Igor Herbut o tacierzyństwie, solowej karierze i niedosycie. "Robię muzykę, by się nie bać"

Igor Herbut
Igor Herbut o tacierzyństwie, solowej płycie i marzeniach
Źródło: MWMEDIA
#W DUSZY MI GRA... Igor Herbut osiągnął wiele zarówno z zespołem LemON, jak i jako solowy twórca. Jego wrażliwość, trudna do sprecyzowania eteryczność wymieszana z rock'n'drollową charyzmą i potężny głos sprawiły, że stał się jednym z najpopularniejszych wokalistów na rodzimej scenie. Stanowi wzór dla młodych muzyków, którzy oddali się w jego ręce. W rozmowie z Dominiką Kowalewską opowiada o tacierzyństwie, które zmieniło wszystko. Wspomina, jak współpracuje się z partnerką i zdradza, czy jego solowa kariera oznacza koniec zespołu.

Igor Herbut zadebiutował na muzycznej scenie w 2011 roku. Wtedy to wziął udział w castingu do jednego z muzycznych talent show. Teraz ledwo skończył 30 lat, a na koncie ma sukcesy, których pozazdrościć mogą mu koledzy z branży ze znacznie dłuższym stażem. Mimo to Igor Herbut wciąż czuje niedosyt. Spotykamy się w jednym z wegańskich lokali zlokalizowanych na warszawskiej Pradze. W pomieszczeniu unosi się zapach świeżo zmiksowanej zupy i przed momentem zmielonej kawy. Zresztą zarówno blender, jak i młynek do kawy zagłuszają gwar głosów przejętych codziennością gości. Towarzyszą i naszej rozmowie, gdy zasiadamy przy drewnianym stoliku z kolorowymi filiżankami. Igor Herbut zna tu wszystkich, w końcu kilka lat temu świadomie zrezygnował ze spożywania mięsa.

Wywiad został przeprowadzony na początku wiosennej trasy koncertowej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.

CZT_MILIONERZY_HUBERT_SIWIZNA
Hubert Urbański o siwych włosach. Kiedyś je przefarbował i gorzko tego pożałował
Źródło: cozatydzien.tvn.pl

Igor Herbut o solowym albumie, koncertach i balansie

Często podkreślasz, że jesteś teraz innym człowiekiem. Jaki jest więc Igor Herbut?

Wydaje mi się, że narodziłem się na nowo. Nie wiem, czy masz dziecko.

Nie mam.

Nie chcę cię urazić, ale zawsze trudniej jest rozmawiać o tym z osobami, które dzieci nie mają. Ja sam, gdy nie byłem rodzicem, myślałem, że mam szeroką wyobraźnię i jestem w stanie wyobrazić sobie, że coś tam się zmieni. Może będę mniej spał. Ale to się zmienia absolutnie wszystko. Traktując o samej muzyce nawet, to zacząłem pisać jaśniej. Stworzyłem "Chrust", mój pierwszy solowy album, który jest osobną wyspą do tego, co robię z LemON. A LemON to zawsze był zbiór ludzi, warsztatów, wiedzy bądź niewiedzy tych osób. "Chrust" zrobiłem bardzo po swojemu. Przez te 8 lat wrzucałem do pudełeczka swoje pomysły i odkładałem na półkę, gdzie czekały na odpowiedni czas. I on przyszedł. Kai, mój syn, jest wielką inspiracją nie tylko do powstania "Chrustu", ale w ogóle do powstawania jaśniejszej muzyki i znalezienia odwagi, do zrobienia czegoś solo.

Co zmieniło się po premierze "Chrustu"?

