Aleksandra Głowińska, cozatydzien.tvn.pl: Co najbardziej lubisz w sobie?
Ewa Minge: Upór. Charakter gladiatora. To, że się nie poddaję, nawet jak się załamuję.
Po kim taka jesteś?
To zasługa mojego taty, który w dzieciństwie pozwalał mi się „wywracać”. Nie krzyczał za popełnione błędy. Nie rozliczał mnie w sposób destrukcyjny. Analizowaliśmy wszystko wspólnie. Jak upadałam pierwszy raz, pytał, czy rozumiem, dlaczego upadłam. Jak upadłam po raz drugi, pytał, czy dam radę wstać i spróbować jeszcze raz. Namawiał mnie do tego. Za trzecim razem już mówił, że jestem silna i dam radę. Jak wańka-wstańka. Rodzice są dla dziecka ogromnym autorytetem. To pierwsze osoby, od których oczekujemy akceptacji i którym chcemy się przypodobać. I mój ojciec był moim niewymuszonym autorytetem. Podziwiałam go z poziomu własnej obserwacji.
Masz szczęście.
Wiem z doświadczenia, że nie wszyscy rodzice tacy są. Moi synowie zapłacili wysoką cenę za brak akceptacji przez swojego ojca i jego nieludzkie podejście do dzieci.
Ale uwolniłaś ich od tego. Samodzielne macierzyństwo to najtrudniejsze wyzwanie, jak życie postawiło przed tobą?
To dzieci mówiły mi "rozwiedź się". Samodzielne macierzyństwo to było i jest najtrudniejsze wyzwanie z wielu powodów. Chłopcy zostali wyjęci z naprawdę traumatycznej relacji ojciec-synowie. Z relacji kompletnie dla mnie niezrozumiałej. Wydawało mi się, że to człowiek myślący, który powinien rozumieć, że dziecka się nie tresuje, tylko wychowuje. Który powinien rozumieć, że kiedy dziecko pyta "dlaczego", to się nie odpowiada "dlatego, bo ja tak chcę i dopóki mieszkasz pod moim dachem, będziesz robił to, co każę". Oni muszą się zmierzyć z tym, że ich ojciec przez 18 lat nie próbował się z nimi skontaktować. Nie chce tego naprawić. A ja musiałam sobie poradzić z dwoma dorastającymi mężczyznami i deficytami, które mają.
I dałaś radę.
Wiesz, dlaczego jestem taka silna? Bo miałam inne dzieciństwo. Psychika, odporność, system nerwowy — to wszystko buduje i rozwija się do ósmego roku życia. Moi synowie, jeden do ósmego, drugi do jedenastego roku życia żyli w przemocy — fizycznej i psychicznej. To rzutuje na całe życie. Powie to każdy dorosły, który wyszedł z takiego domu. Kiedyś bicie było normą. Kiedyś ojciec siadał, tak jak w przypadku ojca moich dzieci, rozkładał sześć pasków i kazał im wybierać ten, którym dostaną. I jeszcze opisywał: tym trzy razy, tym dwa, a tym cztery. To jest znęcanie się psychiczne.
To wraca?
Czasem. Mój starszy syn, który jest bardziej wylewny w emocjach, ostatnio podesłał mi artykuł o 11-latku, który poszedł na policję i zeznał, że był zmuszany przez ojca do różnych rzeczy. A potem dodał komentarz, że gdyby początek historii naszej rodziny rozgrywał się dziś, 20 lat później, to on by nie wychodził z komisariatu. To nie jest tak, że chłopcy pogodzili się z tym, że nie mają kontaktu z ojcem. Raz, kiedy wziął Oskara na rozmowę, powiedział, że wyjaśni mu, co się działo tak naprawdę, bo "matka go okłamała". Odpowiedział mu, że miał 12 lat i doskonale pamięta, jak było. Zawsze jest w dziecku nadzieja, że rodzic wykona ten pierwszy krok — chwyci za telefon, zadzwoni. Pierwsze dwa lata po rozwodzie faktycznie byli sceptycznie nastawieni, a ja, żeby mieć pewność, sprawdziłam, czy na pewno dobrze robię, zabierając ich od ojca. Chłopców zbadał psychiatra, psycholog. Lekarz powiedział, że dla ich zdrowia powinnam natychmiast ich odizolować.
Myślisz, że nie ma już szans, żeby relacje między nimi się zmieniły?
Ten człowiek, kiedy nasze dzieci dorosły, podał ich do sądu o zwrot alimentów. Uważa, że starszemu, się nie należą, bo już skończył studia. Młodszy, jak udowodni, że jeszcze studiuje, to może nadal będzie dostawał.
