażenie mniej wesołej, ale potrzebuję pobyć sama, pooddychać, uspokoić się. Ważne, gdy mamy świadomość tego, co się dzieje, że to nie jest kwestia charakteru, takiego kaprysu, tylko kryje się pod tym coś poważniejszego.
Wydaje mi się, że nie jesteśmy wyrozumiali dla samych siebie, a czasami powinniśmy stawiać siebie ponad wszystko inne.
W dobie Instagrama każdy chce być jakiś, nawet ja sama mam z tym problem. Trenuję ciało i staram się pilnować, gdy mam mniej sił i odpuszczać. Wtedy mówię sobie: "pamiętaj, że jesteś po kilku operacjach, nie musisz trenować jak twoja koleżanka, nie musisz dać z siebie dziś 100 procent, tylko tyle, ile potrafisz". Sama się tak uspokajam. Mało znam takich osób, które akceptują siebie i czują przy tym spokój. Paradoksalnie najlepiej czułam się po operacji. Po dwóch tygodniach wróciłam do domu i byłam osłabiona, ale i spokojniejsza. Nie miałam siły myśleć o pracy, o castingach, o tym, co będziemy dzisiaj jedli, jakie zabawy zaplanować z dziećmi, gdzie pojedziemy na wakacje. Nie myślałam o niczym. Tylko o tym, że jestem w domu. Skupiałam się na samej radości z tego, że mam wokół siebie dzieci i Rafała.
Matylda Damięcka umieściła na jednym ze swoich rysunków prosty napis: "Oddychaj. Czasami zapominam, jak to się robi". A czy pani nauczyła się już świadomie oddychać?
Miałam zalecenie od lekarza, aby siedzieć na balkonie i oddychać. Trenowałam ten stan. To było uczucie, którego wcześniej nie zaznałam tak po prostu. Nie miałam wtedy natłoku myśli. Później to oczywiście zanika, bo wracamy do rzeczywistości. Jest dom, praca, a mój zawód jest bardzo stresogenny. Są castingi i pojawiają się myśli: "dlaczego się nie dostałam, jestem za stara, za gruba, za niska, może źle gram?". Głowa po prostu nie daje rady, gdy kotłuje się w niej milion myśli. Wcześniej nigdy nie byłam w stanie medytować, świadomie oddychać. Mówię o sobie, że byłam kiedyś taką "wesołą wariatką", uważałam, że medytacja to marnowanie czasu. Po operacji zrozumiałam, dlaczego to jest takie ważne. Nie mamy świadomości, że nasz mózg istnieje, nie czujemy tego — wiem, to brzmi śmiesznie. Ale jak złamałam nadgarstek na snowboardzie, to go czułam. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, co się dzieje w mózgu. Po operacji moja neurochirurg powiedziała, że jak wrócę do domu, to mam unikać natłoku bodźców. Nie wiedziałam dokładnie, o co chodzi. Wróciłam, w domu pojawili się goście, przyjechała moja przyjaciółka, dużo się działo, mój mózg odbierał wiele informacji, a wieczorem zasłabłam. Mózg działa jak komputer, codziennie przetwarzamy mnóstwo informacji. I dlatego po całym intensywnym dniu warto siąść na macie, na łóżku i pooddychać. Uspokoić głowę — świadomie. Jesteśmy narażeni na wiele stresów i one mogą powodować nawet nie depresję, a po prostu zbliżone do niej stany.
Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie tego, że potrzebujemy pomocy, a reszta to praca nad sobą.
Śmieję się, że to jest trochę jak w Matrixie. Są osoby, które wzięły tabletkę i zyskały świadomość, a inne nie chciały tego spróbować. Ciało to nasza maszyna, mózg jest jak komputer, który trzeba wyłączyć na noc, bo się przegrzewa. Po moich przejściach bardzo fascynuje mnie działanie mózgu. Teraz potrafię sama ze sobą rozmawiać i rozwiązywać moje problemy.
Za co jest pani teraz wdzięczna?
Należę do tych osób, którym się wydawało, że może ich tu już nie być. Uważam, że czasami przesadzam, bo siadam na łóżku, oddycham i płakać mi się chce, że mogę tu być. To z drugiej strony daje mi kopa, sprawia, że cieszę się tak bardzo, że mam poczucie, że muszę jak najwięcej robić, działać. Na szczęście mam męża… no nie wiem, skąd Rafał się wziął (śmiech), bo on naprawdę mnie stopuje i mówi, żebym się uspokoiła. Przypomina mi, że muszę o siebie dbać. Mąż pilnuje tej przyziemnej strony, abym brała leki, zjadła posiłek po treningu.
Poniżej dalsza część rozmowy z aktorką.
Natalia Niemen również uważa, że polskie społeczeństwo nadal nie rozumie, że depresja to poważna choroba. "To choroba ludzi silnych. Choroba tych, którzy wytrzymywali zbyt długo" - napisała na Instagramie. Zgadza się z tym pani?
Dostrzegam to wśród najbliższych, którzy nie zdawali sobie sprawy, że coś się u nich dzieje. Wyglądali na bardzo silne i walczące o sobie osoby. Niektórzy sprawiają wrażenie wręcz agresywnych. Marudzą, narzekają, buntują się, wkurzają na swoje myśli. Więc może tak to wygląda właśnie u silnych z pozoru osób. Oczywiście jest wiele powodów do depresji. Gorzej, gdy myślimy, że jest okej, jest mąż, praca, dzieci, więc skąd u mnie te dziwne stany. Warto podkreślić, że każdy ma prawo czuć się źle.
