Dominika Kluźniak o show-biznesie
Kobiety słono płacą za funkcjonowanie w show-biznesie?
Zastanawiam się, czy ja w ogóle jestem "kobietą show-biznesu"...
Wszystkie znaki na niebie wskazują, że tak.
I z jednej strony się nią czuję. Jestem aktorką. Wykonuję zawód, który daje rozpoznawalność, ale... tu stawiam kropkę. Nie zapłaciłam za to żadnej ceny, bo robię to w sposób, który jest zdrowy zarówno dla mnie, jak i moich bliskich. Nie sprzeniewierzam się sobie. Nie ma w tym nieprawdy. Nie płacę kosztów, które musiałabym ponieść, gdybym się zapędziła.
Zapędziła?
Na przykład gdybym za dużo pracowała, przez co nie miałabym czasu dla dzieci. Nigdy tak nie postępowałam. Czasem może zdarzyło mi się dokonać złych wyborów odnośnie do finansów czy kariery, ale nigdy ich nie żałowałam.
Wciąż wini się kobiety za to, że w ogóle robią jakiekolwiek kariery. Że chcą je robić. A czasem — mam wrażenie — że w ogóle ośmielają się myśleć o czymś innym niż dom.
Na kobietach rzeczywiście ciągle jeszcze wywierana jest ogromna presja. Panuje przekonanie, że jeśli wybieramy karierę, pracę lub rezygnujemy z macierzyństwa, to jest to godne potępienia lub ubolewania. Szkoda, że jest to w ogóle oceniane. Ja akurat chciałam być matką. To było dla mnie najważniejsze. Ale chciałam też pracować i czułam, że nie muszę z niczego rezygnować. Zapytałam nawet swoje dzieci któregoś dnia, czy odczuły kiedyś w domu mój brak. Byłam tego ciekawa.
I co odpowiedziały?
Że nigdy tego nie odczuły. Zawsze starałam się też zachować balans praca-dom. Po intensywnym czasie zawodowym brałam dłuższy urlop, żeby wszystko nadrobić, wyjechać gdzieś razem. Po prostu razem pobyć. Lubię to. Czy to jest jakiś utarty schemat? Być może, ale mnie to nie interesuje. Liczy się tylko to, co czujemy, a nam w tym trybie jest dobrze. Teraz wszystko wygląda zresztą inaczej.
To znaczy?
Pierwsze dziecko urodziłam w wieku 26 lat. W moich czasach to był normalny wiek. Dziś kobiety decydują się na macierzyństwo o wiele później, więc mają więcej czasu na robienie kariery. Ja musiałam to łączyć i na szczęście się udało. Czy bywały momenty, w których byłam bardzo zapracowana? Owszem. Ale dzięki temu odkryłam istotę "problemu".
Czyli o co tak naprawdę chodzi?
A raczej, o co nie chodzi. Bo nie chodzi o to, żeby być w domu długo. Chodzi o jakość czasu poświęcanego rodzinie, nie jego ilość. Na planie daje z siebie 100 proc., bo nie lubię robić nic po łebkach i tak samo zachowuję się w domu. Jeśli przez kilka godzin rozmawiam ze swoimi dziećmi, wykazuję zainteresowanie tym, co u nich słychać — to ten czas ma większą wartość aniżeli ten, kiedy siedziałabym cały dzień w domu, ale przez połowę nie zamieniła z nimi słowa.
Ale kobiety w show-biznesie są oceniane nie tylko przez pryzmat tego, jakimi są matkami, ale również z powodu wyglądu, związków, partnerów. W dodatku często na podstawie informacji pozyskanych od "bliskich rodziny".
Zawsze mnie zastanawia, kto jest tym informatorem... Kiedyś się złościłam na te krzykliwe nagłówki, ale teraz mam to w dupie. To, co ci ludzie piszą, świadczy o nich. Mam nadzieję, że czytelnik potrafi zrewidować, gdzie jest prawda. Chociaż częściowo. Staram się nie czytać serwisów plotkarskich i skupiać na rzeczach, które mnie interesują. A hejt, oczywiście, dotyka mnie, ale na coraz krótszy czas. Jestem w stanie dość szybko sobie wytłumaczyć, że to wulgarny pogląd tej osoby, że jej myśli są takie, a nie inne i że nie będę z tym walczyć, bo nie chcę się kopać z koniem. Szkoda mi na to czasu.