(Cisza)
200 złotych. Dla 200 złotych muszą się spotkać z ojcem w sądzie na rozprawie, którą im wytoczył. On ma już nową rodzinę. Nie chcemy jego pieniędzy. Nic od niego nie chcemy. Wszystko niosę sama na swoich barkach. Muszę się rozdwajać; być ojcem i matką. A moi synowie mają przede wszystkim siebie nawzajem. Wspierają się, pomagają sobie i współpracują. Jeden jest psychologiem, drugi marketingowcem. Wzajemnie uzupełniają się w swoich biznesach i tłumaczą sobie to, co się stało. Psychologia pomogła im rozwiązać "zagadkę" dzieciństwa. Dziś są o tę wiedzę mądrzejsi. Ale mężczyzna musi znać swoje korzenie. A ich korzenie są podłe.
Po rozwodzie spotykałaś się z mężczyznami. Partner nie zastąpi ojca, ale może stanowić męski wzorzec.
Nigdy nie chciałam wprowadzać partnera do domu jako "ojca nr 2". Nigdy. Nie chciałam burzyć poczucia bezpieczeństwa moich synów, nie chciałam, żeby mężczyzna coś im kazał, dlatego wszystkie moje związki były na odległość. Spotykaliśmy się w weekendy. Oczywiście moi synowie uwielbiali moich partnerów. To był zresztą warunek, który musiał zostać spełniony. Dziś, choć nam nie wyszło, nadal się przyjaźnimy, a moi synowie wiedzą, że zawsze mogą do nich zadzwonić. A że są to ciekawi ludzie, traktują się jak kumple i wymieniają doświadczeniami. Wyłuskałam tę część, którą była dla nich dobra i ważna. Nie widzieli moich łez, cierpienia, naszych kłótni, które przecież się czasem zdarzały, w nic nie byli wciągani, noce przespane, nikt ich w nocy nie wyciągał z łóżka, żeby sprzątali pokój i nikt ich nie wyrzucał z domu. Byli u siebie. To był ich dom. Oni rządzili.
Jeden dom musieliście opuścić.
Moi synowie zostali wyrzuceni z domu przez własnego ojca w obecności policji. Pamiętam do dzisiaj, że to był czerwiec. Środa. Chwilę po 17:00. Policjanci nie chcieli tego zrobić, nawet po okazaniu aktu własności. Zachowali się fair. Ale ja nie chciałam zostać. Wzięłam torebkę, biżuterię, dokumenty dzieci i 70-letnią wówczas babcię. Pojechaliśmy. Chłopcy spali u niani, moja babcia u mojej sekretarki, a ja w biurze. Zostaliśmy wyrzuceni z domu rodzinnego, w którym "mieliśmy mieszkać do końca życia". Złożyło się inaczej. Za wolność, szybki rozwód i spokój moich dzieci zapłaciłam wysoką cenę. Przepisałam na byłego męża nieruchomości, wiedząc, że ja sobie poradzę. Mierzę się z tym jako kobieta. Mierzę się z tym jako matka. I moje dzieci też się z tym mierzą. Każdego dnia. Ale idziemy dalej z uśmiechem na ustach. Wierzymy, że będzie jeszcze dobrze.
Kobiety często boją się odejść od przemocowych partnerów. Głównie ze względów ekonomicznych. Masz dla nich jakąś radę?
Ja je rozumiem. Poczucie bezpieczeństwa wiąże się w dużej mierze z ekonomią. Czy tego chcemy, czy nie, ekonomia jest istotna. Wyszłam z domu tylko z torebką, ale mieszkałam w swoim biurze. Miałam firmę, którą założyłam jeszcze zanim poznałam mojego męża i wiedziałam, że potrafię się utrzymać. Utrzymać rodzinę. Prawdziwy problem pojawia się wtedy, kiedy kobieta jest utrzymywana przez męża. Dlaczego? Bo kiedy ona mu powie: "Odchodzę", on oznajmia jej, że "Zostanie z niczym". Wtedy trzeba znaleźć dobrego prawnika, który wywalczy nam alimenty na nas i na dzieci.
Ale dobry prawnik kosztuje.
Są prawnicy, którzy godzą się na procent. Nie każdy tak zrobi, ale warto szukać. Nie można też w takiej sytuacji robić nic na hura. Kobieto, bądź cwana. Przygotuj się. Zacznij odkładać. Dostajesz pieniądze na zakupy – odłóż część budżetu, zaoszczędź. Dostajesz prezenty? Sprzedaj część. Największym przygotowaniem jest nasza niezależność. Nie zgadzam się z wieloma hasłami Asi Przetakiewicz. Uważam, że szczęścia nie można się nauczyć, ale ucząc kobiety niezależności i brania życia w swoje ręce, robi dobrą robotę.
