Lidia Lirsz niemal samodzielnie wychowała dwójkę dzieci, które, jak twierdzi, są dla niej wszystkim. Poświęciła obiecującą sportową karierę na rzecz macierzyństwa, a teraz spełnia się w roli babci i osobowości telewizyjnej. Pod szczerym uśmiechem i sercem na dłoni kryje się historia, która mogłaby stanowić scenariusz filmu. Jaka jest mama słynnej Laluny z “Królowej życia”?
Lidia Lirsz - historia mamy Laluny z "Królowych życia"
Dagmara Olszewska, cozatydzien.tvn.pl: Pani Lidio, to prawda, że wnuki kocha się bardziej niż własne dzieci?
Lidia Lirsz: Oj kocham swoją wnuczkę nade wszystko. Mam ją tylko jedną, ale może kiedyś będę miała więcej. Za Laurę oddałabym życie, tak ją kocham. Zresztą, to samo zrobiłabym dla swoich dzieci.
Rozpieszcza ją pani?
Zawsze ją rozpieszczałam i to się nie zmieni. Jak do mnie przychodzi, to mam schowaną pizzę i jakieś smakołyki.
Dzieci traktowała pani podobnie?
Bardzo chciałam, ale nie było łatwo. Musiałam zasuwać po 16 godzin, a dzieci bardzo pomagały w domu. Kasia prała, wieszała ubrania, Maciek sprzątał, trzepał dywany. Czasami chodzili do sąsiadki i pytali, jak gotować obiad czy jak przyrządzić gulasz. Pracowałam jakieś 200 metrów od domu, więc jeszcze czasem mi ten obiad przynosili. Lubiłam swoją pracę, ale teraz nie mam wysokiej emerytury. Czasami dzwonię do Maćka i mówię, że potrzebuję pieniędzy. On mi tylko mówi, gdzie są, i że mam wziąć tyle, ile potrzebuję. Z Kasią zresztą jest tak samo. Czy potrzebuję butów, leków, czy kurtki to wiem, że zawsze mi pomoże i mogę na nią liczyć.
Niewiele osób wie, że była pani prawdziwą sportsmenką. Zawodowo grała pani w piłkę nożną i tenisa stołowego, zbierając laury i stając na podium. Ze względu na ciążę i stan zdrowia córki musiała pani jednak odłożyć własną karierę i plany na bok. Żałuje pani tego, jak potoczyło się to sportowe życie?
Całkowicie poświęciłam się rodzinie. W piłkę grałam później z synem, czasami nawet z jego kolegami. Pchałam też dzieci do sportu, chciałam, żeby ćwiczyły i się rozwijały, chociaż wiadomo, że było żal tego, że to nie ja już rywalizuję. Kasia bardzo chorowała jako dziecko. Miała ukrytą epilepsję. Powiedziałabym, że to jest cukierek ładnie opakowany. Piękny, ale nikt nie wie, co jest w środku. Nie chcieli mi jej nawet przyjąć do przedszkola. W każdej chwili mogła stracić przytomność, upaść. Potem to poszło w dobrym kierunku, bo trafiłam na właściwego lekarza. On mnie pokierował na odpowiednie leczenie, zabiegi i sytuacja się uspokoiła.
Mogła pani liczyć na wsparcie partnera i rodziny w tych trudnych chwilach?
Tak, rodzina mnie zawsze wspierała. Miałam też męża i chociaż się rozstaliśmy, to cały czas utrzymywał z dziećmi kontakt. On był bardzo z Kasią związany, ale niestety zmarł na raka w wieku 46 lat. Widział Laurę, cieszył się, że ma wnuczkę. Kasia cały czas bardzo tęskni za ojcem.
Lidia Lirsz z "Królowych życia" o karierze sportowej
Żałuje pani, że kariera sportowa ustąpiła miejsca karierze telewizyjnej?