Internetowy hejt może potęgować to uczucie. Czy po takich doświadczeniach słowna agresja jeszcze panią dotyka?
Kiedyś hejt budził we mnie złość. Teraz jest mi żal osób, które go generują. Uważam, że to one są najbardziej nieszczęśliwie. Przypuszczam, że są to osoby, które same krzyczą o pomoc, ale nie zdają sobie z tego sprawy. Mają przed sobą ogromną pracę do wykonania. Powinny iść do psychologa i dowiedzieć się, dlaczego nienawidzą wszystkiego. Po terapii jest mi łatwiej to pojąć. Moje dzieci mogą potwierdzić, że gdy prowadzę samochód i ktoś na mnie trąbi, to odpowiadam na to z uśmiechem. Najczęściej ludzie są zaskoczeni, że na nich nie krzyczę. Gdy byłam młodsza, to oczywiście się buntowałam, ale teraz fajnie jest zrozumieć, że nie trzeba walczyć za wszelką cenę.
Wspominała pani, że mąż jest bardzo silny psychicznie i nie potrzebuje pomocy psychologa, a co sądzi pani o terapiach rodzinnych?
Uważam, że nawet on na pewno ma w sobie jakieś nieprzepracowane tematy, ale faktycznie radzi sobie całkiem dobrze. U nas w rodzinie to ja jestem osobą, która się non stop komunikuje i dużo rozmawia z bliskimi. Widzę, że Rafał mnie rozumie i zdarza mu się mówić moimi słowami. Nawet jak się wkurzy, to przeprasza, że powinien inaczej coś zakomunikować. Uczę o emocjach wszystkich wokół siebie, również dzieci. To owocuje. Mają 9 i 11 lat i zdają sobie sprawę z tego, że rządzą nami emocje. Pokazuję im, jak się zachować, gdy coś je wkurza, że mają odejść na bok, tupnąć nogą, wyżyć się w samotności, ale nie atakować drugiej osoby.
Z pokolenia na pokolenie przenosimy pewne wyuczone zachowania na swoje dzieci i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że możemy im robić krzywdę.
To prawda. Ja z kolei mam takie braki z dzieciństwa. Teraz czuję, że za bardzo chce być jak najlepszą mamą. Taty nie mam, odkąd skończyłam 5 lat, nie pamiętam, żeby z nami był. Dlatego też bywam "za bardzo". Dużo analizuję, zastanawiam się, jak się zwracać do swoich dzieci, nie odpuszczam na żadnym polu, a muszę się tego nauczyć. Co do naszych rodziców, to wydaje mi się, że nasze pokolenie zupełnie inaczej podchodzi o kwestii zdrowia psychicznego. Dla starszych ludzi psycholog to jakaś bzdura. To takie stereotypowe myślenie: "co psycholog może o mnie wiedzieć, to jest bez sensu". Zastanawiałam się, jak szerzyć taką wiedzę, że warto rozmawiać ze specjalistą.
To nie powinien być temat tabu. Wyobrażam sobie, że ktoś w gronie znajomych nagle zaczyna swobodnie o tym mówić na jakimś spotkaniu, tak prosto z mostu. Ludzie w moim pokoleniu powoli zaczynają się na to otwierać.
Już trzeci rok piszę o tym książkę z myślą, aby edukować ludzi, ale cały czas jakoś ją ulepszam. Pokolenie naszych rodziców pamięta ciężkie czasy, w którym trzeba było jakoś przetrwać. Starsi mówią: "wy to teraz macie wszystko, dlaczego narzekacie?". To prawda, że teraz mamy zapewniony byt i możemy skupić się na tym, aby żyć, nie przetrwać, tylko żyć naprawdę.
Każde pokolenie ma swoje problemy w danym momencie. Ale z drugiej strony teraz nastolatki popełniają samobójstwa z powodu negatywnego komentarza w sieci…
Muszę przyznać, że mam cudownych obserwatorów i bardzo rzadko widzę złe komentarze, za co jestem wdzięczna. Ale zabolało, gdy przeczytałam kiedyś pod swoim zdjęciem: "po co przeżyłaś". Opinia innych cały czas wydaje się ważna. Przyznam, że miałam na początku trudności z tym, aby mówić o mojej operacji, bo nie chciałam, być znana tylko z tego. Nie chciałam być oceniana, że robię karierę na tym, że miałam operację mózgu. Dałam się przez chwilę w to wkręcić, bo właśnie ktoś zostawił mi taki komentarz: "ta to będzie teraz tylko o mózgu gadać". Pomyślałam sobie: "kurcze, to jest moja historia i tego nie zmienię". To nie jest wymyślone, a mogę komuś pomóc. Dużo osób do mnie pisze, szczególnie kobiety, które zmagają się z rakiem czy innymi dramatami. Mówią mi, że jestem dla nich przykładem, że może się udać wyjść nawet z największego dołka. Oczywiście szukałam swojego sensu istnienia. Słyszę, jak mówią o mnie, że jestem Iron Woman. Gdy mój trener usłyszał, że jestem po kilku operacjach, to zdziwił się, że w ogóle chodzę (śmiech). A ja pokazuję to, że albo można narzekać i siedzieć w domu, albo działać. Cieszę się, że moja postawa może być dla innych motywująca.
Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tu:
- Razem z Ukrainą. Pomoc. Informacje. Porady
- Prezydent Ukrainy podziękował Kate i Williamowi. Jest zachwycony ich postawą
- Michał Wiśniewski przywozi uchodźców z granicy. Wyjaśnił, komu trudno znaleźć dom
Autor: Kalina Szymankiewicz
Źródło: cozatydzien.tvn.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAWEL WRZECION/MWMEDIA