Ta niezależność schodzi u Polek na dalszy plan. Dlaczego?
Niezależność to praca. Niezależność to własny świat. Kobiety, nie gódźcie się na zamknięcie w domu. Nie bierzcie sobie tego swojego cudownego macierzyństwa za oręż. Urodzicie dziecko, oddacie się wychowaniu potomstwa. Mąż będzie pracował, a wy będziecie je uczyć, gotować zupki i obiady. Nigdy nie wiecie, kogo po drodze do domu spotka wasz najcudowniejszy, najwspanialszy ukochany. Nigdy nie wiecie, która asystentka uzna, że jest to miłości jej życia i będzie robiła wszystko, żeby z nim być w czasie, kiedy wy zajmujecie się domem, siedzicie w dresie bez makijażu, rozczochrane i pokazujecie, jak to dziecko pięknie wymiotuje, jak wychodzi mu pierwszy ząbek i stawia pierwsze kroki. W pewnym momencie cały związek zaczyna się kręcić wokół tego dziecka. I wtedy może się rozpaść. Nie rezygnujmy z pracy. Wróćmy do aktywności zawodowej po urlopie macierzyńskim. Nawet w mniejszym wymiarze godzin. Dostosujmy sobie pracę do swojego życia, żeby nie bać się, że zostaniemy z niczym. Ale to nie tylko wina mężczyzn. My, kobiety, też mamy swoje za uszami.
Co masz na myśli?
Znam kobietę, która ma naprawdę dobrego męża. Niczego jej w życiu nie brakuje. Nie przepracowała ani jednego dnia w życiu. I ona obgaduje go za jego plecami. Ustawia go cały czas. My też bywamy paskudne. Ta kobieta nie doświadczyła zarządzania firmą. Nie zna strachu, bo nie ma na wypłaty dla pracowników. Nie wie, jak to jest, kiedy kontrahent czegoś nie odebrał, a na rynek został wypuszczony zły produkt. Nie wie, co to jest reklamacja i jakie problemy wiążą się z zarządzaniem własnym biznesem. I taki człowiek wraca do domu i słyszy od progu same pretensje, „dziamdzianie”. My, kobiety, też musimy się zweryfikować. Musimy zrozumieć, że po 2 stronie stoi człowiek. Dlaczego kobiety mają pretensje do mężczyzn? Kto wychowuje mężczyzn? Kto ich rodzi? Kobiety. Moi synowi zostali przeze mnie tak wychowani, że moje synowe mówią do mnie „mamuś”, a ja o nich „córki”, chociaż są jeszcze przed ślubem. I wiedzą, że jeśli któryś z nich będzie winny, to ja stanę po ich stronie. Bo to ja wychowałam moich synów, ja coś spaskudziłam, ja czegoś nie wytłumaczyłam. Chciałabym, żeby kobieta była szczęśliwa z moim synem. Dlaczego? Bo jak ona będzie szczęśliwa z nim, to on będzie z nią.
Nie ukrywałaś, że podpisałaś intercyzę. Karolina Pisarek nie ukrywa, że nie podpisała. Jej zdaniem „związek ma łączyć, nie dzielić”. Rozdzielność majątkowa jest dobrym rozwiązaniem?
Jeżeli jest dwoje młodych ludzi, to intercyza nie ma żadnego sensu. No, chyba że jedno z nich jest bardzo zamożne, jest dziedzicem potężnego majątku rodziców – wtedy ma to sens. Wiem z doświadczenia, że często intercyza chroni tę drugą osobę.
To znaczy?
Jak wychodzimy za mąż, to znaczy, że komuś ufamy, kochamy go. Decydujemy się często na jakiś wspólny biznes. Bierzemy na niego wspólny kredyt. No i na koniec okazuje się, że ta intercyza była tylko po to, żebyśmy to my na końcu spłacali te długi. Intercyza – ok, ale jeśli ją podpiszemy, nie żerujmy później kredytów, nie podpisujmy umów, nie pożyczajmy nic na swój rachunek. Z drugiej strony… W jakich czasach nam przyszło żyć, że musimy się martwić intercyzą? Może lepiej nie bierzmy tego ślubu. Po co nam ślub? O stan zdrowia partnera, na przykład w szpitalu, jesteśmy w stanie się dowiedzieć dzięki upoważnieniu. Rozumiem Karolinę Pisarek. Albo jest miłość i sobie ufamy, albo jej nie ma i sobie nie ufamy. Oczywiście, kiedy jesteśmy obciążeni popularnością lub majątkiem, bardzo często możemy trafić na osobę, która uzna nas za element układanki w swoim życiu, który może wykorzystać lub na którym może się oprzeć. Ludzie często udają wielką miłość.