Jestem inaczej traktowany zawodowo i interpretacyjnie, przez ludzi, przez słuchaczy, przez moich idoli. Mówili: "O, LemON, spoko, ale dopiero twoja solowa rzecz do mnie trafiła". Jestem niby tym samym człowiekiem, ale tym razem to jestem faktycznie ja. A LemON jest trochę powierzchowny. Wydawałoby się, że to chodzi o cytryny, a nie, bzdura. Brzmi to trochę jak disco polowy zespół (śmiech), ale było to zrobione specjalnie. Pod tym kryje się głębsza historia, bo "Lem" znaczy "tylko", a "ON" - "włącz", "tylko włącz", zobacz, zrozum, o co mu chodzi, dlaczego ten gość śpiewa w dziwnym języku. Teraz gramy trasę koncertową…

Kontynuację jesiennego świętowania 10-lecia zespołu?

Tak, tak jakby drugą jego część. "LemON na 10-lecie" graliśmy w bardzo dużych salach. Finał zagraliśmy w Tauron Arena, było mnóstwo ludzi. Na samym finale jakieś 10 tys. osób. Fantastycznie się grało, zaprosiliśmy gości, ale ona miała charakter taki elektryczny, dużo "darcia mordy". A teraz gramy tak kontrastowo, unplugged, akustycznie. Są to utwory może mniej znane, ale też "Scarlett" i "Napraw", tylko w aranżacji bardziej lirycznej, jazzowej. Wszystko okrasza dodatkowo trio smyczkowo-multiinstrumentalne, dziewczyny śpiewają białym głosem, niesamowite. Te koncerty trwają 2,5 godziny, a ludzie wychodzą i mówią, że wcale tego nie czują. I LemON taki jest, kontrastowy. Trasa się praktycznie w pełni wyprzedała i to jest niesamowite, że po 11 latach wciąż jest ktoś, kto chce tego słuchać i w jakiś sposób jest to dla niego ważne. A mało tego, nowa generacja, czyli ludzie młodzi, tiktokowi odkrywają nasze stare numery, które są dla nich aktualne. Nie chciałbym użyć sformułowania, że nasze numery są ponadczasowe, bo to nieskromnie brzmi.

Czy to jest nobilitujące dla ciebie jako muzyka?

Łechce to ego. Sprawia radość.

Czy koncerty akustyczne są ci bliższe?

Każde są bliskie. Ale ja jestem taki trochę jak moja płyta solowa i jak obecna trasa. Teraz zresztą jestem w trzech trasach, poza akustyczną z LemON, gram solowo i na zaproszenie Miuosha śpiewam jeden utwór "Mantrę". Wprawdzie jeden utwór, ale to nie ma znaczenia, czy jeden utwór, czy godzinny koncert, mobilizacja jest taka sama. Zresztą, ja na scenie zawsze trochę się zmieniam…

Jak kameleon?

Właśnie nie wiem. Tak czasami na siebie patrzę, jak ktoś mi coś podeśle, jakiś link z koncertu na przykład i obserwuję tego gościa na scenie, jakbym to nie był ja. Nie fizycznie, ale tak emocjonalnie, jakby to był ktoś inny. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Czy ja tam jestem w ogóle bardzo totalnie szczerą osobą, tym prawdziwym ja, czy jestem tym, który to właśnie to ogląda? Dziwne to jest.

Może to patrzenie z boku pozwala zachować balans pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym, który chyba dla artystów jest ważny, ale i trudny do osiągnięcia?

Jest trudny. Myślę, że jak ktoś szuka tego, to musiałby być cały czas na takiej równoważni, cały czas się zastanawiać i być ostrożnym. Bo faktycznie mamy dwa życia: takie, w którym wyrzucamy cieknące śmieci…

Gdzie jesteś Igorem-sąsiadem, Igorem-sprzątaczem…

Dokładnie tak. I takie, w którym wsiadasz w busa, wchodzisz na scenę i tysiące osób śpiewa twoje utwory. Tam masz rodzinę i tu masz rodzinę jako zespół. Zupełnie inne emocjonalnie sprawy. Tu robisz sobie zdjęcia, fani mówią, że to, co robisz, jest ważne, a tam siadasz z kawką na kanapie, bawisz się z Kajkiem. Zupełnie inne światy, ale one nie zachodzą na siebie. Są rozdzielone niewidzialną ścianą. Czasem, jak wybuchy na słońcu,  przenikają się, ale zazwyczaj nie wychodzi z tego nic dobrego.