Dużo czasu zajmuje dojście do momentu, w którym można szczerze powiedzieć: mam to w dupie?
Nooo... mi to zajęło 20 lat (śmiech). Spokój i zdrowy dystans do oceny innych ludzi nie przychodzi szybko. I co gorsze - ta nauka nigdy się nie kończy.
Dominika Kluźniak o związkach i zdradach
O pani poprzednim związku z Bartoszem Głogowskim też pisano w określony sposób. Nie, że on zdradził i zostawił rodzinę. Że zrobił coś złego. Tylko że to pani została zdradzona, porzucona. To pani nazwisko było odmieniane przez wszystkie przypadki.
Rzeczywiście odnosiłam wrażenie, dzięki prasie, że miałam wypisane "ofiara" na czole. A ja wcale się nią nie czułam. Nie czułam się niczemu winna.
To dlatego nie chciała pani zabierać głosu?
Po pierwsze nie chciałam tego komentować, bo zdawałam sobie sprawę, że tłumaczy się tylko winny. Po drugie w internecie nic nie ginie. Nie chciałam, żeby moje dzieci kiedyś przeczytały mój komentarz do tej sprawy, bo jej nie trzeba było komentować. Nie zrobiłam nic, co wymagałoby tłumaczenia się innym ludziom z życia prywatnego. Nic. To na pewno nie był łatwy moment, ale spotkało mnie wtedy, pamiętam, coś fajnego, dobrego.
Co takiego?
Robiłam zakupy w galerii handlowej. Wyszłam ze sklepu i zobaczyłam, że naprzeciwko mnie stoi paparazzi, który próbuje zrobić mi zdjęcie. Czyhał na moją smutną minę, na moje łzy. W głowie pewnie układał historię, że chodzę na zakupy, żeby się pocieszyć. Spojrzałam mu wtedy w oczy i pokręciłam głową, prosząc go, żeby mi nie robił zdjęć.
I poskutkowało?
Pamiętam, że patrzył na mnie chwilę. W końcu uśmiechnął się, odłożył aparat, rozłożył ręce na znak, że mi nie zaszkodzi i sobie poszedł. Zdałam sobie sprawę z tego, że zachowując się jak ludzie, jesteśmy w stanie zbudować relacje z każdym. Paparazzi zrezygnował z zapłaty, jaką dostałby za te zdjęcia, bo dałam mu znać, że to dla mnie trudny okres. Czy gdyby nie było tej interakcji, nie zrobiłby zdjęć? Nie jestem pewna. Ale jestem mu wdzięczna za ten ludzki odruch. Prawdą jest jednak to, co pani mówi, że bez względu na sytuację, my, kobiety, obrywamy mocniej.
"Porażka" boli bardziej, kiedy każdy może się nie tylko o niej dowiedzieć, ale również skomentować, ocenić?
Zawsze, kiedy ktoś mnie rozpoznaje, mam z tyłu głowy, że może wiedzieć o moim życiu prywatnym dużo więcej, niż bym chciała. Albo myśli, że wie, bo coś przeczytał w internecie, a to nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie zawsze ma się ochotę prostować brednie. To największy minus bycia osobą publiczną. Czasem czujesz się, jakbyś szła po ulicy w samych majtkach.
Da się na to przygotować?
Z jednej strony zawsze myślę sobie: jestem osobą publiczną, czy nie powinnam się z tym liczyć? A z drugiej czuję, że mam prawo oczekiwać choćby minimum kultury osobistej w dobieraniu się do czyjegoś życia.
Są gwiazdy, które strzegą prywatności i takie, które umawiają się na "ustawki" z paparazzi. Pani nie wpuszczała nikogo do swojego życia, a i tak przez jakiś czas żyło nim pół Polski.
Przekroczono wówczas granice. Zapomniano, że sytuacje rodzinne zwykle dotyczą również dzieci. Żyjemy w paskudnych czasach. Młodzieży bardzo trudno się odnaleźć. Przed napisaniem artykułu trzeba się zastanowić trzy razy, czy tekst nie skrzywdzi kogoś wrażliwego.
U was tak było?
Nas to na szczęście nie spotkało, ale jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której rówieśnicy komentują w szkole słowa rodziców wyczytane w internecie. Każdy ma do tego dostęp. To są delikatne kwestie, a my ocieramy się momentami o pewnego rodzaju okrucieństwo.
Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że mężczyzna „chce też widzieć twój podziw i zachwyt. W przeciwnym razie będzie ich szukał w oczach innej kobiety”. Nie ma we mnie zgody na to, by kobiety brały winę za zdrady mężczyzn na siebie. To niesprawiedliwe.
Minęło 10 lat. To mówiła Dominika, która miała wtedy prawo tak myśleć. Była młoda, zagubiona, tak widziała tę sytuację. Dziś tak nie myślę. Dziś uważam, że to założenie jest zgubne. Nie tylko przerzuca całą winę za to, co się stało, na mnie, ale zakłada też sztuczne staranie się o to, by nie stracić statusu, pozycji, by partner nie odszedł do innej... No nie. Nie ukrywam, że z pewnym zawstydzeniem usłyszałam ten cytat (śmiech). Na szczęście zmieniłam zdanie.
"Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło", bo pojawił się on. Karol Pocheć.
Tak.
Rzadko pani o nim mówi.
To zbyt cenny rozdział w moim życiu, żebym wystawić go na światło fleszy. Poza tym nie ufam słowom, chociaż sama się nimi zajmuję: wydałam książkę, piszę felietony, pracuję z tekstem... Mówienie o uczuciach i rodzinie jest dla mnie trudne.
Trudniej wejść w nową relację, kiedy poprzednia boleśnie doświadczyła?
Doświadczenie. Dobrego słowa pani użyła. Jeśli z doświadczenia wyciągnie się wnioski, to być może zamienia się ono w jakąś wartość, którą możesz wnieść do kolejnego związku. Nie wchodzisz w nową relację jako ktoś "nad" lub "pod". Wchodzisz na równi, jako ktoś ważny sam dla siebie i jako ktoś, kto ma dużo do zaoferowania drugiej osobie.
Wyszukiwarkę, po wpisaniu pani nazwiska, zalewa fala artykułów o sekretnym ślubie. Informację oczywiście przekazał bliski przyjaciel rodziny. Wkurza się pani o to?
Nie. Podtrzymuję, że mam to w dupie (śmiech). Nie będę kontrolować całego świata.
A wie pani, kto mógł być tym informatorem prasy?
Były momenty, że zastanawiałam się, kto to taki, ale nie udało mi się wydedukować, komu było to potrzebne. To mógł być każdy. Czy rozmawiam z tą osobą codziennie? Czy mówimy sobie tylko cześć? A może nawet się spotykamy i wszystko między nami jest super? Ale nauczyłam się tego nie oceniać.
Dlaczego?
Bo może ktoś ledwo wiąże koniec z końcem? Nie wiem, czy takie wiadomości są coś warte, ale może można na tym zarobić? Może ktoś nie miał na wyprawkę do szkoły i to była jedyna opcja. To też nie była taka wiadomość, żeby mnie zwaliło z nóg, więc wybaczam. Teraz wszystko się zmieniło, bo mam w końcu profil na Instagramie i Facebooku i jak ktoś mnie wkurzy, to będę mogła coś sprostować, używając do tego swoich słów. Nie czuję się bezbronna.
Dominika Kluźniak o girl power i dojrzałych aktorkach
I przy temacie ślubów nie mogę nie zahaczyć o... teściowe. A konkretnie o cytat z filmu "Bejbis".
„Moja teściowa nie żyje", "Zapomniałam, że Bóg ci sprzyja”. O co chodzi z tymi teściowymi?
Mi się trafiła teściowa, którą kocham. Autentycznie. Po prostu ją kocham. Jest dla mnie jak mama i tak ją traktuję. Nagle dostaję rolę w filmie Andrzeja Saramonowicza, z którym nie widzieliśmy się tyle lat i wcielam się w postać Malinowskiej, która nie cierpi swojej teściowej (śmiech).
(śmiech)
Przed premierą filmu muszę do niej zadzwonić i powiedzieć, że wszystkie słowa i charaktery postaci zostały zmienione, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością (śmiech). Nie chciałabym, żeby cokolwiek wzięła do siebie. Swoją drogą to przekomiczne uczucie grać postać, z którą się w ogóle nie zgadzasz. A to, jak źle mówi moja bohaterka o innej kobiecie przy innych kobietach, uważam za grubą przesadę.