Czyli to potencjalnie „dobre życie”, może nas więcej kosztować niż dawać korzyści.
To też nie jest nic złego, że kobietom imponują mężczyźni, którzy pokazują im dobre życie – zabierają je na wakacje, do restauracji, kupują prezenty. Mogą wtedy zdjąć wojskowe buty i mundur, założyć jedwabie i poczuć się kobieco, poczuć się małe i zaopiekowane. Ale tu też kryją się pułapki. Czasem mężczyźni zapożyczają się, by stworzyć taki wizerunek. Potem okazuje się, że sami potrzebują, by ich utrzymywać, bo „chwilówki”, które wzięli, procentują i trzeba je spłacić. A często nie ma z czego.
To dlatego, obserwując i przeżywając tyle różnych sytuacji, zdecydowałaś się napisać powieść?
Między innymi tak.
Mówisz wprost, że książka jest inspirowana prawdziwymi ludźmi i sytuacjami z ich życia. Nie boisz się, że ktoś się w niej rozpozna i będą z tego kłopoty?
Oczywiście są osoby, które mogą siebie rozpoznać w tej powieści. Główna bohaterka wie, że opisuję jej sytuację i sama mnie do tego namówiła. Przyjaźnimy się od lat. A jeśli chodzi o bohaterów negatywnych... Zmieniłam zawody, imiona, okoliczności właśnie po to, by tylko osoba, o której piszę, mogła się rozpoznać. Żeby wiedziała, że nie jest anonimowa. Nikt poza nią nie będzie wiedział, o kogo chodzi. Dzieci się nie domyślą, studenci się nie domyślą, współpracownicy się nie domyślą. Chcę, żeby te osoby mimo wszystko czuły się bezpiecznie, bo zapłaciły wysoką cenę za tę historię. Rdzeń jest napisany na faktach, ale w wyobraźni stworzyłam dodatkową kreację uniemożliwiającą identyfikację.
Wiem, że książka jest dostępna w przedsprzedaży i że na premierę przyjdzie nam jeszcze chwilę zaczekać, ale ciekawią mnie pierwsze recenzje. Co mówią ci, którzy mieli już okazję ją przeczytać?
Wysyłałam przyjaciołom, którzy zaczytują się w powieściach sensacyjnych poszczególne rozdziały powieści. Mówili, że tak się wciągnęli, że czytali je przez całą noc, potem szli niewyspani do pracy i przez cały dzień myśleli nad dalszym ciągiem. W tej książce widać, jak niektórzy ludzie celowo wchodzą w g*wno i jak niektórzy wchodzą w nie przypadkowo.
O czym jest „Gra w ludzi”?
O tym, jak kobiety chcą być utrzymankami i paniami do towarzystwa. Jak to się może skończyć i z jakiego powodu często wchodzą w toksyczne relacje. Jak często kobiety są oszukane na miłość. Uwikłały się w historię, z której nie były w stanie wyjść, bo prowadziła do piekła. Ta powieść pokazuje hierarchię w prostytucji. Pokazuje skąd biorą się dziewczyny, które są pod wpływem najtańszych narkotyków, środków odurzających w różnych spelunach, na ulicy czy w lesie. Tam nie trafiają kobiety z wyboru. One nie wpadają na pomysł, że "od teraz będą przyjmowały po pięciu brudnych facetów dziennie, brały udział w strasznych orgiach". W tej książce opisałam miejsca, w których są więzione kobiety, pewien rodzaj niewolnictwa, stręczycielstwa, przemocy fizycznej i psychicznej. Dwa zupełnie różne światy. Akcja dzieje się w Polsce i we Włoszech.
Będzie happy end?
Bohaterka dostanie drugie życie. O tym, jak ta historia się zakończy, będzie można przekonać się 23 sierpnia. Wtedy będzie oficjalna premiera książki.
Książkę przedpremierowo możecie zamówić TUTAJ.
Po rozwodzie nie bałaś się, że już się nie zakochasz?