Wszedłeś do branży muzycznej z przytupem i w dość młodym wieku. Jak Igor sprzed lat radził sobie z nagłą popularnością?

Ja byłem po prostu naiwny. Starałem się ufać intuicji, ale to było coś w rodzaju elektrokardiogramu. Wiele rzeczy było wypadkową mojej wiedzy, a raczej jej braku. To skłoniło mnie do myślenia, że jak przejdę tę drogę i znajdę swoje miejsce w muzycznym świecie, to chciałbym pomóc młodym artystom, którzy są zdolni i którzy nie za bardzo wiedzą i są naiwni. Myślą, że jak ktoś im mówi, że chce dla nich dobrze, to to jest prawdą. A zazwyczaj nie jest (śmiech).

Igor Herbut o ojcostwie

Jak wielu takich ludzi spotkałeś na swojej drodze przez te 11 lat?

Myślę, że wielu. Wiele się nauczyłem. Poznałem wielu oportunistów, przyjaciół prawdziwych. To dosyć niepopularna opinia, ale w tej materii dużo dała mi też pandemia. Nie tylko prywatnie, bo wiadomo, mogłem spędzić czas z moim synem i nawiązaliśmy ogromną więź.

Można powiedzieć, że pod tym względem lockdown był dla ciebie cenny.

Tak. Bałem się, że nie zobaczę jego pierwszych kroków. 2020 miał był wielkim rokiem dla mnie, ważnym, miało być dużo zawodowych, dobrych rzeczy. Dużo grania, projektów, zostałem nawet jurorem w stacji, której kiedyś sprzedawałem dekodery, więc trochę awansowałem (śmiech). Ale potem to wszystko zanikło. I nie musiałem się bać, że nie zobaczę pierwszych kroków syna. Udało nam się nawiązać więź i myślę, że dlatego mamy taki przelot, jaki mamy obecnie i to jest piękne.

Jakim chciałbyś być ojcem?

Chciałbym tego nie spieprzyć. Chciałbym nie spieprzyć tej przeczystej osoby, jaką jest Kai. Mówi się, że to rodzice uczą, a to nie jest prawda. To dzieci nas uczą, pokazują nam wszystko. Są jak białe kartki. I my jedynie mamy tego nie zepsuć. Mamy ich słuchać. Chciałbym właśnie, żeby wiedział, że to, co mówi i czuje, jest dla mnie ważne, bo wiem, jak u mnie było. W takich błahych rzeczach, które miałem na myśli, nie potrafiłem tego powiedzieć bądź nie byłem wysłuchany i to się odłożyło i miało wpływ niezbyt dobry na moją głowę. Bo ktoś kiedyś uznał coś za błahe, a dla mnie to było super istotne. Dlatego staram się, jak mogę tu być i wracać po koncertach. Nawet po nocy, czego moja partnerka bardzo nie lubi, ale czasami to jest za silne, to poczucie, że muszę się przy nim obudzić i być tyle, ile mogę. Bo wiem, że dość dużo mnie nie ma. Czasami jeździ ze mną na koncerty. Ostatnio grałem koncert w Warszawie i pożyczyłem od niego misia. Położyłem sobie na fortepianie. Podczas koncertu Kai się obudził i wszedł na scenę po tego misia. To było słodkie.

Reakcja tłumu była pewnie urocza.

Na szczęście miał słuchawki! To cudowny człowiek, ukłoniliśmy się razem. Cieszę się, to bardzo jest inspirujące.

Jesteś Łemkiem, wychowałeś się w tej tradycji. Czy przemycasz teraz swoje korzenie do wychowania Kaja?

Mało mówię po łemkowsku. Czasem śpiewamy. Kaj ma świadomość, że to jest inny język, bo na przykład "Mnohaya Lita" to jest "Sto lat". Jego pradziadek miał urodziny i syn powiedział: "To ja zaśpiewam 'Mnohaya Lita' pradziadkowi, bo on to zna, on wie". To jest takie urocze. Ale fakt, mało. Dlatego, że staram się raczej za nim podążać, niczego nie narzucać. Cieszę się, że możemy wyjechać nad morze, w góry, być blisko natury i to jest też taka podstawa bycia Łemkiem wydaje mi się – miłość do świata, do zwierząt, bo my np. nie jemy mięsa.