"Girl power", "solidarność jajników", "kobiety górą" - a jednak największy konflikt od zarania dziejów jest pomiędzy kobietami - teściową i synową.
Tak słyszałam, tak widziałam na własne oczy, tak bywa. Jednak jako przyszły, mam nadzieję, coach, zaczynam się jednak zapierać rękami i nogami przed ocenianiem innych, wydawaniem łatwych osądów i przed radami. Powtórzę więc tylko: ma pani rację, ale ja to mam szczęście.
Ról dla kobiet dojrzałych wciąż jest za mało. A przecież są wspaniałe. Inspirujące. Mogą nas wielu rzeczy nauczyć.
Mam wrażenie, że i tak zajaśniało światełko w tunelu. Wystarczy spojrzeć na tegoroczne laureatki nagród Festiwalu Filmowego w Gdyni, ale poważne zmiany niestety nie zachodzą szybko. Brakuje nam nie tylko ról, ale i ciekawych projektów. Nie chcę, żeby wyszło, że wybrzydzam, ale w Polsce wciąż jest bardzo mało dobrych scenariuszy, a takich, które poszerzałyby pole widzenia i brały pod uwagę bohaterów, którzy nie są w standardowym wieku, jest jak na lekarstwo. Mam 42 lata. Czuję, że mam coś do powiedzenia. Że mam coś w głowie. Ale nie wygram z tym, co się "lajkuje", co jest młodsze, bardziej promienne, a może i ładniejsze. Czas się na nas odciska. W wieku 50 lat nie będę wyglądała na 25. Nie mam też przekonania, czy to wszystko ma ładniej wyglądać, czy być bardziej naiwne. A szczerze chciałabym zajrzeć w duszę kobiety w moim wieku.
Uprzedzano panią, że tak będzie? Że ta złota passa może się skończyć po przekroczeniu magicznej liczby?
"Lucy", czyli Lucyna Kobierzycka, moja śp. agentka, jak skończyłam 30 lat, mówiła mi, że muszę się uzbroić w cierpliwość, bo będę miała gorszy moment w karierze, że teraz będzie trudniej. Wtedy ról było jeszcze mniej, minęło ponad 10 lat i wciąż jest ich mało, dlatego tym bardziej ciepło przyjęłam werdykt jury. Może okaże się, że filmy z takimi bohaterkami też warto robić.
Ale za to nie brakuje ról dla influencerów.
Czasem widać na ekranie, że szkoła aktorska się przydaje, bo ludzie bez przygotowania często nie wypadają naturalnie i wszystkie niedociągnięcia wyłażą na wierzch. Kamera jest bezlitosna. Ale nie mam z tym problemu. Ktoś nie może grać, bo nie skończył szkoły aktorskiej? To tak, jakby zabronić komuś malować, bo nie skończył ASP.
Pani też niedawno dołączyła do grona użytkowników mediów społecznościowych.
No właśnie. Zastanawiam się, czy to wpłynie jakoś na moją pracę. Założyłam profil na Instagramie i jak nazbieram więcej polubień, to będę otrzymywała więcej propozycji ról?
Prawdopodobnie tak. Szczególnie jeśli będzie pani pokazywała, jak spędza czas z rodziną, dokąd jeździ na wakacje i gdzie robi zakupy. Ludzie uzależniają się od życia gwiazd, chcą wiedzieć o nich wszystko i przez to czują, że są blisko nich.
Tak to działa?
Tak.
W takim razie nigdy nie będę sławna i bogata.
Sławna już pani jest.
To nigdy nie dorobię się na Instagramie.
Chciałaby pani, żeby córki wybrały aktorstwo? Poszły w ślady mamy?
Jeszcze kilka lat temu powiedziałabym: a niech robią, co chcą. Aktorstwo to bardzo ciekawy zawód. W skrytości ducha myślałabym swoje, choć oczywiście niczego bym im nie zabraniała, ale dziś - nie będę wyjątkiem - modliłabym się, żeby się zastanowiły i żeby im to przeszło.
Dlaczego?