Nie. W ogóle się tego nie bałam. Uważam, że życie jest jak pudełko czekoladek. Ludzie, których spotykamy, są tymi czekoladkami. Jeśli nie spróbujemy kolejnej, nie dowiemy się, czy w środku jest piekące chili czy słodka wanilia. Dalej wierzę w miłość. My, kobiety, musimy wyciągać wnioski, bo często wybieramy podobnych mężczyzn lub dajemy się wybrać podobnym mężczyznom. Jestem silną kobietą i potrzebuję silnego mężczyzny, ale nie w kontekście wielkich mięśni czy fortuny. Siła polega na prawdzie. Ja zostałam strasznie oszukana. Potrzebuję, żeby mój mężczyzna czuł we mnie przyjaciela, nie rywala. Nie konkurencję. Żeby nie widział we mnie kogoś, kto mu się "do czegoś przyda".
Trudno jest, będąc Ewą Minge, uwierzyć w szczerość intencji?
Mam taką barierę. Za każdym razem, kiedy podchodził do mnie mężczyzna, zastanawiałam się, czy chodzi o mnie, czy o moje nazwisko.
Jak to odczytać?
Musimy pamiętać o jednej rzeczy. Nie możemy szukać partnera i wchodzić w nowy związek, kiedy jesteśmy na kolanach, przeżywamy traumę, jesteśmy porzucone lub oszukane, bo będąc na przysłowiowym dnie, nie jesteśmy sobą. Szukamy kogoś, kto poda nam rękę, obroni nas i jesteśmy tej osobie za to wdzięczni. Dramat zaczyna się, kiedy stajemy na nogi. Partner zaczyna się bać, że nas straci, bo stajemy się zbyt silne. I wtedy, żeby nas zatrzymać, zaczyna budować wokół nas mur, zamyka nas w klatce, przekazuje nieprawdziwe informacje, podcina nam skrzydła. Robi wszystko, żeby tę naszą stabilność zachwiać. Są mężczyźni, którzy radzą sobie tylko w sytuacjach ekstremalnych. W normalnym życiu już nie. Dlatego sami stwarzają warunki ekstremalne, by móc funkcjonować. Najlepiej przed zawarciem związku małżeńskiego przeżyć z partnerem najgorszy okres, odbić się od dna, być na szczycie i obserwować jego reakcję. Dopiero wtedy wiemy, z kim mamy do czynienia.
Poddałaś któregoś z partnerów temu „testowi”?
Kilkanaście lat temu byłam w związku z człowiekiem, który naprawdę mnie kochał. Ale nie uniósł hejtu, który mnie zalewał. Zauważyłam, że nie zapraszał mnie na służbowe wyjścia, bo się wstydził. Byliśmy razem cztery lata, a on nie mówił, że jesteśmy parą. To było bardzo dziwne. Wiedział, że wcale tak nie wyglądam, że choruję, że zdjęcia, które opublikowały media, były zrobione, kiedy byłam pod wpływem leków. Nie sprawdził się podczas tego dołu, w który wpadłam. Odeszłam od niego i myślę, że on do dzisiaj to przeżywa.
Tłumaczył to jakoś?
Mówił, że to nieprawda. Że nie ukrywa naszego związku. Pech chciał, że spotkałam kiedyś jego koleżankę z pracy i ona była w szoku, że jesteśmy razem. Ale ten hejt dotknął nie tylko mojego ówczesnego partnera, ale i całą rodzinę.
To dlatego nie pokazujesz życia prywatnego w sieci? Z żadnym z partnerów nie pozowałaś na ściance.
To ja, Ewa, wybrałam drogę popularności. Moja rodzina, przyjaciele, znajomi - nie. Gdyby chcieli, pokazywałabym ich, ale większość z nich nie chce dołączać do świata show-biznesu. Pojawienie się serwisów plotkarskich to była katastrofa dla mojej rodziny. Moi bliscy przeżywali dramat. Byli piętnowani, chociaż nie występowali w gazetach. Moim synom ludzie na ulicy "współczuli matki potwora". To są sytuacje dramatyczne. Zwykły człowiek, kiedy zostanie zdradzony, oszukany, marzy, by nikt się o tym nie dowiedział. Ukrywa to wszystko. Wstydzi się. Czuje się wystarczająco upokorzony. A my przeżywamy to wszystko na oczach całej Polski. Nie możemy się schować. To podwójnie trudne.
Ślub pod „50” w Polsce wciąż budzi wiele kontrowersji. Podobnie jak stroje, które dobierają sobie dojrzałe kobiety. „Nie wypada”, „Nie w tym wieku”, „Po co?” – piszą internauci. Jaki ty masz do tego stosunek?