Kai też nie?

Nie. Cieszę się, że to była jego decyzja. Bycie weganinem jest trudne, a bycie nim w trasie to już w ogóle. Jak zaczynałem jeździć, to na CPN-ach można było paliwo zatankować i tyle. Teraz to się zmienia.

Od jak dawna nie jesz mięsa?

Od 7 lat. I nie z powodów ideologicznych. Po prostu z dnia na dzień mówię: "A może będzie lżej zdrowotnie". I było. Nagle jakoś tak lepiej się czułem. Potem szedłem przez supermarket, patrzyłem na te kurczaki w lodówkach i myślałem sobie, że to przecież zwłoki zwierząt, coś tu jest nie tak. Jem ryby, choć nieczęsto. Potrafię sam złowić rybę, oprawić ją i podejść do niej z szacunkiem. Generalnie polecam nie jeść mięsa!

Igor Herbut o managemencie i współpracy z partnerką

Wróćmy do managementu. Twoją pierwszą podopieczną została Sara James. To był taki pierwszy strzał?

Dzięki Sarce założyłem management. Przyjechała do nas na koncert z mamą, poszukując odpowiedzi na różne pytania. Wygrała "Voice Junior" i przyznała, że nie wie, co dalej, nic się nie dzieje. Opowiedziała mi trochę o sobie i mówię do niej: "Dobrze Sareczka, my gramy teraz koncert, duży, tam jest kilka tysięcy osób. Jak wejdziesz na scenę i zagrasz to, co tam grasz, to pomyślimy". Chłopcy szybko spisali nuty, Sara była zaskoczona. To nie jest tak, że ja często wpuszczam kogoś na scenę, bo to się nie zdarza, ale wtedy to poczułem. Pomyślałem, że jak ona sobie da radę, to jej pomogę.

Ale znałeś ją wcześniej?

Nie. Wiem, że coś tam było, ale nie oglądam za bardzo telewizji. Wtedy zaczarowała wszystkich. Postanowiłem, że spróbujemy i wtedy wybuchło wiele rzeczy.

Właśnie, skąd pomysł na amerykański "Mam talent"?

Tego nie mogę zdradzić, niestety (śmiech). Cieszę się, że się udało, bardzo. Działamy, wydajemy utwory, robimy różne, czasem dziwne akcje, bardzo ciekawe. To zupełnie inna droga niż ta, którą ja podążałem. Robimy nie tylko muzycznie, ale również współprace reklamowe z dużymi firmami, na wysokim poziomie. Pracujemy nad płytą, w międzyczasie pojawiamy się na globalnych playlistach. To jest niesamowite, że Sara James była pierwszą artystką, która znalazła się w rankingu Spotify Equal. "AGT" otworzyło drzwi. Ameryka wie, kim jest Sara James i to jest fantastyczne. Przede wszystkim to jest piekielnie zdolna osoba. Rozumiemy się też tak ludzko i to jest chyba najważniejsze. Jak zaczynałem, to ktoś mi powiedział: Znajdź osobę, która kocha to, co robisz. Lubi to i rozumie, to nie będzie pracowała, tylko będzie ci pomagała, starała się razem z tobą zdobywać.

Znalazłeś kogoś takiego?

Nie umniejszając nikomu, chyba tak, ale to były tymczasowe sytuacje. Niestety jestem wymagający i czasami przez to dobijałem do jakiegoś brzegu czy ściany z tymi osobami i mówiłem o swoich obawach. Tego nie dało się przeskoczyć i musieliśmy się rozstawać.

Tak było z twoją partnerką? Przez jakiś czas była waszą menedżerką.