Bo przez całe życie będą oceniane za to, jak wyglądają, czy są chude, czy są grube, czy zagrały dobrze, czy tym razem noga im się powinęła. Tego im nie życzę. Być może będą na tyle wrażliwe, że będzie je to dotykać. Ja dziś nikomu nie chcę już nic udowadniać. Uodporniłam się, ale ten zawód nie jest obojętny dla naszej psychiki i dużo czasu zajmuje budowanie tarczy. I chociaż chciałabym, żeby zrozumiały, że nie muszą spełniać niczyich oczekiwań, wolałabym, żeby ten czas spożytkowały inaczej. Wiem, że aktorstwo to piękny zawód. Granie daje dużo radości. Może przerodzić się w pasję. Wciąga. Ale dla mnie tabliczki z ocenami w każdym kącie to było za dużo.
Miała pani kompleksy?
Był taki moment, w którym nie czułam się super w swojej skórze. Zawsze się coś znajdzie. Nie miałam kompleksów, ale poczucie, że coś z tym ciałem jest nie tak. A to z powodu wagi. Kamera dodaje kilogramy. Słyszałam od ludzi: pani jest taka malutka i drobniutka, zupełnie inaczej niż w kamerze. Od razu zastanawiałam się, czy to znaczy, że na ekranie wyglądam grubo? Może powinnam trochę schudnąć? Zawsze lubiłam swoją psychikę, charakter i osobowość, ale z ciałem bywało różnie. Szczególnie że czasem trzeba się odsłonić - pokazać dekolt, brzuch, pupę. To rodzi ciągłą kontrolę w głowie.
Dzisiaj "jest już pani ze sobą okej"? Da się to wypracować?
Czuję się coraz lepiej ze swoim ciałem, nadal nie mogę powiedzieć, że jest super i że te złe myśli nie wracają, ale proces, który zachodzi, pozwala mi lubić ciało za to, że mi służy, że jest zdrowe. Łapię się na tym, że kiedy zaczyna mi coś we mnie przeszkadzać, zadaję sobie pytanie: "ale co ty chcesz od swoich włosów?", "co ci się nie podoba w twojej pupie? wszystko jest w porządku". To wpływ mediów społecznościowych. Wyretuszowanych zdjęć. To przez to ciągle chcemy coś poprawiać, polepszać. Osiągnięcia poczucia, że jest wystarczająco dobrze na razie mnie satysfakcjonuje. Można polubić siebie, patrząc w lustro, ale tylko wtedy, kiedy widzimy to, co znajdujemy w odbiciu naprawdę. Mam wrażenie, że my, kobiety, patrzymy na siebie w krzywym zwierciadle.
Te tabliczki z ocenami w każdym kącie w pracy na pewno nie są bez winy. Aktorzy mówią, że w szkole teatralnej też nie zawsze jest łatwo. Fuksówka może zdeptać poczucie własnej wartości.
Mnie się w szkole nie przydarzyło nic złego. Do fuksówki też miałam dużo szczęścia. Ale po szkole teatralnej działy się różne rzeczy. Zdarzyło mi się popłakać i nie chcieć już tego robić. Teraz bym sobie na to nie pozwoliła. W życiu.
Bała się pani o pracę?
Czy się bałam... Chyba bardziej myślałam, że coś jest ze mną nie tak. Że nie umiem. Że nie jestem dość dobra. Ta przemoc właśnie dlatego jest tak okrutna. Zawsze bierze się do siebie te słowa. I winę na siebie. Nie myślałam, że coś z tym reżyserem jest nie tak, tylko "nie umiem tego zagrać", albo "jestem beznadziejna". Dużo też zależy od twojego statusu. Łatwo jest mówić "stop", kiedy twoja pozycja jest niezagrożona. Ale jeśli dopiero zaczynasz, a dyrektor teatru wciąż się zastanawia, czy cię przyjąć na kolejny rok, to w głowie rodzą się negatywne myśli. Raczej nikt cię nie zwolni za to, że chcesz być dobrze traktowany, ale strach ma wielkie oczy. Boisz się o pracę. O przyszłość. Ten świat jest mały. Ale trzeba wyznaczać granicę i głośno o tym mówić.
#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.
Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Ewa Telega o miłości, macierzyństwie i przemijaniu. "Będę żyła na koszt spadkobierców"
- Marta Żmuda Trzebiatowska o macierzyństwie, karierze i tajemnym ślubie. "Ksiądz nas wydał"
- Katarzyna Golec o małżeństwie, córkach, cieniach sławy, żalu i zazdrości
Źródło zdjęcia głównego: MWMEDIA