Odpowiem przewrotnie. Mój tata ma 80 lat. Patrzę na niego i gdybym nie wiedziała, ile ma lat, powiedziałabym, że 40. Ma ogromne doświadczenie i potężną wiedzę. Jest człowiekiem, który wie wszystko. Jest moim autorytetem, a nie 80-letnim starszym panem. Maluje, szykuje się do swoich wystaw, jeździ na rowerze, robi po 20 km, wędkuje, jeździ po całej Polsce. Fantastycznie sobie ze wszystkim radzi. Umawia się na randki z paniami w swoim wieku. I jak przypomnę sobie, co myślałam o 80-latkach, kiedy miałam 30… (śmiech). Ja mam 55 lat i kompletnie nie mam świadomości wieku. Myślę o sobie tak samo jak wtedy, kiedy miałam 20 czy 30 lat i widzę w lustrze tę samą Ewę. Jestem zdziwiona, jak mi coś zaczyna wisieć (śmiech). Syn mi powiedział, że nie będzie wisiało, jak to wypełnimy mięśniami, więc zaczęłam intensywnie trenować. Łykam witaminy, suplementy, przeszłam na mądrą dietę. Ale dieta nie przeszkadza mi zjeść wieczorem pięć pączków, kiedy mam na nie ochotę. Akceptuję to, ale nie pozostaję bierna. Nie chcę być młodsza, ale chcę dobrze wyglądać. Starzeję się godnie i ta godność polega właśnie na tym, że chcę, żeby to stało, a nie wisiało, dopóki stać może, a jak już nie będzie mogło stać, to niech sobie wisi (śmiech).
Ale nie tylko wygląd jest tabu. Jeszcze ten „nieszczęsny seks”. Ostatnio Majka Jeżowska powiedziała otwarcie, że „babcie też uprawiają seks” i że w dojrzałym wieku „smakuje lepiej”.
Kompletnie tego nie rozumiem. Nie widzę przeciwwskazań. Przecież to jest biologia. Uprawiajmy seks, dopóki możemy. Dopóki możemy, cieszmy się tym naszym życiem seksualnym. My, kobiety, możemy uprawiać seks do końca życia. Tak długo, jak chcemy i jak długo ktoś będzie chciał z nami ten seks uprawiać. Do seksu jak do tanga, trzeba dwojga. Niech wszyscy ci, którzy się oburzają, przeczytają, jaki wpływ na nasz organizm ma orgazm. Nie tylko sprawia nam przyjemność, ale i odmładza, wpływa na dotlenienie, pobudzenie, ukrwienie. Pomaga spuścić napięcie z kobiety i mężczyzny. Poza tym wystarczy spojrzeć na dzisiejsze 50-latki – Jennifer Lopez czy Cindy Crawford. Wyglądają lepiej niż niejedna 20 czy 30-latka. Seks cieszy, więc ludzie go uprawiają. Mój 80-letni ojciec też jest sprawny. Wiem, bo w moim domu o tego typu rzeczach rozmawiało się od dziecka. To nigdy nie było tabu.
Ze swoimi dziećmi też rozmawiałaś tak otwarcie?
Oczywiście. Kiedy mój syn był w liceum, spotykał się z dziewczyną cztery lata. Pewnego dnia zapytał, czy może ją do nas zaprosić na noc. Pozwoliłam mu. Zakładałam, że już pewnie dużo wcześniej próbowali. Dlaczego mają uprawiać seks po kryjomu w obcym miejscu? Zawołałam ich oboje. Zapytałam, czy wiedzą, jak się zabezpieczać, czy dziewczyna mojego syna była u ginekologa i czy rozmawiała o tym z mamą. To już był czas internetu, więc oni doskonale wiedzieli, co i jak. Zresztą rozmawialiśmy o tym już wcześniej. Nie przez przypadek dostaję kwiaty na Dzień Matki i na Dzień Ojca wielki zestaw sushi. Mój syn ma wytatuowane na ramieniu w widocznym miejscu „To, kim jestem, zawdzięczam mojej mamie”. Zawsze rozmawialiśmy o wszystkim. I zawsze mogliśmy na siebie liczyć.
Nie chciałabyś być babcią? Ostatnio Joanna Przetakiewicz, wspomniana wcześniej przez ciebie, powiedziała, że to nie jest jej priorytet. W podobnym tonie wypowiedziała się Grażyna Wolszczak, która wyznała wprost, że… nie ma czasu na bycie babcią.