Śmieję się, że była pierwszą menedżer, którą zwolniłem (śmiech). Tu był jednak inny przypadek. Chodzi o te dwa światy, które się nie nachodzą na siebie.

Teraz wciąż zdarza wam się współpracować – jest współautorką części twoich tekstów.

Tak, ale to zupełnie na innym poziomie to jest. Poprzez ideę, inspirację udaje się stworzyć utwór. To nie jest budowanie i produkowanie koncertów, strategii. Gosia jest bardzo inteligentną osobą i inaczej, bardzo ciekawie, patrzącą na świat. To mnie inspiruje bardzo często, że mogę jej jakieś zdania, wyrwane z kontekstu bądź przekazane mi, ułożyć tak, że to nabiera jakiejś mojej formy. Nie siadamy i nie piszemy trzech singli, a w tym czasie Kajek  bawi się tramwajami (śmiech). To raczej wszystko wychodzi spontanicznie. Tak jak z managementem, to są cały czas poszukiwania. Dlatego mam LemON, solo, LAS (management - przyp. aut.) i odnajduję się chyba w każdym z tych miejsc, choć są zupełnie inne. Ja chyba tego potrzebuję po prostu, takiego codziennego łechtania, dopaminy i różnorodności.

Igor Herbut o młodych muzykach i współpracy z sanah

Patrząc na młodych podopiecznych, myślisz, że teraz jest łatwiej osiągnąć sukces?

Jest inaczej, zupełnie. Za moich czasów nie było Spotify, YouTube raczkował. To widać zresztą najlepiej po starej gwardii: Lady Pank, Bajm. Ty musiałeś pracować na maksa. Musiałeś umieć grać, umieć być charyzmatycznym, pisać dobre piosenki. To są utwory ponadczasowe i to wtedy ma sens. Teraz jest inaczej. Zawsze było trudno i będzie, choć ludziom wydaje się inaczej. A to nie jest tak. Oni widzą jedynie efekt końcowy. Zaglądasz w media społecznościowe i widzisz jedynie, że się komuś udało, coś osiągnął. Nie widać tam drogi, bo tego nikt nie pokazuje. Dzieciaczki czy osoby marzące o karierze myślą wówczas, że to jest proste. Uważają, że jedyną formą promocji jest pójście do telewizji, a to nieprawda. 

Dlaczego?

Zabrzmię pewnie jak hipokryta, bo sam byłem w programie telewizyjnym, ale jednak trochę innym. Tam mogłem zagrać swoje utwory, być ze swoim zespołem. To się zmieniło. Teraz dzięki programom można dużo zyskać, ale można też wiele stracić, przede wszystkim siebie. Można zacząć tak szukać drogi, że się zapomina, kim się jest. Bo coś jest fajne, coś się sprzedaje, bo ktoś powie ci, żebyś zaśpiewał inny utwór albo ubrał się inaczej i nagle to tracisz.

Przeczytaj też: Duet Karaś/Rogucki o planach muzycznych, rodzinie i miłości. "Zwykłe życie jest równie ważne"

Piotr Rogucki i Kuba Karaś stwierdzili, że żyjemy w czasach krótkich karier. Co o tym sądzisz?

Podam ci przykład. Pytam Kaja, co chce zjeść: pizzę, ryż czy może makaron. On odpowiada mi, że nie chce ani pizzy, ani ryżu, ani makaronu. On nie mówi do końca, czego chce, ale czego nie chce, ale ja już wiem coś więcej. Podobnie jest w muzyce. Jeśli szukamy, staramy się znaleźć siebie, to fakt, że czegoś nie chcesz lub odrzucasz, daje ci konkretną informację. Jesteś bliżej odpowiedzi i celu, to jest bardzo istotne w rozwoju. 