Ja lubię to telewizyjne życie. Traktuję to jak zabawę. Cieszę się jak mogę rozmawiać z ludźmi, poznawać ich. Nie lubię tylko, jak ktoś krytykuje moje dzieci.
No właśnie - hejt. To teraz niemal nieodłączny element życia pani rodziny. Sprawia to pani przykrość?
Nie, bo nie czytam tych komentarzy. Myślę, że piszą je ludzie bardzo smutni i znudzeni. Czasami ktoś powie "plastikowa lala" i jak mu się lepiej zrobiło, to niech pisze. Ja się tym nie przejmuję. Było mi ciężko, jak Kasię bardzo krytykowali na samym początku. Wtedy też Laura kończyła szkołę i dużo tego stresu zbiegło się nam w jednym czasie. Ale co zrobić? Jeździliśmy do zoo, chodziliśmy na pizzę i jakoś to przetrwaliśmy.
Lidia Lirsz o adopcji i rodzinie
W jednym z wywiadów wyznała pani, że gdy miała 6 lat, usłyszała od sąsiadki, że jest adoptowana. Pamięta pani swoją reakcję?
Wróciłam do domu, poszłam do mamy i powiedziałam: "Sąsiadka mi powiedziała, że nie jesteś moją prawdziwą mamą. Ale i tak cię kocham" i poszłam się dalej bawić. Ja miałam dobrze. Moje rodzeństwo było na wiosce. Kto przyszedł pierwszy, to musiał obiad gotować, bo moja mama biologiczna uczyła w szkole. A ja miałam w tamtym czasie wszystko. Zdarzył się nam jakiś kryzys, jak moja druga mama przestała pracować, ale to nie był problem. Nie rozumiem jak dzieci adoptowane, które miały być wychowywane w ciężkich warunkach, które poszły do rodziny, która stwarza im dom, daje im dach nad głową, mogą pyskować, uciekać czy się rzucać na opiekunów.
Nie była pani pierwszym dzieckiem w rodzinie. Utrzymuje pani kontakt z rodzeństwem?
Ja ze swoim rodzeństwem mam wspaniały kontakt. Oni nigdy mnie nie oceniali, mówią do mnie "siostra". Ja zawsze mówiłam o mojej biologicznej mamie, że "moja ciocia była ze mną w ciąży". Nauczyciele się dziwnie patrzyli, ale dla mojej rodziny to było normalne. Chociaż kiedyś sama się zdziwiłam, bo jak się okazało, że wychodzę za mąż, to najpierw poszłam do mojej mamy biologicznej po poradę.
Rozmawiała pani kiedyś ze swoją mamą o tym co się stało, że trafiła pani do innego domu?
Ja byłam chorym dzieckiem. Gdy się urodziłam, ważyłam tylko 1,4 kg. Moja biologiczna mama miała już trójkę dzieci, którymi musiała się opiekować, ale musiała też wrócić do pracy. Przyszła do swojej rodzonej siostry po poradę, nie wiedziała, co robić. Martwiła się o nas. I siostra powiedziała "Daj mi ją. Ja jestem sama, mam czas". I tak się stało. Między moją biologiczną mamą a mną nigdy nie było złej krwi. Nie wiem tylko, jak się czuła, gdy mówiłam do niej "ciociu".
Jest pani szczęśliwa?
Jestem bardzo szczęśliwa, bo moje dzieci są szczęśliwe. Kasia jest wybuchowa, ale ta jej złość trwa chwilę. Pójdzie, wypije kawę i znowu jest w porządku.
Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie tutaj.
- Była nazywana "polską Britney Spears". U szczytu sławy zrezygnowała z kariery. Co słychać u Mai Kraft?
- Joanna Moro o cieniach swojej pracy. "Ile razy słyszy się: to nie aktor, tylko celebryta"
- Anna Kalczyńska o pracy, macierzyństwie i hejcie. "Moje nazwisko było odmieniane przez wszystkie przypadki"
Autor: Dagmara Olszewska
Źródło zdjęcia głównego: player.pl