Moi synowi są odpowiedzialni i zastanawiają się, czy w ogóle chcą w tych czasach i w tym świecie, w którym przyszło im żyć, mieć dzieci. Na razie są na nie. Ja to szanuję. Nie krzyczę: „Zróbcie mi wnuka”. Nie wiem, czy ja bym się dzisiaj zdecydowała na macierzyństwo. Mówię zupełnie szczerze. Rozumiem Ewę Chodakowską. Bo ja chyba też byłabym dzisiaj na nie. Dziecko to obowiązek do końca życia. Moje szczęście jest uwarunkowane od szczęścia moich dzieci. Oddam za to ostatnią koszulę.
Nie masz wrażenia, że dziennikarze się trochę na ciebie uwzięli?
Tak, ale to się przekładało na klikalność. Nie można było pokazać kiecek i pokazu w Paryżu, bo byłaby to reklama, a Minge za to nie zapłaciła. Poza tym czytelnika to naprawdę nie interesuje. Ludzie, którzy się interesują modą, to wąskie grono. I dobrze. Bo moda jest niemodna. Klikały się moje najgorsze zdjęcia, klikało się deprecjonowanie mnie. Na tym się zarabiało. Na moim nieszczęściu. Bo to było moje nieszczęście. Czasy się zmieniły. Teraz są akcje „Stop hejt”, ale użytkownik został „wyhodowany” na tym, co było wcześniej. Na szczęście jest coraz więcej dużo bardziej świadomych dziennikarzy młodego pokolenia, które wychowuje coraz bardziej świadomych czytelników.
Wkurzasz się o te „złe zdjęcia”?
Dzisiaj wiem, że im gorsze zdjęcie, tym więcej ludzi to przeczyta. Takie mam do tego podejście. Najwięcej traci na tym portal. Moje social media mają duże zasięgi, gdyby dali moje ładne zdjęcie, udostępniłabym ich artykuł u siebie. A jak dają brzydkie, to nie podbijam temu (śmiech). Ale było to straszne dla mnie i mojej rodziny. Kiedyś szłam z przyjaciółmi w nadmorskim kurorcie po wąskich uliczkach ze straganami. Zatrzymałam się przy jednym z nich, żeby coś obejrzeć. Podszedł do mnie mężczyzna i zaczął na mnie krzyczeć. „Potworze, dlaczego ty chodzisz po ulicach? Po co się zrobiłaś na takie monstrum?”. Znajomi czekali kilka kroków dalej. Na szczęście na tyle blisko, że mogli zareagować, bo mnie zamurowało. Jest to przykre. Ale to nie była jedyna taka sytuacja. Mężczyzna w lodziarni w Zielonej Górze napluł na mnie. Byłam w takim szoku, że wyszłam za nim z lodziarni. To, co zobaczyłam, zszokowało mnie jeszcze bardziej. On opiekował się kobietą na wózku. Podbiegłam do nich i zapytałam: „O co panu chodzi?”. A on zaczął na mnie krzyczeć. „Po co pani kreuje to nienaturalne piękno? Jest pani potworem! Jest pani monstrum! Dobrze, że piszą o tych pani operacjach plastycznych!”. Kobieta na wózku, która okazała się być jego żoną, była przerażona. „Józek, co ty mówisz?” – próbowała go uspokoić. „Ona wydaje fortunę, żeby poprawić wygląd, a nas nie stać, żeby cię zoperować” – odpowiedział w złości. Przez rok się budziłam w nocy z tą sytuacją przed oczami. To był koszmar.
Da się na to uodpornić? Czy zawsze boli tak samo?
Uodporniłam się, ale zajęło mi to parę lat. Mój tata się uodpornił i zrozumiał ten mechanizm. Moi synowie są dorośli i się na to uodpornili. Dla kobiety pewną oceną jest zainteresowanie mężczyzn. A ja nigdy nie cierpiałam na brak zainteresowania. Zawsze byłam na żywo komplementowana. Myślę, że też świadomość, że jest to choroba, pomogła mi się z tym uporać. Szczególnie kiedy wstawiłam na Instagram takie straszne zdjęcie, żeby pokazać ludziom, jak to jest. Jak może być.
Dzisiaj czujesz się lepiej?
Zdarza się, że puchnę i dzwonię do mojej Ani Płatkowskiej-Szczerek, która mnie wtedy ratuje. Wysyła mi leki i mnie na masaże limfatyczne. To się dzieje nie tylko z twarzą, ale i z nogami, dłońmi. Tylko nogi można ukryć, twarzy nie. To bardzo boli. Fizycznie boli. Dlatego uważam, że najgorsze, co może nam się w życiu przytrafić, to popularność. Kiedyś, nawet jak człowiek był popularny, to go najwyżej sąsiad zaczepił, że coś przeczytał w gazecie, albo pani w kiosku. Dzisiaj? Każdy może wypowiedzieć się na nasz temat. Każdy może bezkarnie na nas pluć. Uważam, że popularność to jednostka chorobowa. Większość ludzi sobie z tym nie radzi. Popada w nałogi, choruje na depresje. Żyjemy na widoku, chorujemy na widoku, starzejemy się na widoku, rozwodzimy się na widoku. To trudne.