A co do krótkich karier. Często jest tak, że ktoś pracuje z ludźmi, którzy budują dla niego właśnie ten jeden strzał i potem jest problem. Dlatego zauważ, że raczej osoby, które starają się pisać same, przekazywać w tym swoje serce, nie są takim przezroczystym tworem wyprodukowanym pod trend. Są w stanie sprzedawać koncerty, ludzie czują, że ich muzyka jest prawdziwa. Zuza (sanah – przyp. aut.) na przykład jest super artystką. Ona przede wszystkim jest bardzo zdolną i technicznie przygotowaną artystką-muzykiem. Fenomen jej jest ogromny i to nie wydarzyło się tylko dlatego, że ma ładny głos i jest zwiewną postacią.

Trafne określenie.

To prawda. Ona ma ten fundament. Współpracowaliśmy razem, występowaliśmy na scenie podczas mojej trasy i podczas Zuzy trasy, bardzo się lubimy. Poczułem, że ten fundament to mieszanka szczerości, emocji, ale też ogromnego talentu, pracy i warsztatu. Świetnie gra na skrzypcach, świetnie komponuje, bardzo dobrze pisze, zupełnie inaczej zresztą, nowomową, w swój sposób, ma swój kolor. A faktycznie teraz jest tak, że niektóre postacie podpisują kontrakty z wytwórniami tylko dlatego, że mają jakiś kontent na TikToku, zupełnie zresztą nie muzyczny, ale mają mnóstwo followersów. Takie wydawnictwo patrzy i myśli, skoro ma dużo obserwujących, to jakąkolwiek muzyczkę zrobi, to i tak do nich trafi, i tak się sprzeda. To nie mój cel, ale są tacy ludzie. Myślę, że to może być trudne dla zdrowia psychicznego. Jesteś na szczycie przez pół roku czy rok, a później nagle totalna zmiana.

Wspomniałeś o sanah. Wasz wspólny utwór "Mamo, tyś płakała" zyskał ogromną popularność, a swoją premierę miał w trudnym czasie.

Cieszę się, że mogliśmy przekazać zyski z utworu na realną pomoc. Piosenka rezonowała, nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Ale wielu osobom pomogła, była chyba po prostu potrzebna. Gdy wybuchł konflikt, graliśmy trasę 10-lecia z LemON. To był trudny czas, ludzie uciekają do nas, a tutaj trasa, grasz koncerty. Nam udawało się, przez urzędy i lokalne władze, zapraszać na koncerty Ukraińców, młodych, starszych, dzieciaki. Zrozumiałem, że taki koncert i ten oddech normalności przez te dwie godziny, podczas których możesz wyrzucić z siebie emocje, będąc z ludźmi, to jest bardzo istotne, potrzebne. Z chłopakami z pierwszego składu LemON zagraliśmy taki bardzo ważny ukraiński utwór, co też było ważne. Starałem się robić to, co serce mi podpowiada.

Igor Herbut o nowym albumie LemON i muzycznym marzeniu

Jesteście 11 lat na rynku, trochę tych zmian w zespole za wami. Zdarzały się kłótnie?

Tak, od błahych, po jakieś grubsze sprawy, emocjonalne, psychologiczne czy po prostu finansowe. Zresztą, jak jest dobrze, to jest dobrze, a jak jest źle, to poznajesz człowieka. W 2017 roku LemON się praktycznie rozpadł, już chciałem zrezygnować z tego zespołu a zespół ze mnie (śmiech). Teraz jesteśmy w super miejscu, mamy wspaniałych ludzi. Jeśli miałbym mieć kolejną radę dla młodych adeptów sztuki, którzy zakładają zespół, musicie koniecznie wziąć braci. Przemek Świerk i Tomasz Świerk – oni się rozumieją praktycznie bez słów. Do tego Harry i Piotr Kołacz, który jest ze mną od zawsze. To trzeci skład zespołu i mam nadzieję, że ostatni. Tworzymy teraz piątą płytę zespołu.

Jaka ona będzie? Bardziej liryczna, jak "Chrust"?

Nie wiem, chyba nie. Produkuje ją Bogdan Kondracki. Po raz pierwszy pracujemy z producentem, to jest nowa rzecz dla nas, bo my wszystko sami zawsze produkowaliśmy.

Spada ciężar z człowieka?

Na pewno. To nie jest wyczuwalne przez słuchacza, ale przeze mnie. To jest zupełnie inne myślenie o muzie, o kolorze i o liniach. Zupełnie inna praca. Zawsze bałem się ruszać tego, co napisałem. Jak coś napisałem, to tego nie zmieniałem. Teraz Bogdan mi każe to zniszczyć i jeszcze raz spojrzeć inaczej. Odkrywamy nowe płaszczyzny. Dla mnie jest to bardzo ciekawa sprawa.

Fani LemON bali się, że twój solowy album zwiastuje koniec zespołu?

Tak, ludzie myśleli, że to już jest końcóweczka. Zostawiłem LemON. A on ma się dobrze i jestem w stanie to pogodzić. Cieszę się, że znalazłem słuchacza i dla solo, i dla muzyki LemON.

A jak zareagował zespół?

Jeśli martwili się, że ucieknę, to mi o tym nie powiedzieli. Wsparli mnie. Zagrali te rzeczy, które napisałem. Bo to jest moja rodzina i nie mógłbym wziąć kogoś innego do tego. Absolutnie mogę na nich liczyć, a oni na mnie. Nie bałem się nimi pokierować przy solo, byłem bardziej stanowczy. Przy LemON idziemy z falą.

Czy bałeś się przed premierą "Chrustu"?

Myślę, że nie ma czegoś takiego, jak strach przed premierą. Myślę, że robi się to właśnie po to, by się nie bać. Robię muzykę, by się nie bać, by się uwolnić.

"Chrust" jest twoim pamiętnikiem, w którym opowiadasz o rzeczach dotychczas skrywanych. Nie ukrywasz, że zostawiasz tamto nie najlepsze życie za plecami. Czy gdybyś mógł cofnąć czas, coś byś zmienił i zrobił inaczej?

Myślę, że nie, ponieważ wtedy mogłoby być wszystko inaczej. Mam wspaniałego syna i nie wyobrażam sobie, że mogłoby go nie być. W utworze "RO" jest tekst: "Całuję każdy swój błąd i wszystkie błędy moich przodków, bo wszystkie one doprowadziły nas tu". To jest celebracja tego, co było dobre i co nie było. Nie ma wczoraj, nie ma jutro, jest tylko dzisiaj. Każdego dnia możemy coś zmieniać i być lepszymi ludźmi. Choć brzmi to jak frazesy, to człowiek się z nich składa.

Gdyby nie było rock’n’rollowego życia, to nie byłoby Igora, którym jesteś teraz?

Oczywiście, wszystko nas buduje. Ja lubię bardzo rock’n’rolla. Chciałbym kiedyś zagrać płytę, takie typowe darcie mordy. Wyrzucić ten syf i gruz, który pozostał.

Jakie jest twoje muzyczne marzenie?

Ja bym chciał być spokojny. Jak ludzie pytają mnie, czym jest dla mnie sukces, to wydaje mi się, że jest nim spokój. A ja go jeszcze nie czuję, to jest przede mną. Czujesz, że możesz sobie pochillować, pojechać na wakacje. Trochę się tylko boję, że jestem tak łapczywy, że nigdy nie będę miał dosyć.

Gdzie się widzisz za 10 lat?

Chciałbym się dalej zastanawiać, gdzie się widzę za 10 lat. Siedząc w fajnym miejscu, pijąc pyszną kawę, rozmawiając o muzyce. Z uśmiechem zastanawiając się, co będzie dalej.

#W DUSZY MI GRA... to cykl muzyczny serwisu cozatydzien.tvn.pl, w którym artyści opowiadają o tym, co kochają najmocniej. Zdradzają, czy muzyka łagodzi obyczaje i co tak naprawdę kryje się w zaciszu ich domów. Poznaj tajemnice wielkich hitów i szczegóły zbliżających się premier.

Zapraszamy na profil cozatydzien.tvn.pl na Instagramie
Zapraszamy na profil cozatydzien.tvn.pl na Instagramie

Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.

Przeczytaj też:

podziel się:

Pozostałe wiadomości