To dlatego wciąż mieszkasz w Zielonej Górze?
Dokładnie. Zielona Góra jest do mnie kompletnie przyzwyczajona. Wychodzę tu w podkoszulku, w spodniach dresowych, w klapkach, z kitką na głowie z widocznymi doczepami od dołu. Mam to gdzieś. Wszyscy mnie tu znają. W Warszawie mieszkałam przez rok. Byłam wtedy we wszystkich tabloidach. Ewa Minge w kinie, Ewa Minge ma samochód pod kolor włosów, Ewa Minge z koleżankami w restauracji. Moi synowie mnie prawie nie widzieli, traciłam życie w korkach, chodziłam na imprezy, na które byłam zapraszana, bo nie mogłam odmówić. Szanuję ludzi. Kiedy się zorientowałam, co się dzieje z moim życiem, sprzedałam posiadłość w Warszawie i wróciłam do domu. I mam tu wszystko, czego potrzeba starszej pani do życia. Swoich przyjaciół, swojego lekarza (śmiech).
Ale show-biznes to nie tylko paparazzi, krzykliwe nagłówki i hejt. Postawił na twojej drodze wspaniałe kobiety.
To prawda. Moim wielkim autorytetem jest Nina Terentiew. Nauczyła mnie bardzo wielu rzeczy i mało kto wie, że się przyjaźnimy bardzo blisko. Na moim finisażu chwyciła spontanicznie za mikrofon i opowiedziała o naszej relacji. Poznałyśmy się, kiedy jeszcze nie byłam popularna. Moja marka zawdzięcza Ninie moje imię. To ona powiedziała mi, kiedy byłam na życiowym zakręcie: „Słuchaj, dorzuć swoje imię. Łatwiej ci będzie, jesteś kolorowym rajskim ptakiem. Kobiety będą chciały się z tobą utożsamiać. Będziesz siłą tej marki”. Odpowiedziałam, że nie chcę być znana. Że świetnie sobie radzę, zarabiam. Ona powiedziała: „Daj twarz swojej marce. Marzysz o zbudowaniu silnej marki międzynarodowej”. Przekonała mnie. I do dzisiaj jej za to nienawidzę (śmiech). Bardzo imponuje mi też Ewa Chodakowska, która przeszła drogę od zera do milionera dzięki swojej pracy umysłowej i fizycznej. Dziewczyna znikąd spełniła swój amerykański sen w Polsce. Coś pięknego. Bardzo lubię Ewkę, jest fajnym człowiekiem. Kolegujemy się, wspieramy. Bardzo jej kibicuję. Podobnie Asi Opoździe. Podziwiam jej urodę i talent, który uważam, że jest nie do końca odkryty i kompletnie niewykorzystany. Strasznie fajna dziewczyna. Niech jej się wiedzie. Niech nam, kobietom, się wiedzie. Musimy się wspierać, zamiast budować popularność na internetowych wojenkach.
#CoZaKobieta! to cykl rozmów Aleksandry Głowińskiej z wyjątkowymi kobietami, których droga i postawa mogą inspirować inne kobiety do walki o siebie. To historie gwiazd, które odważyły się być sobą, stawiły czoła przeciwnościom i dziś zbierają plony decyzji, które nie zawsze były oczywiste, ale okazały się słuszne.
.Oczy całego świata skierowane są w stronę Ukrainy i nasze również. Redakcja cozatydzien.tvn.pl pisze przede wszystkim o rozrywce, kulturze i show-biznesie, ale trudno przejść obojętnie wobec tego, co dzieje się u naszego sąsiada. Dlatego będziemy pisać o wsparciu, jakie płynie z Polski dla mieszkańców Ukrainy. Najważniejsze informacje znajdziecie TUTAJ.
- Anna Kalczyńska o pracy, macierzyństwie i hejcie. "Moje nazwisko było odmieniane przez wszystkie przypadki"
- Paulina Smaszcz o pasji, rozwodzie, synach i smakowaniu życia tuż przed 50-tką
- Dorota Kolak o kobietach w filmie, życiu po "60" i małżeństwie. "Nam się po prostu poszczęściło"
Autor: Aleksandra Głowińska
Źródło zdjęcia głównego: instagram.com/eva_minge